Prokuratura po liftingu

Prokuratura po liftingu

Sejm uchwalił wreszcie nowelizację ustawy o prokuraturze. Platforma Obywatelska i lewica były zgodne co do tego, że do odpartyjnienia prokuratury konieczne jest oddzielenie funkcji prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości. Minister sprawiedliwości jako członek rządu z natury rzeczy jest „polityczny”. Wszak rząd tworzy sejmowa większość, a stanowiska w rządzie zajmują politycy rządzącej partii lub koalicji. Prokurator generalny powinien być apolitycznym fachowcem, niezależnym od władzy wykonawczej. Jakie konsekwencje mogą wynikać z połączenia tych funkcji, pokazał Zbigniew Ziobro. Z jednej strony prominentny polityk PiS, żarliwy wyznawca Kaczyńskiej wizji państwa, z drugiej zaś szef wszystkich prokuratorów, nader aktywnie nadzorujący wybrane sprawy o znaczeniu politycznym, kojarzące się z mitycznym układem, który PiS obiecało zwalczyć. Rozdzielenie funkcji ministra i prokuratora generalnego to niewątpliwie ważny krok do odpolitycznienia prokuratury. Ważny, konieczny, ale niewystarczający. Kolejnym krokiem powinno być nadanie większej autonomii prokuratorom prowadzącym sprawy, tak aby decyzje procesowe podejmowali samodzielnie i ponosili za nie pełną odpowiedzialność. Uniemożliwiłoby to, a w każdym razie znacznie utrudniło, wywieranie rozmaitych nacisków na prokuratorów przez polityków za pośrednictwem prokuratorów przełożonych. Aby pokazać, jak działał patologiczny mechanizm wywierania wpływu i rozmywania odpowiedzialności w dotychczasowej prokuraturze, można odwołać się do ogólnie znanego śledztwa prowadzonego swego czasu przez Prokuraturę Apelacyjną w Krakowie przeciw Romanowi Klusce. Sprawa ta, jak wiadomo, zakończyła się umorzeniem („z braku znamion cech przestępstwa”) i kompromitacją prokuratury. Zanim do tego doszło, w śledztwie prowadząca je pani prokurator każdą, najbanalniejszą nawet decyzję procesową konsultowała ze swym naczelnikiem, ten z szefem prokuratury, a ten ostatni z Prokuraturą Krajową. Ale wszystkie postanowienia czy zarządzenia podpisywała wyłącznie pani prokurator. Gdy sprawa skończyła się, tak jak się skończyła, nikt z przełożonych nie zechciał na siebie wziąć choćby cząstki odpowiedzialności. Za wszystko odpowiedzialna okazała się ta bidula, która miała nieszczęście dostać do prowadzenia tę sprawę. To ona stała się przedmiotem nieraz brutalnej krytyki mediów. W jej obronie nie stanął ani rzecznik prokuratury, ani żaden z tych przełożonych. Żaden z nich nie poczuwał się do współodpowiedzialności za to śledztwo, za pokazowe, lecz całkowicie bezzasadne zatrzymanie biznesmena (za które później zapłacił odszkodowanie skarb państwa, czyli my wszyscy). W tym zakresie nowelizacja ustawy zrobiła niewiele, choć wprowadziła pewne ograniczenia możliwości ingerowania w prowadzone sprawy przez prokuratorów nadrzędnych nad tymi, którzy śledztwo prowadzą. Niestety ustawa nie uczyniła nic dla odbiurokratyzowania prokuratury, której wieloszczeblowa konstrukcja powoduje, że więcej prokuratorów nadzoruje innych prokuratorów, niż prowadzi śledztwa. Nie trzeba dodawać, że tak skonstruowana prokuratura jest w stanie zajmować się wyłącznie sama sobą, zgodnie z powszechnie znanym prawem Parkinsona. Poselski projekt nowelizacji, złożony jeszcze przez posłów LiD, zakładał uproszczenie struktury, spłaszczenie jej o jeden szczebel poprzez likwidację prokuratur apelacyjnych. Podobne rozwiązanie przewidywał początkowo projekt rządowy. Ale przeciw temu projektowi wystąpili solidarnie prokuratorzy, i to zarówno „ci od Ziobry”, jak i pozostali. Zaczęło się lobbowanie po klubach poselskich, lobbowanie w rządzie. Co gorsza, lobbowanie okazało się skuteczne. Najpierw rząd, później cała Platforma zmieniły zdanie. Ostatecznie prokuratury apelacyjne zostały. W środowisku prokuratorskim wzmocnione zostało przekonanie, że relacje z politykami są jednak ważne i kontakty te należy pielęgnować. Jak na początek procesu odpartyjniania i odpolityczniania prokuratury, nie jest to chyba dobry prognostyk. Jak działa wieloszczeblowo zbudowana prokuratura, którą to wieloszczeblowość właśnie udało się prokuratorom obronić, pokazać można na następującym przykładzie. W kwietniu tego roku jeden ze speców od wizerunku w wywiadzie udzielonym „Dziennikowi”, popisując się swymi znajomościami w kręgach parlamentarnych, powiedział, że w hotelu poselskim posłowie używają twardych narkotyków. Lud i tak ma o posłach nie najlepsze wyobrażenie, a tu jeszcze informacja, że ćpają na potęgę. Trzej posłowie uznali, że rzecz trzeba wyjaśnić. Jeśli prawdą jest, że w hotelu sejmowym używane są narkotyki, trzeba z tymi praktykami skończyć. Trzeba bowiem pamiętać, że posiadanie nawet małej „działki” jest przestępstwem, przestępstwem jest „udzielanie” narkotyku, tym bardziej jego sprzedawanie. Jeśli poseł posiada narkotyk, popełnia przestępstwo, jeśli częstuje nim kolegę, popełnia kolejne. Wspomniani posłowie złożyli więc zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2009, 29/2009

Kategorie: Felietony, Jan Widacki
Tagi: Jan Widacki