Politycy kłamali, mówiąc o misji stabilizacyjnej czy wręcz pokojowej Świat nadal rozwodzi się nad okolicznościami i skutkami klęski Zachodu w Afganistanie. Z uwagi na nasze zaangażowanie militarne podobne dyskusje toczone są również w Polsce. Większość opiera się na błędnym wyobrażeniu na temat charakteru działań Wojska Polskiego. Z jednej strony, pokutuje mit misji pokojowej, z drugiej – wyłania się obraz przypominający kadry z rosyjskiego filmu „9. Kompania”. Tymczasem codzienność „polskiego Afganistanu” ani nie sprowadzała się do dystrybucji pomocy humanitarnej, ani nie była naznaczona częstymi, spektakularnymi starciami. Na czym więc polegała służba naszych żołnierzy i w jakich przebiegała warunkach? Czy wysyłano ochotników, ilu i za jakie pieniądze? I wreszcie jak ginęli i w jakich okolicznościach odnosili rany wojskowi z Polski? W czasie największego zaangażowania – w latach 2010-2011 – Wojsko Polskie utrzymywało w Afganistanie kontyngent liczący 2,6 tys. osób. Drugie tyle przygotowywało się do misji w kraju, słaliśmy bowiem żołnierzy do Azji na półroczne tury. Letnia zaczynała się w kwietniu, zimowa w październiku. Rotacje nie odbywały się płynnie. Polska nie dysponowała (i nadal nie dysponuje) lotnictwem transportowym zdolnym do działań o charakterze strategicznym, międzykontynentalnym. W tym zakresie zdani byliśmy na Amerykanów, a ci często mieli własne priorytety. Największy „korek” utworzył się wiosną 2010 r. Zamieszanie wywołane katastrofą smoleńską oraz warunki atmosferyczne (erupcja wulkanu na Islandii zamknęła na wiele dni korytarze powietrzne nad Europą) sprawiły, że wojskowi z VI zmiany Polskiego Kontyngentu Wojskowego (PKW) wracali do kraju ponad miesiąc. Jedną ze specyficznych cech afgańskiej wojny było jej sztywne powiązanie z kalendarzem. Zimą aktywność rebeliantów mocno spadała – twarda ziemia utrudniała zakładanie min pułapek, śnieg poruszanie się, a niska temperatura wyganiała z prowizorycznych kryjówek. Oczywiście nie oznaczało to całkowitego wygaszenia walk, zwłaszcza że druga strona starała się uniemożliwić talibom zimowy odpoczynek i przegrupowanie. Generalnie jednak ci – wchodząc w „hibernację” na przełomie listopada i grudnia – rozkręcali się dopiero w okolicach tamtejszego Nowego Roku, czyli święta Nowruz, które wedle naszych rachunków przypada 21 marca. Polskie dowództwo także zaakceptowało reguły pór roku – na zimowe zmiany wysyłano kontyngenty oparte na słabszych jednostkach. Elitarne formacje naszego wojska – przede wszystkim oddziały powietrznodesantowe – zawsze obstawiały lato. Jedno z największych oszustw Podstawowym zadaniem Polaków było sprawowanie kontroli nad prowincją Ghazni. Przez region przebiegała autostrada łącząca Kabul z Kandaharem, najważniejszy w Afganistanie trakt, którego drożność miała znaczenie zarówno dla wojska, jak i dla ludności cywilnej. Talibowie regularnie go minowali, urządzali zasadzki, stawiali swoje posterunki, na których pobierali myto od cywilów. Tamtędy szły też ich własne transporty z opium i bronią. „Bitwa o hajłej” (od ang. highway – autostrada) i odnogi traktu angażowała dużą część polskiego kontyngentu. Ale istotna była również demonstracja siły w miasteczkach i wioskach prowincji. Krajem administrowały lokalne struktury, jednak w zakresie bezpieczeństwa w dużej mierze polegały one na siłach koalicji. Mówiąc wprost, przez lata ostatecznym gwarantem władzy Kabulu nad regionem był polski żołnierz. Gwarantem nierzadko iluzorycznym, bo liczący maksymalnie 2,6 tys. osób kontyngent, choć wsparty tysiącem Amerykanów, nie był w stanie upilnować częściowo górzystego obszaru o powierzchni 23 tys. km kw. (prawie dwa razy więcej, niż ma województwo śląskie). Wioski, w których za dnia zjawiali się Polacy, nocą nawiedzali talibowie. Tak naprawdę o kontroli można było mówić wyłącznie w miejscach, w których obecność Polaków miała stały charakter. Takimi obszarami były… bazy. Uwikłanie w politykę – związane z koniecznością zabezpieczenia miejscowych struktur władzy – oznaczało także udział w niechlubnych przedsięwzięciach. „Mamy znów obstawiać tę farsę?!”, reagowali żołnierze na wieść o tym, że w październiku 2009 r. odbędzie się druga tura wyborów prezydenckich w Afganistanie. I w związku z tym opóźni się rotacja kontyngentu – by głosowanie ochraniali ludzie, którzy znali teren od kilku miesięcy. Rozeźlonych wojaków zapewniano wtedy, że wrócą do domów w terminie, a druga tura – jeśli w ogóle dojdzie do skutku – przeprowadzona zostanie wiosną. Po pierwszej w polskich bazach pozostał niesmak, nasze wojsko brało
Tagi:
Abdul Manan, Afganistan, Artur Pyc, Bashir Ahmad, geopolityka, Ghazni, GROM, Ministerstwo Obrony Narodowej, Mullah Janan, Paweł Staniszak, polityka międzynarodowa, polska dyplomacja, Polski Kontyngent Wojskowy, Radosław Szyszkiewicz, Szymon Graczyk, TF-49, TF-50, USA, wojna, wojna w Afganistanie, Wojsko Polskie, żołnierze









