Paragwajczyk zna się tylko na manioku

Paragwajczyk zna się tylko na manioku

Ludzie sieją, jak popadnie. Nikt się nie zna na nowoczesnym rolnictwie. Uprawia się według starych wierzeń Korespondencja z Paragwaju – A ta wielka cebula? Skromny wybór warzyw zielenieje rozłożony w niewielkie stosiki na stole z białego plastiku. Obok piętrzą się talerzyki z sushi i bułeczkami na parze ze słodkim nadzieniem z czarnej fasoli. Mężczyzna w białym fartuchu i ze szpachelką w dłoni czyści energicznie czarną blachę do smażenia. – Cebula? – odwraca natychmiast głowę, podczas gdy jego prawa ręka nie ustaje w zeskrobywaniu resztek jedzenia przywierających do niedoskonałości metalu. – Jaka cebula, proszę pana? To drugi dzień targów organizowanych corocznie w miejscowości La Colmena, japońskiej kolonii w sercu Paragwaju. Data wydaje się sprzyjać wysokiej frekwencji: wolne dni zaraz przed Wielkanocą. Ale w tym roku intensywne deszcze pokrzyżowały plany sprzedawcom i klientów jest jak na lekarstwo. Przyjezdny, który pytał o cebulę, wskazuje palcem w kierunku długich, ciemnozielonych liści wyrastających bujnie z niewielkiej, białej główki. – To nie cebula. To por, proszę pana. Mango i chrust Niedzielny poranek, droga krajowa numer 3, która przecina departament San Pedro, rozciągając się z północy na południe i odwiedzając po drodze niewielkie Azoteý. W okolicach Cruce Libertad, a nawet nieco bardziej na północ, po obu stronach drogi wyrastają dwa rzędy domów: kolumny budynków, które zdają się nie mieć końca. W sektorach uboższych na skraju asfaltu pojawiają się stoiska z pieczoną wołowiną, kiełbaskami i sopa paraguaya. W sąsiedztwach zamożniejszych można trafić na przydomowe sklepiki z ich ograniczoną gamą produktów, ale zawsze oblepione od ziemi aż po dach plakatami i logo sieci telefonii komórkowej i producentów napojów gazowanych. Domy wyglądają na skromne, ale zadbane. (…) Przed domem w fotelu siada mężczyzna. Żona przykuca na drewnianym taborecie obok. Właśnie kończy swoją turę picia tereré (popularny w Ameryce Południowej napój, który przyrządza się na zimno z liści ostrokrzewu paragwajskiego). Córka wyciąga rękę, by przejąć tykwę i napełnić naczynko lodowatą wodą przechowywaną w termosie. Brat siedzi obok z nosem wlepionym w telefon. Nikt się nie porusza, jakby z obawy, by przypadkiem nie wychylić się z bezpiecznej przestrzeni cienia wprost w palące promienie słońca. Teraz proszę pomnożyć sobie tę scenę przez tysiąc. – Problem, z jakim borykali się imigranci – powiedział Tadeusz Nita, potomek Polaków, kiedy opowiadał o pierwszych doświadczeniach swojej rodziny na transatlantyckiej ziemi – polegał na zdobyciu sadzonek manioku. Według Nity Paragwajczycy nie mieli zwyczaju przechowywania żywności: okoliczne lasy obfitowały w owoce i dzikie zwierzęta, więc nie trzeba było martwić się o pożywienie na zapas. – Liczyli tylko, ile zjedzą w ciągu roku. Jeśli dziennie rodzina zjadała bulwy z jednej rośliny manioku, przygotowywali 365 sadzonek, ani jednej więcej – zapewniał mnie Nita. – Mieli dokładnie tyle, ile potrzebowali, więc nie mogli odstąpić sadzonek imigrantom, bo zabrakłoby dla nich samych. (…) Ojciec Andrzej z Mbaracayú: – Jakiś czas temu pracowały z nami dwie siostry misjonarki: jedna z Włoch, druga tutejsza, z Paragwaju. Latem Włoszka zabrała się za przetwory z mango: kompoty, dżemy itd. Paragwajka patrzy na nią i pyta, po co to robi. Przecież następnego dnia, mówi, też będzie mango na drzewie. No tak, a zimą? – odpowiada tamta. Na co Paragwajka odparowuje: zimą będą pomarańcze i mandarynki. – Paragwaj-raj, mówiło się – wspominał także Nita z uśmiechem – bo tu nie ma głodu, nie ma zimna. Wszystko rośnie samo – zapewniał – bez wysiłku. Masz żyzną glebę, sprzyjający klimat i wody pod dostatkiem. – Moja rodzina nie miała ziemi – opowiada Katia, która przygotowuje chimarrão (znacznie bardziej pylista, brazylijska odmiana yerba mate) dla klientów rolniczej instytucji finansowej – ale pamiętam, że nasi sąsiedzi, również imigranci brazylijscy o niemieckich korzeniach, mieli własne pole i o siódmej rano byli tam już w komplecie – zapewnia. – Całą rodziną: rodzice i dzieci, każdy z motyką w ręce. A Paragwajczyk? Ha, plaga z tych Paragwajczyków! – proszę sobie wyobrazić: Paragwajczycy plagą w Paragwaju. – Paragwajczyk siedział przed domem i siorbał yerba mate! W tygodniach poprzedzających moją wizytę padało

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 12/2022, 2022

Kategorie: Obserwacje