Pokusy jak za Gierka

Kiedy patrzę na sytuację w gospodarce i słucham tego, co się o niej mówi, czytam, co się o niej pisze, to przypomina mi się schyłek lat 60. i początek lat 70. W roku 1969 nastroje były ponure, wszystko wydawało się iść ku gorszemu, gospodarka ledwo człapała do przodu, ludziom się nie poprawiało, a raczej pogarszało, a Stefan Bratkowski, chyba na łamach „Życia Warszawy”, bił na alarm w cyklu, jeśli dobrze pamiętam, „Larum na drogach Rzeczpospolitej”.
A potem przyszedł dramat grudnia 1970 r. i nastąpiła zmiana ekipy, na czele partii i państwa stanął Edward Gierek. I nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, z miesiąca na miesiąc zaczęło jaśnieć. Posypały się pieniądze na wiele różnych celów, na które jeszcze niedawno brakowało grosza. Gospodarka drgnęła i jakby po dostaniu niewidzialnego bodźca ruszyła z miejsca szybciej i wkrótce zaczęła pędzić, jak nigdy wcześniej. Rosły płace i świadczenia socjalne, mięso, strategiczny produkt komunizmu, dotąd dobro raczej niedzielne, w każdym razie nie codzienne, zaczęło gościć na stołach Polaków o wiele częściej, zapełniły się pustawe dotąd sklepy, pojawiły się produkty trudno dostępne, jak czekolada, czy niedostępne, jak banany, a także hity konsumpcyjne, jak – i to już była rewolucja, a raczej imperialistyczna kontrrewolucja – coca-cola, 15 lat wcześniej symbol zgnilizny Zachodu.
Działo się coś zarazem fantastycznego i niezrozumiałego. Wydawało się, że przestały obowiązywać prawa arytmetyki i ekonomii, że dwa plus dwa jest siedem i że nie działa jedno z podstawowych praw o sprzeczności między inwestycjami a konsumpcją. Bo jednocześnie rosła stopa życiowa i pięły się do góry mury fabryk i osiedli mieszkaniowych budowanych przemysłową metodą. Polska rosła w siłę, no, może raczej w mury, a ludzie rzeczywiście żyli dostatniej. Do dziś to pamiętają.
Niestety ci, którzy wtedy rządzili, uznali, że ten zryw gospodarczy to skutek ich trafnej polityki, która powinna być kontynuowana, a wtedy rozwój będzie szybki i nic go nie przerwie. I kontynuowali to, co zaczęli, aż po paru latach i arytmetyka, i prawa ekonomii przypomniały, że są i nigdy nie przestały być. Potem był zjazd ku największemu kryzysowi gospodarczemu w powojennej historii gospodarek komunistycznych i gigantyczny worek długów spłacanych do dziś.
Doskonale wiem, że obecna sytuacja niewiele ma wspólnego z tym, co działo się wtedy, w innym systemie ekonomicznym. Ale jest coś podobnego w klimacie i są pewne podobieństwa, a niektóre nauki z tamtego kryzysu można przenieść i na dzisiejszą sytuację. Przejście od trudnej sytuacji gospodarczej lat 1999-2004 do obecnej wyjątkowej koniunktury gospodarczej wywołuje podobny zawrót głowy od nieoczekiwanego sukcesu, stan, który utrudnia myślenie. Tymczasem to raczej dar niż sukces, i to nie tak aż znów nadzwyczajny. Obecna koniunktura nie jest skutkiem wewnątrzkrajowej polityki gospodarczej, lecz skutkiem wejścia Polski do Unii Europejskiej. Świadczy o tym fakt, że wielki bum trwa w całej Europie Środkowej i na tym tle polska koniunktura jest jedną ze słabszych. I trzeba uważać. Koniunktura maskuje słabości polskiej gospodarki, które nie zniknęły. Jedną z nich jest poważny chroniczny deficyt finansów publicznych, poważniejszy, niż się wydaje. Został on złagodzony, ale nie dlatego, że zrobiono coś, by go zmniejszyć, bo nic nie zrobiono, choć to najlepszy czas. Został złagodzony przez mechaniczny wzrost dochodów budżetu wynikający z wyższego tempa wzrostu PKB. Ten wzrost, połączony z transferami z UE, wywołał czasową „obfitość pieniądza”, która kusi do zwiększania wydatkowej strony finansów publicznych. To trzeba robić, pieniądze trzeba też wydawać, pod warunkiem zachowania umiaru. Brak umiaru może wprowadzić w wielką dziurę budżetową. Dochody publiczne są elastyczne, rosną automatycznie, kiedy rośnie PKB i zakupy, maleją równie automatycznie, kiedy wzrost PKB zwalnia. Wydatki natomiast, raz wprowadzone do budżetu, są zwykle bardzo sztywne, trudne do redukcji. Wystarczy więc, by koniunktura się popsuła, a kryzys finansowy, i to ostry, może pojawić się bardzo szybko. Na razie nic na niego nie wskazuje, ale jak wiadomo, na razie nigdy nie trwa zawsze.

Wydanie: 2007, 38/2007

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy