Otwarte przestrzenie biurowe, pielgrzymki i spontaniczne podróże samolotem mogą przejść do historii z powodu koronawirusa Przez wiele lat były symbolem postępu, nowatorskich rozwiązań w biznesie. Oznaczały bogactwo zasobów – materialnych i ludzkich. Imitowały pejzaż z amerykańskich filmów, zwiastując zmiany na rynku pracy. Wspólne przestrzenie biurowe, bo o nich mowa, w ostatnim ćwierćwieczu stały się synonimem miejsca pracy dla milionów osób na całym świecie. Wszyscy mieli siedzieć razem. Przekaz był prosty: burzymy ściany, niwelujemy różnice, wspólnie pracujemy na dobro firmy. Ów open space stał się podstawą wielu rozwijających się gospodarek. Taki model zagospodarowania przestrzeni wykorzystują centra usług wspólnych, czyli zaplecza wielkich korporacji. Księgowi, informatycy, tłumacze, telemarketerzy – armie pracowników skumulowane w szklanych biurowcach – przestrzeni do pracy nie mieli nigdy za wiele, ale mogli się pocieszać, że chociaż sąsiad nie miał lepiej. Z chwilą wybuchu pandemii korporacyjne miasteczka zamieniły się w miasta duchów. Globalne korporacje często szybciej niż lokalni pracodawcy wysyłały swoich ludzi do pracy zdalnej, bojąc się przyniesienia przez któregoś z nich wirusa do kilkudziesięcio- czy nawet kilkusetosobowej przestrzeni. Od prawie trzech miesięcy ludzie ci w zdecydowanej większości pracują z domów – i udowadniają, że to możliwe, a stwierdzenia o pozytywnym wpływie setek kolegów i koleżanek na kreatywność czy budowaniu wspólnych wartości firmy można włożyć między bajki. Czy oznacza to, że pandemia zabiła open space? 12 maja zarząd Twittera wydał oświadczenie, w którym zezwolił pracownikom na pracę z domu „na zawsze”. W tekście opublikowanym na wewnętrznym blogu i rozesłanym do wszystkich zatrudnionych w spółce czytamy, że „o ile decyzja o ponownym otwarciu biur będzie należeć do nas [kierownictwa firmy], o tyle decyzja o powrocie do nich – do naszych pracowników”. Autorka listu, kierująca działem HR Jennifer Christie, dodaje w nim, że do końca 2020 r. Twitter nie zamierza organizować w realu żadnych wydarzeń dla pracowników, a do września zawieszone pozostają niemal wszystkie podróże służbowe. Komentując tę decyzję, prezes Twittera Jack Dorsey stwierdził, że firma od dawna przygotowywała się do „wdrożenia zdecentralizowanego trybu pracy”, a pandemia tylko to przyśpieszyła. Wysłanie wszystkich pracowników do domu 11 marca okazało się testem, który spółka zdała. Nie ma więc powodu wracać do starych rozwiązań. Biorąc pod uwagę fakt, że firma zatrudnia ponad 5,1 tys. osób w 35 krajach, zezwolenie na bezterminową pracę zdalną może oznaczać wyludnienie się biur Twittera od Australii po Wielką Brytanię. Tak duże przestrzenie nie będą mu już potrzebne, więc przypuszczalnie niektóre biura zostaną przeniesione do mniejszych lokali, a inne zlikwidowane w całości. W jego ślady mogą pójść pozostali giganci technologiczni. Podobne kroki odnośnie do pracy zdalnej zapowiedziały już Google, Facebook i Microsoft. Spodziewać się ich można też po setkach tysięcy mniejszych firm informatycznych na całym świecie. Pandemia okazała się w tym sektorze gospodarki wielkim demaskatorem. Do pisania kolejnych linijek kodu czy wdrażania nowych produktów nie są potrzebne ani setki identycznych biurek, ani owocowe wtorki, ani wspólny stół do piłkarzyków. Korporacje z Doliny Krzemowej uzasadniają swoją decyzję, przynajmniej deklaratywnie, chęcią dania pracownikom wyboru. Wiele innych podmiotów nie wróci jednak do dawnego funkcjonowania nie ze względu na nową filozofię czy chęć ograniczenia kosztów stałych, ale z dużo bardziej prozaicznego powodu – przez nowe procedury bezpieczeństwa sanitarnego. Mówiąc prościej, firmy będą trzymać pracowników poza biurami lub wprowadzą rotacyjny tryb pracy, bo w przeciwnym razie w ich pomieszczeniach będzie za gęsto. Cushman & Wakefield, jedna z największych na świecie spółek zajmujących się zarządzaniem nieruchomościami biurowymi, już teraz ocenia, ile z kontrolowanych przez nią lokali da się przeorganizować zgodnie z zasadą 6 stóp odległości. Amerykański odpowiednik 2 m dystansu pomiędzy osobami będzie według szefa firmy Bretta White’a nowym standardem w projektowaniu przestrzeni biurowych. Firma przygotowała nawet pełnowymiarową symulację takiego układu w swoim biurze w Amsterdamie. Efekt – nic, co by przypominało stary, dobry open office. Większe odległości między biurkami, poczekalnie bez krzeseł, szerokie korytarze komunikacyjne. White podkreśla bowiem, że bezpieczeństwo sanitarne musi być zachowane,
Tagi:
biznes, Cushman & Wakefield, epidemia, firmy, koronawirus, lotnictwo, pandemia, pielgrzymki, praca, religijność, turystyka, Twitter










