Przybieżeli i co dalej

Przybieżeli i co dalej

Krzysia fot. Archiwum prywatne

Paweł, Zuza, Krzysia i Małgosia udowodnili, że w Polaku może być sporo Brytyjczyka Należą do pokolenia Y. Nie są typowymi przedstawicielami emigracji zarobkowej, która zalała Wyspy po 2004 r. Jechali uczyć się języka, uciekali od ludzi, którzy brali ich na języki. Od pracy w korpo woleli tę w pubach czy kawiarniach. Udowodnili, że w Polaku może być sporo Brytyjczyka. Paweł, Zuza, Krzysia i Małgosia to też wędrowcy, dla których w polskich domach pojawi się na wigilijnym stole dodatkowe nakrycie. Nie gniewam się na Polskę Najpierw uciekł ze wsi, od plotkujących po niedzielnych mszach – do Gdańska, a kiedy i tam poczuł, że zaczyna się bać własnego cienia – jeszcze dalej, do Edynburga. Tam czekał na niego ukochany. Jeden z nich musiał się poświęcić dla miłości – padło na Pawła, bo nie miał nic do stracenia. Na początku frustrowała go praca w hotelu, osławione „czyszczenie kibli”. W Polsce pracował jako handlowiec, dziś potrafi to wykorzystać – ma własny sklep wegański i kawiarnię. Największą barierą był język. Nadal jest – Paweł czasem buduje nie do końca gramatyczne słowne wielopiętrowce. Mimo to czuł się, jakby zawsze należał do szkockiego społeczeństwa ludzi pomocnych i otwartych na przybyszów. – To taka miła odmiana od polskiej mentalności – mówi. Wchodził stopniowo w różne środowiska, przejmował ich zasób słów. Pomogli w nauce mąż i jego rodzina. Z czasem problemy językowe Pawła stały się wee, niewielkie. Uważa, że brexit zaszkodził bardziej Anglii niż Szkocji. W pubach z telewizji od premier Nicoli Sturgeon słyszał, że skoro Europejczycy wybrali Szkocję, to ona jest ich domem. – Tylko raz spotkałem się z komentarzem, bym „wracał do siebie” – opowiada. – Na szczęście z dumą mogę powiedzieć, że już jestem u siebie. Brytyjskość to dla Pawła podana zgodnie z oryginalnym przepisem fasolka na english breakfast, ale też przepraszanie sto razy dziennie, dziękowanie kierowcy autobusu przy wysiadaniu, proszenie o pomoc, kiedy jest się w potrzebie. Skrytykował Polskę po raz pierwszy w gronie Edinburgh Queer Collective, którego jest współzałożycielem i w którym odnalazł się wśród szkockiej Polonii, w dużej części konserwatywnej. Paweł należy do jednej ze szkockich partii. Chciałby, żeby częściej wybrzmiewał głos Polaków tolerancyjnych i zaangażowanych. Na Polskę się nie pogniewał. Kibicuje Polakom podczas olimpiad i Eurowizji. Czyta polskie książki, polską muzykę gra w swoim sklepie. Ale patrzy na swój kraj z daleka i wybiera tylko to, z czego czuje się dumny. Na przykład opowiadania Olgi Tokarczuk, które podsunął teściowej, albo winyle z polskim jazzem, które przypadły do gustu sąsiadowi. – Unikam obrzydzania sobie Polski wiadomościami o tym, jak źle dzieje się w kraju – tłumaczy. W kraju bywa regularnie, poza dwuletnim okresem buntu. Brakuje mu w Szkocji gdańskich zaułków. Obserwuje zmiany zachodzące w przestrzeni miejskiej, uwielbia to, że Polacy są tak kreatywni. Ostatnie polskie święta spędził sam. Po przeprowadzce zamierzał je bojkotować, jednak szkockiej wersji Bożego Narodzenia trudno się oprzeć. Nie sposób nie zachwycić się kolędą „Cicha noc” śpiewaną w siedmiu różnych językach równocześnie. Tegoroczne święta będą czwartymi, które spędzi z mężem i jego rodziną. Uroczyście, ale bez zadęcia, radośnie. Na stół trafi pięknie podany świąteczny obiad, bez kilkudziesięciu dań, które w Polsce dojada się tygodniami. Będą potrawy brytyjskie, pierogi i opłatek. W Boxing Day Paweł i jego mąż spotkają się z przyjaciółmi. Zagrają w planszówki, napiją się grzańca. Albo objedzą się ruskimi pierogami i wegańską wersją haggisa, podśpiewując musicalowe szlagiery. – Ważne, z kim spędzam ten czas, nieważne gdzie – mówi Polak. Jego wybór to osoby, które potrafią kochać i szanować bez względu na wszystko. Boję się reakcji na obcokrajowca Zuza przyjechała do Londynu z Warszawy. Miała w stolicy mieszkanie, psa, rodzinę, którą kocha, i dobrą pracę w korpo. Pewnego dnia uznała, że ma jej dość. Przed Bożym Narodzeniem złożyła wypowiedzenie za porozumieniem stron. Usłyszała na pożegnanie, że na jej miejsce znajdzie się dziesięciu chętnych, i to za połowę wynagrodzenia. 28 grudnia wylądowała w Anglii. Zaczęła od stanowiska baristy w Caffè Nero na Heathrow. Do dziś uważa tę pracę za najlepszą na świecie. Szybko nawiązała kontakty z ludźmi, znalazła sobie paczkę znajomych. –

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2021, 52/2021

Kategorie: Kraj