Orientalizacja Polski

Orientalizacja Polski

Czy to dopuszczalne, żeby fundacja Aleksandra Kwaśniewskiego Amicus Europae brała pieniądze od ukraińskiego multimilionera? Oligarcha Pinczuk jest zięciem byłego prezydenta Kuczmy, a więc jest to niedopuszczalne. Przedpomarańczowy Kuczma źle się kojarzy, a Polacy, wychowani przez media i solidarnościowych polityków, nie rozumują, przynajmniej jeśli chodzi o sprawy publiczne, lecz kojarzą, jak psy czy inne inteligentne zwierzęta. Gdyby multimilioner Pinczuk był zięciem pomarańczowego prezydenta Juszczenki, który się dobrze kojarzy, prawdopodobnie nie byłby Kwaśniewski oskarżany, lecz przeciwnie, zapisano by mu takie znajomości „na plus”, jak to się mówi. Żaden Giertych czy Rokita nie ośmieliliby się wygłosić opinii, że z kręgu Juszczenki wyszło coś o „charakterze kryminalnym”. Te skojarzeniowe zarzuty stawiane Kwaśniewskiemu ziobrowska prokuratura wzięła za rację wystarczającą do wszczęcia „postępowania sprawdzającego”. Prokurator Engelking, ogłaszając tę decyzję, błysnął dowcipem z gatunku purnonsensu. Powiedział mianowicie, że ma ona charakter prawny, a nie polityczny, na co dowodem jest to, że podjął ją nie premier Kaczyński, lecz generalny prokurator Ziobro. PiS-owcy nieustannie za pomocą mediów i prokuratorów, jednakowo służalczych, wypuszczają strzały na Kwaśniewskiego, licząc, że któraś z nich kiedyś trafi w nieodkrytą jeszcze jego piętę Achillesa. Ta sprawa z jednej strony należy do typowego złośliwego, kaczystowskiego nękania przeciwników politycznych, ale ma też drugą stronę, powiedziałbym, że nawet dużo poważniejszą. Okazuje się, że podziały polityczne na Ukrainie przedłużają się na Polskę. Polski polityk dla własnego dobra powinien się kojarzyć z Juszczenką i pomarańczowymi i jak ognia unikać kojarzenia się z drugą stroną ukraińskiego konfliktu. Mamy tu na konkretnym gorącym uczynku przyłapany wpływ ukraiński na stosunki polityczne w Polsce. Ten przypadek w tym, co w nim widać, może się wydawać mało ważny, ale należy on do procesu, którego nie widać. Z kim przestajesz, takim się stajesz – ta maksyma pedagogiczna odnosi się w pewnym sensie także do stosunków między krajami. Skutkiem polskiej polityki wschodniej będzie w wielu dziedzinach orientalizacja Polski. Naradzanie się polskiego prezydenta na Wawelu z prezydentami Azerbejdżanu, Gruzji, Ukrainy i przedstawicielem Kazachstanu nie wywołało ani większego zdziwienia, ani wybuchu śmiechu dlatego, że Polska jest już gotowa na zakotwiczenie swojej wyobraźni na wschodzie. Formalnie biorąc, cel tego naradzania się był racjonalny: szukanie sposobów dywersyfikacji dostarczycieli surowców energetycznych. Jednakże sposób tego szukania jest tak dziwaczny, że można zwątpić w racjonalność i zdrowy rozum polskich poszukiwaczy antyrosyjskiego gazu i antykremlowskiej nafty. Można to interpretować tak lub owak, lecz nie da się zaprzeczyć temu, co spostrzegł Robert Walenciak, że polskie najwyższe, a bodajże też niższe władze lepiej się czują w stosunkach ze wschodnimi, oby antyrosyjskimi krajami niż np. z Niemcami. Jeżeli Azerbejdżan podzieli się na zwalczające się partie – Dobrą i Złą – politykom warszawskim nie pozostanie nic innego, jak zadbać o kojarzenie się z Dobrą partią azerbejdżańską. Polska staje się coraz bardziej proeuropejska, ale tylko pod względem tak zwanej solidarności, czyli brania pieniędzy z Brukseli. Istnieje jednak także orientacja szczerze proeuropejska i Aleksander Kwaśniewski może słusznie uchodzić za głównego jej przedstawiciela. Powstaje w takim razie pytanie, dlaczego zakłada on fundację, której celem jest działanie na rzecz przyjęcia Ukrainy do Unii Europejskiej? Przecież wiadomo, że Niemcy, Francuzi, Belgowie i inni nie chcą Ukrainy w Unii. Nie chcą jej również wysocy dygnitarze władz brukselskich. Nie chcą nie z powodu złej woli ani ignorancji, lecz dlatego, że przyjęcie Ukrainy w przewidywalnej przyszłości byłoby dla Unii realnie szkodliwe. Nie trzeba być Francuzem czy Niemcem, żeby to wiedzieć. Polscy proeuropejczycy są zupełnie niewiarygodni. Działają na podstawie przesłanek trudnych do wykrycia, a może tak prostych, że wierzyć się nie chce. Według nich nie tylko Ukraina, ale także Turcja, Gruzja i jakie tam jeszcze są kraje na mapie powinny być przyjęte do UE. Dlaczego, dlaczego, dlaczego? Otrzymujemy dwie odpowiedzi. Najpierw w niebiosach rozlega się głos, że misją Polski jest niesienie Dobra całemu światu, a europejskość jest Dobrem. Obdarzmy nim jak najwięcej narodów. Następnie otrzymujemy odpowiedź prozaiczną: to Ameryka chce Turcji w UE, a polscy politycy budują swoje wspaniałe samopoczucie na tym, że są narzędziami Ameryki. Amerykański pomysł na Europę jest następujący: priorytetem jest osłabienie (gdyby się dało, to zniesienie) państw narodowych. Drugi cel to zapobieganie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2007, 22/2007

Kategorie: Bronisław Łagowski, Felietony