Pełzająca klerykalizacja Polski – rozmowa z prof. Janem Woleńskim
Konkordat to dokument skandaliczny pod każdym względem: prawnym, treściowym, nawet moralnym Jan Woleński – filozof, emerytowany profesor UJ, profesor Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie, członek PAN i PA Dlaczego uważa pan, że mamy w Polsce pełzającą klerykalizację? – To pewna metafora. Użyłem tego zwrotu jako tytułu wykładu będącego wstępem do krakowskich Dni Świeckości. Problemem nie jest to, czy ona pełza czy nie, ale to, że jest. Ja czasami myślę, że galopuje, czasami, że pełza, a czasami jednak, że ciągle jest tak samo, tylko nasze oczekiwania się zmieniają. Przestajemy akceptować jakiś stan rzeczy i dochodzi do sporu. – Spory rzeczywiście są. Państwo nie może być bezczynne wobec tego, co się dzieje w sferze jego stosunków z Kościołem. Ludzie się skarżą. Dziennikarze podnoszą temat. Jest też dysonans między tym, co dzieje się w Polsce, a sytuacją w innych krajach Europy. Także katolickich. Zaczynamy być krajem wyjątkowym, jeśli chodzi o otwarte wkraczanie Kościoła w świecką rzeczywistość publiczną. To się nie zgadza z żadnym znanym modelem rozdziału państwa i Kościoła. Zresztą Kościół uparcie protestuje przeciwko temu nazewnictwu, ale nawet nie w tym rzecz. O co więc idzie? – Chciałbym jedno z góry zastrzec. Otóż dla człowieka niewierzącego, takiego, jakim np. ja jestem, Kościół to instytucja z tego świata, która ma swoje cele, zadania czy nawet misję. I tego nikt nie może kwestionować. Taka instytucja ma prawo do samoorganizacji, do głoszenia swoich przeświadczeń moralnych, światopoglądowych, nawet politycznych. Problem nie w tym, że Kościół przekracza standardy europejskie, domagając się koncesji od państwa. Do tego ma prawo. Problem w tym, że państwo na to się zgadza. Państwo neutralne światopoglądowo Jak pan widziałby tę relację i model rozdziału państwa od Kościoła? – Nie jestem specjalistą od prawa wyznaniowego, ale istnieje kilka powszechnie przyjętych podstawowych zasad. Przede wszystkim należy dbać o wolność sumienia i wyznania, ale też państwo musi mieć wyłączną kompetencję do prawnego urządzania spraw publicznych. Z tym że musi to robić tak, by wspomniana wolność nie była naruszana. W okresie powojennym formalnie Kościół był oddzielony od państwa, ale państwo zwalczało go różnymi metodami. Może mniej niż w innych krajach bloku radzieckiego, ale zawsze. To nie jest pożądany model. Państwo ma być zatem neutralne, a nie ateistyczne, ale też neutralne, a nie wyznaniowe? Czy państwo w ogóle powinno się zajmować sprawami religii? – Państwo komunistyczne było państwem ateistycznym. Rozdział Kościoła i państwa nie musi prowadzić do takiej konsekwencji, wbrew temu, co obecnie twierdzą polscy biskupi. A co do drugiego pytania, to nie może się nie zajmować. Musi dbać o porządek publiczny, remontować zabytki, wspomagać uczelnie wyznaniowe, w tym katolickie, bo dlaczego nie? To są placówki prowadzące edukację i badania. Normalna rzecz. Jest bardzo wiele różnych działań protekcyjnych wobec sfery sacrum, które państwo powinno przedsiębrać. Smutne jest jednak to, że państwo w pewnych sytuacjach bywa traktowane jako dodatek do Kościoła. Kiedy? – Podane dalej przykłady ujmują rzecz szerzej. Jeżeli szef Urzędu Rady Ministrów Jan Rokita robi konferencję prasową po podpisaniu konkordatu w siedzibie arcybiskupa warszawskiego, jest to obraźliwe dla państwa. Jeżeli ginie prezydent i uroczystości pogrzebowe są prowadzone przez Kościół, jest to obraźliwe dla państwa. Nie mówię, że element religijny ma być nieobecny, ale przecież gospodarzem uroczystości po śmierci Lecha Kaczyńskiego był Kościół, tymczasem powinno być państwo polskie. Jeżeli bp Zawitkowski, tak jak się stało podczas ubiegłorocznych dożynek, obraża w obecności prezydenta RP niewierzących i nie ma żadnej reakcji, to też jest sprawa niepojęta. Napisałem list do prof. Tomasza Nałęcza z Kancelarii Prezydenta i zasugerowałem, żeby coś o tym powiedział w jednym z programów radiowych, w których uczestniczy. Nie dostałem nawet odpowiedzi. Inny przykład to Jerzy Buzek, który jako premier RP oświadczył, że czeka na ratyfikację konkordatu, bo chce go zawieźć w prezencie Ojcu Świętemu. To skandaliczna wypowiedź, gdyż ratyfikacja umowy międzynarodowej nie jest prezentem dla kogokolwiek. Przed naszą rozmową przeglądałem ten dokument – po podpisach sygnatariuszy, tj. ministra spraw zagranicznych i kardynała sekretarza stanu w Kurii Rzymskiej, znajduje się adnotacja premiera Buzka, który pisze, że potwierdza i „uznaje za niezmienny”. Coś takiego może być prywatnym zdaniem pana Buzka, ale nie miał on konstytucyjnego prawa do wypowiadania









