Prawda o pedofilii w polskim Kościele

Prawda o pedofilii w polskim Kościele

Melbourne, AUSTRALIA - George Pell is seen arriving in handcuffs and under a heavy police guard as he arrives at the Supreme Court in Melbourne where his appeal continues, Image: 443767585, License: Rights-managed, Restrictions: , Model Release: no, Credit line: BECK / Backgrid Australia / Forum

Papież Franciszek reaguje na naciski lokalnych społeczeństw. Polska presja była niewystarczająca Od kilku lat kwestia pedofilii w Kościele katolickim nie przestaje budzić gorących sporów. Dla jednych to najważniejszy problem tej instytucji, dla drugich mało istotny margines rozdmuchiwany przez wrogów Kościoła. Należę do zwolenników tej pierwszej tezy i jestem przekonany, że właściwe rozwiązanie problemu zbrodni popełnianych na nieletnich przez drapieżców seksualnych w sutannach stanowi o wiarygodności tej instytucji. Jak powiedział w maju 2019 r. adwokat z Minnesoty Jeff Anderson, który skierował pięć przypadków nadużyć seksualnych wobec nieletnich do Watykanu, „wszystkie drogi prowadzą do Rzymu”. W istocie tak jest i jeśli pomija się ten podstawowy wymiar, traci się możliwość zrozumienia, dlaczego pedofila w Kościele jest tak istotna. Dlaczego polskiemu Kościołowi wszystko uchodzi na sucho? Nurtuje mnie pytanie, które kiedyś zadał mi pewien dziennikarz: „Dlaczego właściwie polskiemu Kościołowi wszystko uchodzi na sucho, nawet pedofilskie skandale?”. Nie potrafiłem na nie sensownie odpowiedzieć, ale często o tym myślę. Prawdą jest bowiem, że w innych krajach, takich jak USA, Chile, Irlandia, Australia, a nawet w ojczyźnie obecnego papieża – Argentynie, karze się przestępców w sutannach. Trafiają oni za kratki, a biskupi, którym udowodniono krycie przestępców, są dymisjonowani, a nawet wydalani ze stanu kapłańskiego. Wystarczy wspomnieć dwa przykłady dostojników kościelnych – amerykańskiego kardynała Theodore’a McCarricka, który w lutym 2019 r. został wydalony ze stanu duchownego, oraz australijskiego kardynała George’a Pella, który od marca 2019 r. odsiaduje karę sześciu lat więzienia za udowodnione przestępstwa pedofilskie. Jeden z najskuteczniejszych obrońców ofiar pedofilów w sutannach w USA, adwokat Mitchell Garabedian, powiedział 5 grudnia 2019 r., że będzie się starał włączyć do sprawy McCarricka również Watykan, gdyż jedna z jego ofiar zeznała, że już w 1988 r. sprawę molestowania przekazała bezpośrednio papieżowi Janowi Pawłowi II. Na razie Watykan pozostawił sprawę bez komentarza, choć papież Franciszek zachęca ofiary nadużyć ze strony księży, by się ujawniały. W Polsce, owszem, księża bywają karani, ale biskupi to kasta nie do ruszenia. Interesuje mnie nie tyle „kronika wypadków”, ile raczej systemowa odpowiedź na pytanie, dlaczego najbardziej skandaliczne zachowania niektórych biskupów w Polsce są tolerowane i dlaczego wymiar sprawiedliwości traktuje naruszających prawo z wyjątkową wyrozumiałością. Przypomnę dwie potwierdzające powyższe wrażenie historie hierarchów kościelnych. Jeden był nuncjuszem w kilku krajach, a drugi najpierw ważnym urzędnikiem watykańskim, a później biskupem diecezjalnym w Polsce. Ten pierwszy to Józef Wesołowski. W latach 1980-2014 był dyplomatą watykańskim w różnych częściach świata. W roku 2013, pełniąc funkcję nuncjusza w Dominikanie, został oskarżony o kontakty pedofilskie i rok później wydalony ze stanu kapłańskiego przez papieża Franciszka. Mimo niezbitych dowodów działalności przestępczej nie przyznawał się do winy. Zmarł 27 sierpnia 2015 r., a 5 września odbył się w jego rodzinnym Czorsztynie pogrzeb. Mszę celebrował bp Jan Szkodoń. Na pogrzebie Franciszek Piper, znajomy rodziny zmarłego, wygłosił mowę, w której powiedział, że „Wesołowski popadł w konflikt z gangami handlującymi narkotykami i czerpiącymi korzyści z nierządu”. Zdaniem Pipera to było powodem oskarżeń. Nikt tych rewelacji nie sprostował. Los ofiar byłego nuncjusza nikogo w Polsce nie zainteresował. Prowadzący pogrzeb bp Szkodoń podkreślił, że Wesołowski zmarł jako kapłan do końca życia odprawiający codziennie mszę świetą. Drugi przypadek dotyczy Juliusza Paetza. Jest lepiej znany dzięki mediom, które wyjątkowo obszernie relacjonowały nie tylko pogrzeb 18 listopada 2019 r., ale i zaskakujące zwroty akcji towarzyszące pochówkowi tego hierarchy. Podobnie jak Wesołowski Paetz zrobił w Watykanie błyskotliwą karierę, gdyż w latach 1967-1976 pracował przy synodzie biskupów, a później do 1982 r. był bliskim współpracownikiem papieży Pawła VI, Jana Pawła I i Jana Pawła II. Zdaniem Marcina Przeciszewskiego, prezesa Katolickiej Agencji Informacyjnej, watykańska kariera Paetza została przerwana „zesłaniem do Polski” ze względu na skłonności homoseksualne, o których było wiadomo za Spiżową Bramą. Od 1983 do 2002 r. Paetz był kolejno biskupem w Łomży i Poznaniu. Z tej ostatniej funkcji odszedł przedwcześnie, zmuszony do dymisji przez Jana Pawła II, po serii oskarżeń o wykorzystywanie seksualne kleryków. Do końca życia nie przyznawał się do winy, a grupa oddanych mu księży broniła go do ostatka. Tylko dzięki presji opinii publicznej nie został

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 03/2020, 2020

Kategorie: Publicystyka