Poprawianie Piotra

Poprawianie Piotra

W „Gazecie Wyborczej” artykuł o Piotrze Skrzyneckim. Autorka: pani (panna?) Małgorzata I. Niemczyńska. Nie znam pani (panny?) Niemczyńskiej. Z jej tekstu wynika jednak, że musi być bardzo młoda (zazdroszczę), nie znała Piotra ani czasów, w których żył. Nie jest to żaden zarzut. Dziwnie wszelako i smutno człowiekowi się robi, że nie minęło jeszcze 20 lat, a nowa optyka tak już wypacza i fałszuje nieodległe w końcu czasy. Piotr opowiadał tysiące zmyślonych anegdot. Były to perełki paradoksu i filozoficznej ironii. Pamiętam ich dziesiątki. Wierny kronikarz Piotra, Zbigniew Benedyktowicz, zapewne ma ich nagranych setki. Tej o striptizerce rzucającej sztuczną szczękę nie słyszałem i zgoła nie pasuje mi ona do rzekomego narratora. Nie będę jednak się kłócił. Może Piotrowi się zdarzyło. Jedno jest wszakże pewne. W jego wersji striptizerka, dokonując ostatecznego obnażenia, nie mogła – jak pisze Niemczyńska – wyjąć sztucznej szczęki „i ciep nią o podłogę”. Ostatecznie mogłoby to brzmieć: „pozbyła się sztucznego uzębienia i z nonszalancką gracją rzuciła je na parkiet”. Niby nic, a przepaść stylu i smaku.
Małgorzata I. Niemczyńska nie czuje bluesa. To się zdarza, o to nie miałbym pretensji. Ale dalej pisze ona, a tu już jesteśmy o lata świetlne poza historią i prawdą czasów: „Z czasem (Piotr – L.S.) wypracowuje sobie sposób na nocleg u znajomych. Rozmowa z nim zawsze fascynuje, jest chętnie zapraszany, wizyty przeciągają się do późna. Gdy gospodarze zaczynają już ziewać i dyskretnie popatrują na zegarki, Piotr wynajduje jakiś szczególnie pasjonujący temat. Zanim się obejrzą, za oknem już świta. O tej porze nie wypada wyprosić gościa, więc rozścielają mu łóżko…”.
Ma się to dokładnie jak piernik do wiatraka. Jeden przykład drobny. Siedzimy w Piwnicy pod Baranami. Za kołnierz nie wylewamy. Godzina trzecia rano. I co teraz? „Jedziemy – zarządza Piotr – do Zbyszka Fijaka do Lanckorony”. Znajdujemy dwóch trzeźwych: mojego studenta, Francuza, i kolegę Jacka Wójcickiego, który ma wszywkę. Czwarta rano. Jesteśmy u Zbyszka, który serdecznie serwuje wino porzeczkowe, nawet znajduje coś na zagryzkę. Szósta. Wśród nieprzytomnych zwłok (w ówczesnym języku nazywało się to pokot) biega Ewa Wnuk, która ma ważne spotkanie z impresariem i musi być przed południem w Krakowie. Co robić, dla Ewy wszystko. Wstajemy brudni i nieogoleni. Przy dojeździe do zakopianki (dla niewtajemniczonych – jest to dwupasmówka z Krakowa do Myślenic) Piotr żąda klina. Ale gdzie? Piotr jak zawsze zna adres. „Zwalamy się do hrabiego Konopki”. Zajeżdżamy. Liście nawet nie szemrzą, cisza w parku, wszyscy śpią. Piotr stuka w drzwi. Otwiera zaspany cieć. „O co chodzi?”. „Chcielibyśmy się spotkać z hrabią”. Za chwilę hrabia (jak on to zrobił?) schodzi w nienagannym fraku. Świeży i tryskający humorem, jak gdyby czekał na nas od tygodnia. Podaje niebywałe koktajle, przepraszając, że do niektórych zamiast niedostępnego burgunda użyć musiał bułgarskiej sophii. Ósma. Ruszamy wreszcie do Krakowa. Pod Łagiewnikami Piotr nagle przypomina sobie, że zostawił u hrabiego saszetkę. „A mam w niej klucze do wszystkich moich mieszkań”. Zaiste, nie musiał Piotr „wypracowywać sobie sposobu na nocleg u znajomych”. Zresztą Piotr to Piotr – legenda miasta. Ale ja też, przyjeżdżając na wykłady na Uniwersytecie Jagiellońskim, nie wiedziałem nigdy, gdzie będę spał. U przyjaciół – było jasne, że żaden mi wyrka nie odmówi. Zupełną jest fantazją Niemczyńskiej historia, że Piotr „jako wielką torturę zapamiętał noc u kolegi, który kładzie go spać w pokoiku, nie proponując wcześniej niczego do zjedzenia. Następnego dnia gospodarz ma na kolacji przyjąć narzeczoną, za oknem trzyma na tę okazję pieczonego kurczaka. Skrzynecki z burczącym brzuchem męczy się całą noc…”. Wszystko jest tutaj wyssane z palca. Po pierwsze, nawet najgorszy centuś, oszczędzający na prądzie do lodówki, nie trzymałby kurczaka za oknem, bo gołębie by mu go obsrały. Po drugie, nawet w najgorszych czasach PRL nie częstowało się narzeczonej nieświeżym kurczakiem. Po trzecie, Piotr nie znosił drobiu. Po czwarte, gdyby był głodny, toby ptaka zżarł, gdyż nie zatrzymywał się u ludzi, którzy mogliby mieć o to pretensje.
Pani (panna?) Niemczyńska nie jest w stanie zrozumieć czasów, w których nie istniały telefony komórkowe, a i telefon stacjonarny był dobrem uprzywilejowanych. Zwalało się więc do ludzi à l’improviste, a gdy nie było ich w domu, szukało się następnych. Wódkę kupowało się na melinach, gdzie na widok Piotra najgorsza zołza sprzedawała bez narzutu. Zdarzali się, owszem, milionerzy, czyli jelenie stawiający wódkę artystom w Piwnicy pod Baranami. Niewielkim cieszyli się szacunkiem, choć każdy lubi wypić na sępi pysk. Piotr Skrzynecki był dzieckiem tych czasów. Nie chodzi tu o ustroje i przełomy. Rzecz w tym, że wino porzeczkowe u Zbyszka Fijaka mogło smakować mu lepiej niż szampan na Polach Elizejskich, a hrabia Konopka nie był arystokratą, ale kumplem, na którego można liczyć, kiedy kac suszy, a zgaga męczy niczym Baba Jaga. Tego Niemczyńska zrozumieć nie jest w stanie. Szkoda. Ach, gdzie są, Piotrze, niegdysiejsze śniegi!

Wydanie: 2015, 29/2015

Kategorie: Ludwik Stomma

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy