Psikus Edwarda

Psikus Edwarda

Najpierw przyszło dwóch. „Kim jesteście?”, zapytałam. „Zabitymi Jezusami”, odparł ten wyższy i starszy. „Zabitymi Jezusami?”, powtórzyłam, przyglądając się ich strojom. Na bluzy narzucili czerwono poplamione prześcieradła. Obaj mieli jasne, słomiane włosy, byli chudzi i patrzyli mi prosto w oczy. „To znaczy byliśmy zabitymi Jezusami, a teraz jesteśmy po prostu wandalami”, doprecyzował młodszy.

Nie spytałam, kiedy nastąpiła degradacja do „po prostu wandali”. Koncept Jezusów musiał im się wydać zbyt jednowymiarowy. „Cukierek albo psikus”, powiedział starszy obojętnie. Zostawiłam więc drzwi otwarte i udałam się do kuchni po cukierki. Wiedziałam, że w tym czasie zajmie się nimi pies – nigdy nikogo nie pominął, to właśnie on pierwszy rzucał się do drzwi. Kiedy wróciłam, pół chrystusi, pół wandale popatrzyli na mnie z wyrzutem: „W zeszłym roku dała nam pani forsę”. Tak było. Udałam się do pokoju po michę z drobnymi. Na korytarzu pies trącał nosem torebki ze słodyczami, chłopcy mieli go w dupie. Wyciągnęli ręce po pieniądze. Haracz musiał zostać opłacony.

Po niecałym kwadransie drugi dzwonek: niezła ekipa, kwaśna banda, ostry skład. Cztery osoby: duża dziewczynka z rogami, Dracula z różowym zegarkiem, krzyżak z wiadrem i trzyletni może smok, ściskający w rękach srebrną miskę. Stałam przed nimi. Nic. Cisza. „Eeeee…”, zaczęłam w końcu, żeby im zasugerować, że powinni wypowiedzieć formułkę. Swoją drogą – biedne polskie dzieci. Zamiast trick or treat muszą powtarzać jakieś drętwe: cukierek albo psikus. Nic dziwnego, że nie chcą, to nawet nie brzmi jak szantaż. Oto jak szkodliwy jest zły przekład.

Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 46/2023, dostępnym również w wydaniu elektronicznym

 

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy