Kto ma być mistrzem Polski, jeśli nie polska humanistyka? Może amerykańska? Polska jako kraj od kilku stuleci opóźniony w modernizacji dołączyła do pochodu (konduktu?) „doskonałości badawczej” i globalnej konkurencyjności naukowców. Do neoliberalnej transformacji gospodarki i emerytur według reguł z Waszyngtonu dodała, za sprawą liberała gospodarczego, wicepremiera Jarosława Gowina, reformę szkolnictwa wyższego i nauki. Dla humanistyki to deforma. Według Gowina to z amerykańskiej centrali polski badacz społeczny ma czerpać problemy do analizy, style poznawcze i kryteria naukowości. Teraz konserwatywny narodowiec objął urząd o szerokich możliwościach odziaływania na fundusze uczelni i kierunki badań za pomocą systemu grantowego. Wbrew temu, co twierdzi bibliometryk dr hab. Emanuel Kulczycki, te wyniki badań polskich humanistów, które zaistniały w światowym obiegu idei, były z jednej strony własnym, oryginalnym wytworem Ludwika Flecka, Michała Kaleckiego, Mariana Małowista, Andrzeja Walickiego, Floriana Znanieckiego. Ale z drugiej – odnosiły się do problemów o walorach uniwersalnych: rewolucji zachodzących w nauce i różnorodności stylów poznawczych, kryzysów gospodarki kapitalistycznej i jej globalizacji, odrębnych dróg rozwojowych społeczeństw, które doświadczały modernizacji w różnym tempie, w odmiennych warunkach przyrodniczych i kulturowych – kiedy to mieszkańcy kurnych chat przenosili się do miejskich blokowisk, kiedy ręce od pługa coraz częściej obsługiwały skomplikowane urządzenia, a księdza plebana zastępował rezonerski filozof. Podstawową słabością reformy Gowina jest pominięcie realiów półperyferyjnego statusu polskiej gospodarki i jednakowe traktowanie dwóch odrębnych typów wiedzy naukowej: nauk przyrodniczych i stosowanych oraz humanistyki (nauk społecznych i humanistycznych, nauk o kulturze, np. ekonomii i literaturoznawstwa). Zapowiadana korekta reformy Gowina przez następcę niewiele może dać tym pierwszym, natomiast dodatkowe szkody może przynieść humanistyce. Bez innowacji nie ma akumulacji. Dorobek przyrodoznawstwa wraz z technicznymi zastosowaniami istnieje w postaci artykułów zamieszczanych w czasopismach o obiegu światowym. Zawierają one opis i interpretację rezultatów eksperymentów. By konkurować z badaczami, którzy mają dostęp do publicznych funduszy i bogato wyposażonych laboratoriów, trzeba mieć sieć instytutów badawczych, tak jak koleżanki i koledzy niemieccy w postaci 82 Instytutów Plancka. W Polsce nakłady finansowe na sektor naukowo-badawczy to zaledwie 1% PKB – w krajach przodujących w innowacjach i patentach są często trzykrotnie większe. Państwo PiS niewiele mniej przeznacza na IPN i jego młodszego brata, Instytut Pileckiego, niż na PAN. Druga przyczyna wiąże się z charakterem tzw. gospodarki opartej na wiedzy. Korporacje finansują prace badawczo-rozwojowe, bo ich pozycja zależy od kontroli myśli technicznej. Nie budują fabryk, tylko działy prac badawczo-rozwojowych, w których wyniki badań podstawowych przekształcają się w wynalazki i patenty, te zaś w innowacyjne produkty. Po to neoliberalne państwo tworzy przedsiębiorcze uniwersytety, by z publicznych funduszy wykonywały badania podstawowe, najbardziej obciążone ryzykiem błędu. Właściwym wdrożeniem ideału zajmują się międzynarodowi eksperci bibliometrycy, a także specjaliści od tzw. polityki publicznej, tego podrzutka neoliberałów. Oceniają oni w imieniu mocodawców badaczy godnych łask finansowych. Sami nie są w stanie ocenić walorów poznawczych „ewaluowanych” dzieł, przypominają kogoś, kto chciałby ocenić książkę bez znajomości jej treści. Wiedza z artykułów trafia do dalszej obróbki w działach prac badawczo-rozwojowych korporacji bądź w start-upach w parkach nauki, tworzonych przez agendy rządowe, miasta, samorządy. Tutaj jest przekształcana w nowe technologie, terapie, lekarstwa. Rolę pośrednika (czasem wręcz stręczyciela) odgrywa oligopol pięciu-sześciu korporacji wydawniczych. Co roku w katalogu znajduje się 2,5 mln artykułów. Wspomniany oligopol ma ponad 60% udziału w publikacji artykułów z dziedziny humanistyki. Dwie z tych korporacji, Thomson Reuters i Elsevier, dodatkowo przygotowują informacje o cytowalności w postaci odpowiednich indeksów. Strukturalna słabość peryferii. Polska gospodarka zajmuje według najnowszego rankingu 25. miejsce w UE pod względem innowacyjności. Według GUS w latach 2016-2018 zaledwie 26% przedsiębiorstw przemysłowych i 21% firm usługowych było aktywnych innowacyjnie. Brakuje bowiem w Polsce globalnych firm, które by przekształcały odkrycia naukowe w innowacyjne produkty (vide losy błękitnego lasera czy grafenu). To skutek dezindustrializacji i zastąpienia fabryk montowniami konfekcjonowanych części, a także dominacji w gospodarce 2,3 mln mikrofirm, które prosperują dzięki taniej pracy. Ponadto brakuje nam własnego przemysłu zbrojeniowego, który odgrywa rolę sponsora wobec sektora
Tagi:
akademia, Andrzej Walicki, biznes, Emmanuel Kulczycki, Fernand Braudel, granty, humanistyka, Immanuel Wallerstein, innowacje, innowacyjność, Jarosław Gowin, kolonializm, liberalizm, Ludwik Fleck, Marian Małowist, Michał Kalecki, Ministerstwo Nauki, Narodowy Program Rozwoju Humanistyki, nauka, nauki społeczne, neoliberalizm, Piotr Sztompka, Polish Institute of Advanced Studies, polityka gospodarcza, polityka przemysłowa, polityka społeczna, polski przemysł, półperyfferia, przemysł, Przemysław Czarnek, Przemysław Urbańczyk, punktoza, reforma, reforma edukacji, socjologia, uniwersytet, Uniwersytet Warszawski