Ponad rok trwała batalia o przywrócenie szefa związku zawodowego Prawda do pracy na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim Wygranym jest Andrzej Adamowicz, człowiek waleczny i uparty, nie tylko na polu związkowym, bo był kiedyś policjantem, potem zaś redaktorem gminnej gazety „Echo Purdy”, toczącym w poprzedniej kadencji boje z wójtem, a później z szefową rady gminy – pisaliśmy o tym w tekście „Medialne wojny na dole” (PRZEGLĄD nr 31/2018). Po przejściu na policyjną emeryturę zaczął zarabiać na chleb na UWM, od 2007 r. jako komendant zmiany straży uniwersyteckiej, a po 10 latach został starszym portierem w bibliotece. Gdy po uczelni rozeszła się wieść, że będą zwolnienia w dziale bezpieczeństwa i ochrony mienia, wraz z kolegami założył Niezależny Związek Zawodowy Pracowników UWM Prawda. Trzeci obok Związku Nauczycielstwa Polskiego i Solidarności. Sam został szefem nowej organizacji, do której przystąpili także pracownicy dydaktyczni, w tym prof. dr n. med. Jerzy Gielecki z wydziału lekarskiego, późniejszy wiceprzewodniczący związku, liczącego dziś ponad 100 osób. Od pierwszej chwili Prawda stała się kolcem w oku kierownictwa uczelni. Słała pytania do rektora o jego wynagrodzenie oraz prosiła o listę pracowników, którym przyznawał dodatki specjalne. Bo te dodatki mogły świadczyć, kto ma z nim dobre układy i za co mógłby mu się odwdzięczyć, choćby przy reelekcji dotychczasowego lub wyborze nowego rektora. A do takiej sytuacji doszło w 2020 r., gdy prof. Ryszard Górecki, były senator PO, szykował się do odejścia, a na swoje miejsce rekomendował dotychczasowego prorektora, dr. Jerzego Przyborowskiego. Wtedy Adamowicz zaproponował dodanie w statucie UWM, że rektorem może być profesor tytularny (a kandydat takiego tytułu nie miał). Tej zmiany jednak nie udało się przeforsować. Nadal więc dochodziło do utarczek z władzami UWM, które związkowcy zasypywali pytaniami. Do tego stopnia, że podobno sparaliżowały one pracę uczelni. Wreszcie w czerwcu 2022 r. do zarządu Prawdy dotarło pismo powiadamiające o zamiarze zwolnienia z pracy starszego portiera Andrzeja Adamowicza. Postawiono mu 14 zarzutów, w tym dotyczące nieuprawnionej wymiany wkładki do zamka w drzwiach pomieszczenia zajmowanego przez tenże związek – o czym pisaliśmy w artykule „Prawda w oczy kole” (PRZEGLĄD nr 34/2022). Niby chodziło o portiera, ale w tle widoczny był związkowiec. Bo jak zrozumieć zarzut nielojalności wobec pracodawcy polegającej na „publicznym wygłaszaniu szkalujących dobre imię uczelni i jej władz wypowiedzi w postępowaniu sądowym”. Rzecz w tym, że Adamowicz występował w obronie trzech osób, które pozwały uczelnię do sądu pracy, jako przedstawiciel organizacji społecznej, nie portier. W końcu i sprawa Adamowicza znalazła się w tym samym sądzie, bo choć jego związek nie wyraził zgody na zwolnienie przewodniczącego, a on sam wypowiedzenia nie przyjął, stało się ono faktem. Szef Prawdy domagał się przywrócenia do pracy. W trakcie procesu przesłuchano licznych świadków, zajmując się kolejnymi zarzutami. Trwało to ponad rok, powoda wspomagała kancelaria Lecha Obary, aż niespodziewanie w sprawę włączył się prokurator Prokuratury Regionalnej w Białymstoku, co jest rzadkością w sprawach o przywrócenie do pracy. Na skutek jego interwencji 26 września br. wydział pracy i ubezpieczeń społecznych Sądu Rejonowego w Olsztynie wydał bezprecedensowe postanowienie „w przedmiocie zabezpieczenia poprzez nakazanie dalszego zatrudnienia przewodniczącego ZZ Prawda Andrzeja Adamowicza przez pozwanego do czasu prawomocnego zakończenia postępowania”. Co znaczy, że uczelnia miała go przywrócić do pracy, bo jako chronionego prawem nie mogła go zwolnić bez zgody związku zawodowego. I wkrótce, 9 października br., zapadł wyrok, jeszcze nieprawomocny, którym sąd przywrócił Adamowicza do pracy i nakazał wypłacić mu 4 tys. zł zadośćuczynienia. Uzasadnienie było proste: uczelnia nie mogła go zwolnić, bo chronią go przepisy prawa pracy, chyba żeby w sposób rażący naruszył obowiązki pracownicze (wtedy można zastosować zwolnienie dyscyplinarne). Co prawda, sędzia Grażyna Giżewska-Rozmus omówiła wszystkie zarzuty wobec powoda, ale dotyczyły one albo lat 2017-2018, albo były skrojone na wyrost, bo np. wysłanie kilkudziesięciu pytań do rektora nie mogło sparaliżować działalności uczelni, co najwyżej utrudniło życie urzędnikom. Władze UWM mają poprosić o pisemne uzasadnienie wyroku, wtedy zdecydują, czy wnosić apelację. Sam Andrzej Adamowicz, choć zadowolony z orzeczenia, nie ukrywał goryczy, bo ta oczywista sprawa powinna się zakończyć po pierwszym posiedzeniu sądu, a nie (na koszt podatnika) ciągnąć się tyle czasu. Udostępnij: Kliknij, aby udostępnić na Facebooku (Otwiera









