Polityka to misja i zawód

Polityka to misja i zawód

Największa słabość polskich polityków polega na tym, że kierują się oni bardzo małymi celami, interesami. Nie chcą po sobie zostawiać wielkich śladów Rozmowa z Aleksandrem Kwaśniewskim, Prezydentem RP – Panie prezydencie, w niedawnej w rozmowie z „Przeglądem” Karol Modzelewski stwierdził, że właściwie większość spraw w Polsce jest już przesądzona. W tym sprawy, którymi trudno się cieszyć, choćby to, że jesteśmy skazani na wzrost sił partii radykalnych. I na to, że elity rządzące zapomniały o swoim plebejskim elektoracie. No i że będziemy mieli coraz większe rozwarstwienie. – Spójrzmy prawdzie w oczy: systemy rynkowe mają to do siebie, że dają szansę. Później tym, którzy ją wykorzystali, pomagają, a innym – wprost przeciwnie. I nawet w krajach dobrobytu, o bardzo rozwiniętym zakresie pomocy socjalnej, ma miejsce rozwarstwienie. Po drugie, zgadzam się z tezą o wzroście sił populistycznych. Tak, oczywiście, ta tendencja jest w jakimś stopniu nieuchronna, dlatego że żadna z decyzji, które przez choćby obecny rząd zostały podjęte dla poprawy sytuacji najsłabszych, żadne z podjętych w tym kierunku działań nie może przynieść skutku natychmiastowego. Nawet data 1 maja 2004 r., która będzie cezurą w naszej historii, nie zmieni sytuacji. Będziemy od tego momentu w Unii Europejskiej, będziemy mogli korzystać z tych samych uprawnień co inni obywatele Wspólnoty, ale bezrobotny, niestety, wciąż pozostanie bezrobotnym, a biedny biednym. Więc musimy liczyć się z tym, że w krótkim okresie ten stan niezadowolenia będzie źródłem wzrostu poparcia dla sił populistycznych. – W krótkim, czyli jakim? – To nie musi być proces trwały, on będzie miał swoje fazy. W Polsce, ze względu na istotne osiągnięcia naszej transformacji, siły populistyczne nie wyjdą poza swój naturalny elektorat, nie zdominują sceny politycznej. Choć będą istotną siłą. Wracam teraz do pytania o rządzących i ich plebejskie korzenie, o których, według Karola Modzelewskiego, zapomnieli. Zgadzam się, że to niewątpliwie największy problem lewicy polskiej. Ale to jest też problem lewicy na Zachodzie, całej socjaldemokracji zachodniej. Podstawowy kłopot to zdefiniowanie, jak ma praktycznie wyrażać się w warunkach gospodarki rynkowej, globalnej konkurencji itd. walka o sprawiedliwość społeczną. W sytuacji, w której budżet jest ograniczony i nie ma możliwości sfinansowania wszystkiego, np. ustanowienia milionów stypendiów dla zdolnej, ale niezamożnej młodzieży czy zapewnienia całkowicie bezpłatnej opieki zdrowotnej. Co wtedy robić? Mamy z tym w Polsce kłopot. Ale to kłopot nie tylko naszego kraju. Gdy obserwuję szamotaninę kanclerza Gerharda Schrödera w tej chwili w Niemczech, w kraju nieporównanie bogatszym od Polski, widzę, że zderza się on z tym samym problemem… – Czyli… – Mówiąc najkrócej, pytanie dla lewicy brzmi dzisiaj: jak zwiększyć konkurencyjność gospodarki, jednocześnie utrzymując wysokie koszty polityki społecznej. Jak zdyscyplinować budżet, a równocześnie nie ograniczać szerokiej sfery wsparcia socjalnego? Karol Modzelewski ma rację, mówiąc, że ludzie odczuwają, iż partie lewicowe nie są blisko ich problemów. Tylko że jest to obiektywny problem. Trudny do przeskoczenia. Natomiast jest do pokonania innego rodzaju słabość, którą możemy obserwować w Polsce. To fascynacja środowisk lewicowych, nazwijmy to umownie, dobrym towarzystwem. Szczególnie kiedy się wchodzi do władzy, bardzo wielu ludzi uwodzą salony, bywanie w tzw. lepszym towarzystwie. I nagle się okazuje, że dla ludzi lewicy troska o drugiego człowieka to bardziej bale charytatywne niż chęć podzielenia się z nim własnymi pieniędzmi czy okazania więcej troski i pomocy. O tak, parweniuszowski syndrom na lewicy istnieje. Czekając na pokolenie komputerowe – A czy obok sfery socjalnej, drastycznej biedy wynikającej z braku kwalifikacji, z odrzucenia, jeszcze większym problemem nie jest rosnąca grupa ludzi mających wyższe wykształcenie, przed którymi ścieżka awansu, a nawet elementarnego zatrudnienia zaczyna być zamykana? – Sądzę, że ogromna większość z tych ludzi jakoś się odnajduje. – A ci, którzy się nie odnajdują? – Wtedy pojawia się pytanie, czy te osoby są gotowe podjąć własną, bardziej osobistą inicjatywę. Spróbować uczynić coś na własny rachunek. Tu jest słabość – nasze uczelnie kształcą dobrego absolwenta, ale ciągle za mało aktywnego, jeśli chodzi o rynek pracy, za mało przebojowego, za mało walczącego o miejsce dla siebie. Druga sprawa to ogromne zróżnicowanie tego problemu w skali całej Polski. Z jednej strony, mamy rynek pracy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 01/2003, 2003

Kategorie: Wywiady