Nieposkromienie

Nieposkromienie

Kiedy widzowie wchodzą do wielkiego, surowo wykończonego Centrum Sztuk Performatywnych Piekarnia, widzą zredukowany, surrealistyczny pejzaż (świetna scenografia Katarzyny Borkowskiej): potężne, kuliste lustro weneckie, które oprócz zniekształconych odbić pozwala zobaczyć także to, co za nim ukryte, wywołując efekt magnetycznej gry obrazów. Wideo młodej, utalentowanej artystki Emiko, która działa w obszarze multimediów, także stanowi część scenografii, pasożytując na ciałach aktorów, nakładając widma na podłogę, przedmioty, ściany. Czasami obraz się rozpada, jakby elementy – scenografia, wideo, muzyka, kolejne sceny – były niekompatybilne. Świat nie chce się spiąć podług starych narracji; jest chybotliwy, niezborny i delikatny jak neurotyczny krewny. W świeckiej rzeczywistości każdy z nas musi złożyć go sobie sam, na własną rękę. Podobnie z językiem, który w „Poskromieniu” wydaje się bezużyteczny, skompromitowany i tylko czasem coś komunikuje (z oryginalnego tekstu nie ma tu ani zdania). Małżeństwo grane przez Martę Ziębę i Adama Szczyszczaja wpada w pętlę powtarzanych w kółko komunikatów, które nie popychają akcji do przodu. W kluczowej dla „Poskromienia” scenie matka grana przez Ewę Skibińską próbuje zdominować córkę (Katarzyna Dudek) i histerycznie powtarza kolejne wariacje tej samej kwestii, siłą ubierając bezwładną dziewczynę. Diagnoza reżyserki Moniki Pęcikiewicz jest gorzka: rodzina zawodzi, nie stanowi żadnego oparcia. Miłość jest udręką, umieranie to samotność. Nawet zwykła rozmowa jest porażką, grą pustych znaków, atawistycznym triumfem obojętności albo przemocy. Jedynie w scenie, w której młoda bohaterka (znakomita Anna Ilczuk) myje niepełnosprawne ciało umierającego mężczyzny (Andrzej Wilk), język spełnia swoją funkcję (komunikuje), a przy tym wydaje się naturalny i bezpretensjonalny. To najlepsza scena spektaklu: bohaterom udaje się wytworzyć rodzaj czułości na granicy erotyzmu – scena niebezpieczna, z której tzw. człowieczeństwo udaje się ocalić, mimo choroby, zależności, wstydu. Właściwie „Poskromienie” to dwie sceny, nie licząc wstrząsającego spektaklu na końcu, kiedy publiczność symbolicznie umiera razem z bohaterem: pogrążając się w dymie i ciemności, próbuje skupić wzrok na kurczącej się rozecie światła, atakowana przez industrialną muzykę Cezarego Duchnowskiego. Trauma i piękno końcówki przypominają „Melancholię” Larsa von Triera. Wyjście z tej sceny w premierową sytuację imprezy w foyer (albo w inną sytuację towarzyską) jest dla widza trudne. W „Umyśle prawniczym” Bartosz Brożek opisał emocję, która napędza nasze potrzeby poznawcze. Istnieje specjalny rodzaj przyjemności, jaką czujemy, kiedy zaspokajamy ciekawość, pozbywamy się niepokoju, uspójniamy nasz obraz świata. Takie właśnie emocje – „epistemiczne” – odczuwamy, kiedy próbujemy interpretować otwarte dzieła sztuki: niektóre wiersze Ashbery’ego, abstrakcyjne obrazy, spektakle, które mają otwartą strukturę, są ledwo zarysowane, performatywne. Istnieją odbiorcy, którzy cenią jasne kryteria, techniki i narzędzia, jakich używa twórca, uciekają od sytuacji niepewnych i chaotycznych. Ich oceny są bardziej spolaryzowane, a argumenty częściej odnoszą się do tradycji i historii teatru, sztuki czy literatury. Inni czerpią przyjemność z dyskomfortu, ambiwalencji i wolą spektakle mniej domknięte formalnie. Sama wolę naruszone teksty kultury, w których jest witalność. Takim otwartym spektaklem jest właśnie „Poskromienie” Moniki Pęcikiewicz, które miało niedawno premierę na nowo otwartej, bardzo atrakcyjnej scenie – Piekarni przy rewitalizowanej ul. Księcia Witolda we Wrocławiu. „Poskromienie złośnicy” to obok „Tytusa Andronikusa” jedyny całkowicie nieudany dramat Shakespeare’a – pisał w „Wykładach o Shakespearze” W.H. Auden. Poeta zarzucał jednemu z pierwszych dramatów wielkiego Anglika dłużyzny, niejasny zabieg formalny (sen Krzysztofa Ukradka, czyli w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka – Krzysztofa Okpisza) i wreszcie to, że sztuka jest farsą, a Shakespeare fars nie umiał pisać. Dodajmy, że później tekstowi temu zarzucano także szowinizm – w 1946 r. krytykujący go Auden pisał: „Dziś konflikt płci stał się sprawą poważną”. Jego passus dotyczący fars idealnie pasuje do inscenizacji Pęcikiewicz: „Bohaterowie farsy robią to samo, co normalny człowiek robi w odosobnieniu w łazience albo o czym tylko śni. Jawnie i rozmyślnie robią więc to, na co publicznie poważyłby się jedynie szaleniec”. Czy nie to w „Poskromieniu” w krzywym zwierciadle pokazała reżyserka, biorąc jednocześnie z tekstu jedynie przyczynek do własnych kreacji,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety