Polacy jak z Dostojewskiego

Polacy jak z Dostojewskiego

Wielu się zastanawiało, dlaczego wizerunek Polaków w powieściach Dostojewskiego jest zawsze negatywny. Pisarz, który rehabilitował moralnie ludzi upadłych i nawet zbrodniarzom okazywał litość, dla Polaków miał tylko pogardę. Jerzy Stempowski napisał na ten temat głęboki esej, w którym rozważa przypuszczalne powody natury literackiej i politycznej, i żaden z nich nie wydaje mu się wystarczający. Nie stawia jednak pytania, jak się ma do rzeczywistości ten wizerunek, z góry zakładając, jak wszyscy polscy interpretatorzy, że jest nieprawdziwy. Oczywiście jest nieprawdziwy w sensie uogólnienia obejmującego wszystkich, z drugiej jednak strony trudno nie zauważyć, że Dostojewski zdumiewająco trafnie uchwycił pewien typ Polaka występującego w życiu publicznym i przez to dającego się lepiej poznać niż reszta prowadząca skromne życie, poddane dyscyplinie pracy. Dostojewski miał polskie korzenie (nawiasem dodam, że książę Potiomkin również, jeszcze jego dziadek Potempski, szlachcic ze Smoleńszczyzny, mówił po polsku) i pamiętnikarz, który go poznał osobiście, pisze, że wyglądał na Polaka, a nie Rosjanina (ja nie wiem, na czym polega różnica). Bezpośrednio poznał Polaków na katordze i o tych pisze zupełnie obiektywnie, ale przecież kto mieszkał w Petersburgu, miał wiele okazji poznania Polaków. Ponadto istniała w Europie gazetowa wiedza o Polakach, która docierała do rosyjskiej inteligencji, i nie była ona zawsze pochlebna. O ile Henryk Heine łagodzi swoje szyderstwa z Polaków humorem, to Dostojewski do swoich dodaje ewangeliczną powagę. Pamięta się scenę z „Braci Karamazow”, gdy Polacy pojawiają się w swoich charakterystycznych pozach pełnych honoru i godności, i zaraz okazują się oszustami, szulerami, a jeden z nich chce za pieniądze odstąpić swoją kochankę. Kto dziś w Polsce nie widzi typowości tej sceny, ten nie żyje życiem swego narodu. Polacy u Dostojewskiego – pisze Stempowski – „zbudowani są z dwu przeciwstawiających się sobie części. Jedna z nich składa się z drażliwego poczucia miłości własnej i honoru, nieco formalnej troski patriotycznej, mistycznej wiary w swą wartość, namaszczenia i przywiązania do uroczystych form bycia. Druga składa się ze zręczności rzezimieszków chwytających każdą okazję, z zupełnego braku skrupułów i ambicji. (…) Te dwie na pozór niemożliwe do pomieszczenia wewnątrz jednej postaci, grupy rysów połączone są ze sobą i jak gdyby wytłumaczone brakiem odczucia rzeczywistości, samokrytycyzmu i zdolności wniknięcia we wrażliwość osób innych”. Są fałszywymi hrabiami (za granicą) i równie fałszywymi cierpiętnikami (za granicą i u siebie). Powieści Dostojewskiego w całości nie są w taki sposób realistyczne jak utwory Czechowa czy Tołstoja, nie dają prawdziwego obrazu Rosji, jak tamte, ale zawierają części i wątki, które są rewelacyjnie odkrywcze i prawdziwe. Należą do nich opisy, które Polakom wydają się karykaturą. Czy można być fałszywym cierpiętnikiem? Cierpienie jest konkretnym przeżyciem, jeśli zachodzi, to nie może być uznane za pozór. A jednak może. Można cierpieć w sposób zakłamany. Kto chce w Polsce zdobyć pozycję w życiu publicznym, uzyskać dodatkowy atut w rywalizacji politycznej, ten ogłasza wszem wobec swoje przebyte cierpienia, nawet jeśli jego życie przebiegało w psychicznym luksusie nieodpowiedzialności i w materialnym dostatku. • Na pierwszej stronie „Gazety Wyborczej” wielkimi literami tytuł: „Rosyjski sąd drwi z Katynia”. Dostojewski odzywa się z grobu: a nie mówiłem prawdy o Polakach? Sąd moskiewski oddalił pozew rodzin katyńskich o coś tam. Minister spraw zagranicznych wyjaśnił w telewizji, że rodziny katyńskie postanowiły skierować skargę do Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, a do tego są potrzebne załączniki poświadczające, że rosyjskie sądy wszystkich instancji nie chcą rozpatrywać tej skargi. Dla rodzin katyńskich cały dowcip polega na tym, aby tak formułować pozwy i tak je adresować, aby sądy rosyjskie nie chciały ich rozpatrywać. W podtytule „Gazeta Wyborcza” szydzi: „Tylko zabici w Katyniu (rzekomo według moskiewskiego sądu) osobiście mogliby domagać się (…) rehabilitacji”. Oficerów w Katyniu o nic nie oskarżano – jakże można ich rehabilitować? Czy można zrehabilitować rozstrzelanych zakładników w Warszawie i gdzie indziej? Albo sto lub prawie tysięcy mieszkańców Drezna, których RAF przeznaczył na śmierć? Bartosz Węglarczyk bardzo z siebie zadowolony w telewizji Superstacja powtarza za „Gazetą Wyborczą” komentarz kamuflujący istotę rzeczy, od siebie dodaje miny oburzonego i rozśmieszonego głupotą moskiewskiego sądu, i dołącza jedno uściślenie. W „Gazecie” podano, że „Niezawisimaja Gazieta”

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2008, 26/2008

Kategorie: Bronisław Łagowski, Felietony