Francuski prezydent Nicolas Sarkozy nagadał Polakom komplementów co niemiara, ale z „pierwiastkiem” się nie zgodził. Polski prezydent Kaczyński wyczuł swoim znanym węchem podejrzliwym jakieś groźby w tym bukiecie arcygrzecznych powiedzeń. Można tym razem podzielić wrażenia odniesione przez głowę państwa polskiego, ale z uściśleniem, że niebezpieczeństwo nie w słowach Francuza tkwi, lecz w obiektywnej rzeczywistości, którą polskie rządy nieświadomie współtworzą. Dla prezydenta Kaczyńskiego wszelkie przeszkody międzynarodowe to fraszka. Odpowiedział Sarkozy’emu, że władza w Polsce znajduje się teraz w rękach dawnego „podziemia”, a ono dało dowód, że niczego się nie boi. Ciekawe, czego prezydent, premier, marszałek jeden i drugi mieliby się bać? Czy Sarkozy chce ich aresztować, internować, z posad państwowych powyrzucać? Gdzie tu jest miejsce na odwagę? Gdy rządzący są odważni, to rządzeni mają powody, żeby się bać lub co najmniej martwić. U prezydentów, premierów, ministrów itp. okazja do popisania się odwagą przychodzi dopiero wówczas, gdy muszą schodzić do schronu. Odwagi wtedy mają tyle, co każdy inny albo i mniej. Do tego, co robi polski rząd w polityce europejskiej, nie stosuje się pojęcie odwagi; to jest tromtadracja. Popiera go w tym, a nawet podbechtuje Platforma Obywatelska, która również wybrała sobie odważnych liderów „z podziemia”. Tak jak socjaliści uważają, że wszystko powinno być socjalne, katolicy – że wszystko katolickie, komuniści, że komunistyczne, tak polscy heroiści chcą, żeby także państwo było heroiczne. Ono zawsze musi z kimś walczyć, być „odważne” i bezkompromisowe. Za heroiczne państwo Polacy zapłacili w 1939 r., ale czasy nastały takie, że nie było ochoty, aby to przemyśleć. Załóżmy, że rząd polski (razem z opozycją posierpniową) wygra ten swój „pierwiastek”. Co komu z tego przyjdzie w Polsce? Jest to sprawa o minimalnym znaczeniu. Natomiast to, że rząd PiS-owski wyrobi Polsce wariackie papiery, odczuje prawie każdy Polak, który będzie miał większe lub mniejsze stosunki z zagranicą. Liczba takich będzie rosła. Należy odnotować, że zagubiony w wielu obszarach SLD nie daje się tym razem nabierać na kawał jednomyślności w sprawach polityki zagranicznej. Tego jeszcze brakowało, żeby wszyscy jednomyślnie popierali eksport kaczyzmu. Prezydent Bush wpadł do Polski jak po ogień i przy tej okazji przez telewizję przetoczyły się najrozmaitsze bałamuctwa na temat amerykańskiej tarczy antyrakietowej w Polsce. Zadziwiające, jak zupełnie normalni w życiu domowym ludzie zamieniają się w gadających półgłówków, gdy pozwolić im mówić na wielkie tematy polityki międzynarodowej. Prawie wszyscy (z jednym wyjątkiem rzeczywistego znawcy stosunków międzynarodowych) byli za umieszczeniem amerykańskiej tarczy w Polsce i zapałali strasznym oburzeniem, przyprawionym trochę konsternacją, gdy Putin zgłosił swój projekt azerbejdżański, a Bush go z miejsca nie odrzucił. Ktoś na ekranie zawołał: „to cios w plecy!”. I kwestia tarczy w Polsce, która miała być rozważana, okazała się już rozstrzygnięta w głębi duszy wszystkich dyskutantów. Wszyscy zjednoczyli się pod hasłem: nie damy sobie odebrać tarczy! „Azerbejdżan to groźba!”. Prezydent Polski daje do zrozumienia, że będzie namawiał Azerbejdżan, żeby się nie zgodził na radar antyrakietowy. Temperatura dyskusji taka, że wojny atomowej między Rosją a Stanami Zjednoczonymi należy się spodziewać lada chwila. Już się entuzjazmują, że Polska stanie się tak jak w obu wojnach światowych heroicznym pobojowiskiem. Argumenty coraz ciekawsze: „Putin nie chce tarczy w Polsce, a więc my powinniśmy chcieć”. Dowód dedukcyjny: „tarcza broni Stanów Zjednoczonych, one są naszym największym sojusznikiem, gdy największy sojusznik jest bezpieczny, to i my jesteśmy bezpieczni, a więc niezbity wniosek, że tarczę należy zbudować w Polsce”. Może to kamery tak ogłupiają ludzi? Niestety, w prasie ten sam poziom. Pisze dziennikarz występujący często w telewizji jako ekspert do spraw amerykańskich: „Czy obecność amerykańskiej bazy oznaczać będzie trwałe zbliżenie naszych krajów na wzór sojuszu USA z Wielką Brytanią?”. Żeby takie pytanie stawiać, trzeba nie widzieć rzeczywistości, która się kryje za słowami: „USA”, „Wielka Brytania”, „sojusz”, „nasze kraje”. Żeby między Polską a USA nastąpiło takie zbliżenie, jakie zachodzi między USA a Wielką Brytanią, trzeba żeby Polska opanowała w XVIII wieku obszary Ameryki Północnej, żeby Polacy je zasiedlili i skolonizowali, żeby język polski był urzędowym i powszechnie używanym językiem Ameryki. Wniosek: Polska nigdy nie będzie tak blisko związana z USA jak Wielka
Tagi:
Bronisław Łagowski









