Za moich szkolnych czasów było oczywiste, że Olsztyn, Wrocław i Szczecin to już Niemcy Prof. Andrzej Werblan – historyk, autor książek, m.in. „Władysław Gomułka. Sekretarz generalny PPR” i „Stalinizm w Polsce”. Panie profesorze, urodził się pan i dorastał w Polsce międzywojennej, w Tarnopolu. Czy pańskie wyobrażenie o Polsce było zgodne z ówczesnymi granicami państwowymi? – Jak najbardziej. Polska międzywojenna była moją Polską. A Olsztyn? – To już były Niemcy. Podobnie jak Koszalin, Szczecin, Wrocław, Opole, Gorzów, Zielona Góra, Legnica? – Oczywiście. A co z Gdańskiem? – Gdańsk był dla mnie miastem polskim pod niemieckimi wpływami. Dobrze znałem historię, nasiąkłem nią od dziecka, bo historia była głównym przedmiotem, którego nauczał mój ojciec – profesor gimnazjalny. W PRL dzieci nasiąkały historią, która przedstawiała Szczecin i Wrocław jako odwieczne piastowskie ziemie. – Ja też wiedziałem, że w odległej przeszłości mieszkali na nich Słowianie, ale za moich szkolnych czasów było oczywiste, że tam są Niemcy. Wiedzieliśmy też, że na Śląsku oraz na pograniczu Pomorza i Warmii pozostały w Niemczech obszary zamieszkane przez ludność polską, jednak świadomość tego faktu była silniejsza w zachodnich regionach kraju niż na Kresach. Kres Kresów A przynależność Tarnopola do Polski była oczywista? – Tak, choć wciąż żywa była pamięć walk polsko-ukraińskich w 1919 r. W ukraińskim haśle o Tarnopolu w Wikipedii rozdział poświęcony międzywojennej historii miasta został nazwany „Polska okupacja”. – Teraz tak się pisze. Tarnopol, który ja pamiętam, był w większym stopniu miastem żydowskim niż ukraińskim czy polskim, Żydzi stanowili około połowy jego mieszkańców. Ukraińców i Polaków było mniej więcej po równo. Ukraiński nacjonalizm nie był silny, polski zresztą też, zwłaszcza wśród ludności od dawna tam osiadłej. Liczne były małżeństwa mieszane. W miasteczku Mikulińce nad Seretem, skąd wywodziła się moja rodzina ze strony matki, boczny ołtarz kościoła katolickiego ufundowała moja prababka, dzwon zaś w miejscowej cerkwi unickiej – pradziadek. Czyli w końcu lat 30. przebieg ówczesnych granic był dla pana naturalny i trwały? – Tak, nie sądzę, żebym przewidywał, że może być inaczej. W 1939 r. miałem jednak dopiero 14 lat, choć z drugiej strony czytałem gazety, słuchałem radia… W ciągu zaledwie kilku tygodni pod naporem Niemiec i ZSRR państwo, w którym pan się urodził i dorastał, znikło. Jak to wyglądało w Tarnopolu? – Późnym popołudniem 17 września do Tarnopola wjechały radzieckie czołgi. W naszym mieście nie było radosnego powitania „wyzwolicieli”, żadna ze społeczności etnicznych nie wznosiła łuków triumfalnych na cześć Armii Czerwonej. Owszem, wielu mieszkańców – głównie młodzież – wybiegło oglądać żołnierzy radzieckich, ale kierowała nimi głównie ciekawość. W nocy w mieście wybuchła strzelanina, podobno grupa wojskowych broniła się w okolicy jednego z kościołów, który spłonął. Miesiąc później NKWD aresztowało ojca, a w kwietniu 1940 r. wraz z matką i rodzeństwem zostałem wywieziony do sowchozu w obwodzie pawłodarskim nad Irtyszem. Nie podlegałem już radzieckiemu obowiązkowi szkolnemu, imałem się różnych zajęć, m.in. pasłem owce. Wojna z widokiem na Polskę Był pan – podobnie jak wszyscy mieszkańcy ziem II RP włączonych do ZSRR – obywatelem radzieckim. Czy między wrześniem 1939 r. a czerwcem 1941 r. miał pan poczucie, że Polski nie ma i nie będzie? – Upadek Polski wiązałem z wojną, która przecież trwała. Byłem przekonany, że los Polski zależeć będzie od końca wojny, od jej wyniku. Tak samo myśleli inni zesłańcy, z którymi miałem kontakt. We wsi, w której nas osiedlono, było 12 rodzin wywiezionych z Tarnopola. Bez przerwy dyskutowaliśmy, czytaliśmy radziecką prasę. Otrzymywaliśmy też listy z Tarnopola, w których rodziny przemycały informacje pochodzące m.in. z radia londyńskiego. Jaki obraz z tego się wyłaniał? – Sytuacja jest zła, ale nie beznadziejna, bo choć Niemcy wygrywają, wojna się jeszcze nie skończyła. Było dla nas jasne, że tylko klęska Niemiec stworzy szansę odbudowy Polski. Od połowy 1940 r. zaczęły docierać sygnały, że w stosunkach radziecko-niemieckich coś się psuje. Bardzo szybko posiedliśmy umiejętność czytania między wierszami radzieckich gazet. Pojęliśmy, że prawdziwe są przede wszystkim informacje zaprzeczone i sprostowania. Komunikaty po wizycie Wiaczesława Mołotowa w Berlinie w listopadzie 1940 r. świadczyły, że nie zakończyła się ona










