W szranki z szantami

W szranki z szantami

O godz. 16 miałam czytać nad rzeką wiersze Roberta Stillera, ale jakiś facet dopiero rozkręcał swoje szanty. Stała przy nim wysoka, tleniona skrzypaczka w dżinsach. „Ja stawiam, ja stawiam”, śpiewał i walił w gitarę. Ludzie siedzieli na betonowych schodach. Słońce waliło prosto w twarze wykonawców i facet miał pretensje, że siedzi pod słońce i płaci za to gitara, która wariuje i trzeba ją stroić. Obok rozbito czarny namiot technicznych. Co chwila ktoś wychodził stamtąd z puszką Red Bulla. Przed namiotem chudzielec w stroju piłkarza odbijał kolanem piłkę. Za sceną straż przybrzeżna próbowała wtaszczyć coś ciężkiego z motorówki na brzeg. Tuż za nimi – lawirując między żaglówkami – sunął gigantyczny, biały wycieczkowiec. Wydał ponury dźwięk, przesunął się i odsłonił zabytki Ostrowa Tumskiego. U szczytu betonowych schodów zaś odbywała się kiełbasa, odbywała się wata cukrowa i odbywał się konkurs ustawiania wieży z plastikowych skrzynek po piwie. Słowem, odbywała się Polska Rozrywkowa.

Trudno jest wierszowi, z natury cichemu, wymagającemu uwagi i – jak to się mówi – niemedialnemu, stanąć w szranki z szantami w plenerze. Już w zwykłej, dobrze wyciszonej sali mu trudno, nad rzeką nie ma szans – myślałam, pocąc się nerwowo. Czekałam na swoją kolej. – Przepraszam, długo jeszcze ten pan będzie śpiewał? – zapytałam. – Sama nie wiem. Wygląda na to, że się rozkręca. Chyba będzie obsuwa – rzekła sympatyczna wysłanniczka instytucji. Siedziałam na betonie i gapiłam się na duet szantowy skrzypaczka z nieustraszonym uśmiechem plus wokalista z wkurwem utajonym. Na koniec miał pójść kawałek „o marzeniach”, ale głos pieśniarza stał się podwójny, jak z taniego horroru. – Może ktoś to naprawi? – ryknął do mikrofonu. – Zaraz mu przypierdolę – odparł techniczny na boku. – Co on powiedział? – pieśniarz zaniepokoił się. W tle zawył wycieczkowiec. Zaskwierczała kiełbasa. Zapłakało dziecko. Zaczynał się Dzień Odry.

Nagłośnienie naprawiono. O marzeniach zaśpiewano. Przyszła moja kolej. Siadłam na fotelu z książką. Fani szanty opuszczali w pośpiechu betonowe schody. Obok mnie ktoś taszczył kontrabas (?!), piłkarz wytrwale podbijał piłkę, pieśniarz pakował graty, techniczni biegali w popłochu. I weź czytaj wiersze, akcentuj niuanse, dyskretne rymy eksponuj, kiedy słońce w oczy, a motorówka w plecy. – Jak w „Grze o tron”! – zawołałam, komentując perypetie bohaterów wiersza. – Obiecuję, będzie krew – dodałam cicho. Był to ruch desperacki, obliczony na przyciągnięcie uwagi. Kątem oka zaobserwowałam zamęt. Starsza, pulchna kobieta TURLAŁA SIĘ Z BETONOWYCH SCHODÓW. Ktoś rzucił się jej na pomoc. Jeśli była tam chociaż jedna osoba, która słuchała wiersza, proszona jest o kontakt z redakcją!

Upokorzenia nigdy się nie kończą. Pisał o tym Marcin Świetlicki, który rozumiał, że jedzie „ku pośmiewisku”, że tak się nazywa ta „ostatnia stacja” (zawsze sobie wyobrażam, że poeta jedzie odbyć wieczór autorski i o tym mowa). Kilka lat temu koleżanka malarka zaprosiła mnie do współpracy. Ucieszyłam się, bo to zawsze ciekawie przesunąć konteksty, połączyć siły, podziałać na innych polach. Cały dzień wybierałam wiersze, chciałam, żeby coś z nich przebiło się do ludzi. Wieczorem wspięłam się na trzecie piętro galerii. Dostałam mikrofon, przysiadłam na kaloryferku i czekałam na rozwój wydarzeń. Ludzie przyszli tłumnie, pili wino, oglądali obrazy. Na wysokości mojej twarzy podrygiwały w ciemności ich nieźle dopasowane dżinsy. Stado dup, oto co wyznaczało mój horyzont tego pamiętnego wieczoru, kiedy nikt mnie nie słuchał nawet z uprzejmości.

Ale raz to my zrobiliśmy szanty. To było ze 20 lat temu: Warszawa, jakiś festiwal. Tymon Tymański wyszedł na scenę, żeby pokazać ludziom rock’n’rolla, potem ja koniecznie chciałam ludziom pokazać rock’n’rolla. Cokolwiek to znaczy. Miałam 20 lat, liczyły się brawura i – jak to się mówi – spontan. Nie pamiętam, czy w ogóle doszło do czytania wierszy. Pamiętam za to, że Tymański opuścił spodnie i chyba wszyscy zaczęliśmy zdejmować koszulki – ma się rozumieć w celach wolnościowych i performatywnych. Organizator nieźle się przestraszył. Staliśmy jeszcze na scenie, kiedy wpuszczono jakieś MODELKI i one zaczęły iść na nas, prezentując jakieś stroje. Najwyraźniej próbowano ordynarnie przerwać nasz eksces. Na bekstejdż wróciliśmy zbulwersowani. Przerażony impresario wyciągnął z kieszeni pieniądze i zaczął nam je wciskać, chyba ze strachu, że znów będziemy chcieli robić sztukę.

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy