Pamiętać, by nie powtórzyć

Pamiętać, by nie powtórzyć

Zbrodnia, głód, rzeź, utrata człowieczeństwa – to najczęściej wymieniane przez nastolatków skojarzenia z hasłem Oświęcim Czy oświęcimska tragedia sprzed 60 lat funkcjonuje w świadomości najmłodszych Polaków? Szukając odpowiedzi na to pytanie, udałem się do dwóch szkół – gimnazjum i liceum – z zamiarem poprowadzenia lekcji historii. Klasy, które wybrałem, w ramach swoich programów nie przerabiały jeszcze tematów związanych z II wojną światową. Gimnazjaliści po raz ostatni mieli na ten temat zajęcia przed trzema laty, licealiści zaś przed dwoma. Z premedytacją sprowokowałem tego typu sytuację, gdyż w „eksperymencie” nie chodziło o sprawdzenie skuteczności systemu edukacji. Jego celem było mianowicie ustalenie, czy Oświęcim nadal pozostaje tematem domowo-rodzinnych przekazów i czy jest inspiracją dla pozaszkolnej aktywności intelektualnej. To one bowiem (i ich efekty), nie zaś encyklopedyczna, szkolna wiedza, najbardziej zapadają w pamięci. Po co to wszystko? Otóż często słyszy się opinię, że „młodzi nie wiedzą i nie chcą wiedzieć o tym, co się wydarzyło w historii”. Co grozi utratą narodowej tożsamości, obojętnością wobec przejawów nacjonalizmu i rasizmu albo wręcz entuzjazmem wobec obu tych postaw. A zatem – czy rzeczywiście nie wiedzą? * * * Uczniowie klasy Ic Liceum Ogólnokształcącego im. Tadeusza Kościuszki w Pruszkowie mają po 17 lat. Zdaniem ich nauczycielki, to zupełnie przeciętna klasa – bez wyróżniających się talentów i edukacyjnych miernot. Potwierdzając moje obawy, uczniowie początkowo niezbyt chętnie reagują na słowo „Oświęcim” wypisane wielkimi literami na tablicy. Przekonawszy się jednak, że nie chodzi o typową „odpytkę”, spełniają moją prośbę – wypisują obok nazwy obozu hasła, które kojarzą im się z Oświęcimiem. I tak na tablicy pojawiają się: „zbrodnia”, „ból”, „śmierć”, „wiara w życie”. Zaintrygowany tym ostatnim, dopytuję autora. – Bo ludzie, mimo że trafili w takie miejsce, chcieli żyć – wyjaśnia Krzysztof siedzący w jednej z pierwszych ławek. – Dla dzieci, z którymi przywieziono ich do obozu, dla rodzin, które zostały w domach. To dlatego znosili cierpienia, tortury i głód. Ale nie wszyscy, wielu po jakimś czasie traciło tę wiarę. I wtedy szli na druty… – Na druty? – udaję, że nie rozumiem. – Nooo… – Krzysztof jakby szukał w głowie odpowiednich słów. – Rzucali się na druty, na ogrodzenie obozu. – Kaleczyli się na ostrym płocie, tak? – nie daję za wygraną. – To też, ale chodzi o to, że Niemcy, widząc zbliżających się do ogrodzenia więźniów, włączali w drutach prąd – chłopak wraca pod tablicę. – I ludzie ginęli od porażenia – mówi, pisząc jednocześnie kolejne hasło: „samobójstwo”. „Ludobójstwo”, „martyrologia”, „cierpienie”, „rzeź” – tablica zapełnia się kolejnymi słowami. Jedna z licealistek, Joanna, wypisuje kredą: „utrata człowieczeństwa”. Zapytana, co ma na myśli, zastanawia się chwilę. – Chodzi o to, że Niemcy starali się wmówić więźniom, że nie są ludźmi, że się nie liczą – mówi. – Że można ich głodzić, bić, a nawet zabić. „Podludzie”? Tak, właśnie „podludzie” – w ten sposób nazywali więźniów. Żeby ich o tym przekonać, wypalali im… – Tatuowali… – rzuca ktoś z sali. – …tatuowali im na rękach numery. Odtąd ludzie nie mieli imion ani nazwisk, tylko numery. Oni byli numerami. Ale człowieczeństwo tracili też ci z drugiej strony, Niemcy, esesmani. Dlaczego? Bo ja nie mogłabym zabić. Człowiek ma uczucia, wrażliwość. Nie można, tak po prostu, wstać z krzesła, podejść do innego człowieka i go zastrzelić. Z tymi, którzy tak postępowali, musiało wcześniej stać się coś złego. Coś, co zmieniło ich w maszyny do zabijania. „Krematoria”, „komory gazowe” – tablica zapełnia się kolejnymi słowami. Proszę jednego z uczniów, by wyjaśnił, co łączy dwa ostatnie hasła. – Jacek – przedstawia się chłopak i niemal bez namysłu zaczyna opowiadać o cyklonie B i całych rodzinach gazowanych pod pretekstem kąpieli. – Trupy z komór trafiały właśnie do krematoriów – mówi. – Czyli do specjalnych pieców, w których je spalano. Ciała ładowano po kilka do jednego pieca, a jeśli jakieś się nie mieściło, odrąbywano nogę czy rękę. Obok stał niemiecki oficer, który wszystko dokładnie spisywał – każdy numer zamordowanego więźnia. Wiadomo, niemiecki porządek. – Dlaczego zwłoki usuwano w ten sposób? – pytam Jacka. – Bo zabitych w Oświęcimiu było tylu,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 04/2005, 2005

Kategorie: Historia