Pustelnik – himalajski ratownik

Pustelnik – himalajski ratownik

Climbing in mountains. Team work.

Organizm człowieka ma wielkie rezerwy, a w górach ważna jest psychika W 2006 r. Piotr Pustelnik został laureatem nagrody Fair Play za uratowanie wraz z Piotrem Morawskim spod szczytu Annapurny chorego na śnieżną ślepotę Tybetańczyka Lou Tsee. Ta nagroda była też podziękowaniem za jego kilka wcześniejszych akcji. Na Broad Peaku pomagał zdeteriorowanemu austriackiemu himalaiście, którego partner zmarł chwilę wcześniej z wycieńczenia. A w 1996 r. – rezygnując z ataku – zajął się włoskim Tyrolczykiem na K2. Ratowanie Tybetańczyka wymagało natomiast decyzji o wycofaniu się z ataku na wierzchołek Annapurny. A ta miała być ostatnim szczytem w Koronie Himalajów Piotra Pustelnika. Początkowo Polacy wierzyli, że za dzień, dwa chory odzyska wzrok i zaatakują szczyt. Potem jednak marzyli już tylko o tym, by odzyskał wzrok, nim sami opadną kompletnie z sił. Skończyło im się bowiem jedzenie. Nie mieli już też herbaty ani niczego innego, co nadawałoby się do zrobienia napoju. Pili więc destylowaną wodę z topionego śniegu. A taka woda nie gasi pragnienia i wypłukuje niezbędne do funkcjonowania organizmu mikroelementy. W sumie z 11 dni akcji obaj Polacy aż pięć spędzili na wysokości 7350 m n.p.m. Inna przygoda Pustelnika ze śnieżną ślepotą (…). Było to pod Everestem. Kierowca, który wiózł ich od chińskiej strony, nie miał okularów przeciwsłonecznych. Jadąc w bezchmurny dzień przez ośnieżone pustkowia, z każdą godziną widział mniej. Gdy drugi raz bez powodu wjechał do rowu, zajął się nim lekarz wyprawy Marek Rożniecki. Okazało się, że badany już praktycznie nic nie widzi. Dalej prowadził doktor. Niewiele brakowało, a wspomniany wyżej przypadek pomocy dla Austriaka mógł przejść do annałów himalaizmu w całkiem innej kategorii niż akcja ratunkowa. Ledwie żywy wspinacz, do którego dotarł Pustelnik, dostał 10 tabletek deksametazonu (syntetycznego glikokortykosteroidu – potocznie sterydu). Ta końska dawka miała go postawić na nogi i pozwolić na błyskawiczne sprowadzenie niżej, gdzie łatwiej byłoby go przywracać do żywych. Gdy szykowano się do zejścia, z dołu dobiegł lekarz i skyrunner (biegacz wysokogórski) Jorge Egocheaga. Trasę pokonał w takim tempie, że nikt się go na górze nie spodziewał. I nim ktokolwiek się zorientował, Bask dał Austriakowi dodatkowe kilka pastylek tego samego leku. Naszprycowali go do granic możliwości. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. Świeże powietrze i niezawodne „dwa palce do gardła” sprawiły, że organizm jakoś wytrzymał ten narkotyczny strzał. Tak natomiast akcję ratunkową z udziałem Piotra Pustelnika na K2 wspomina Krzysztof Wielicki: – W 1996 r. ratowaliśmy Marca Bianchiego. A Darek Załuski, który zna te opowieści z pierwszej ręki, dodaje: – Trzeba powiedzieć, że Marco Bianchi wszedł za Krzyśkiem na K2 troszeczkę na siłę. No, co tu dużo mówić, resztkami sił na to K2 się dostał, już prawie w nocy. Na szczycie – który ma wysokość 8611 m n.p.m. – spędził kilka chwil i zaczął dramatyczne zejście. Skrajnie wyczerpanemu udało się dotrzeć do namiotu na 7900 m n.p.m. – Po ciężkiej reszcie nocy odmówił dalszego schodzenia – opowiada Wielicki. – Siłą wypchnęliśmy go z namiotu i spychaliśmy w dół uwiązanego na linie. Męczyli się tak pół dnia z Christianem Kuntnerem i Piotrem Pustelnikiem. Lekarz, wybitny urolog Marek Rożniecki, cały czas siedział na nasłuchu w bazie i jednocześnie konsultował się z Rosjanami. W rozmowie z nimi wyszło, że mają namiot z apteczką. Rosjanin doniósł nam więc metalowe pudełko. Połączył się z ich lekarką i działał według instrukcji radiowej: wyjmij ampułkę z siódmej przegródki, zmieszaj z ampułką z czwartej, wypchnij powietrze, kłuj po nogach, gdzie chcesz – opowiada Wielicki. Gdy Marco dostał deksametazon oraz kofeinę, nabrał animuszu i dzielnie ruszył w dół. Działało to tylko kilka godzin, ale wystarczyło do sprowadzenia go do „dwójki”, gdzie Rosjanie wykopali wielką śnieżną jamę. Tam dostał tlen i dużo ciepłej herbaty. – Uratowaliśmy go dzięki nim – przyznaje skromnie Wielicki, choć gdyby nie konsekwencja zespołu ratunkowego i wielki ich wysiłek, Włoch nie doszedłby do „dwójki”, gdzie zajęli się nim Rosjanie. Podczas tej akcji wydarzył się incydent, który mógł sprawić, że na koniec pełnej poświęcenia akcji ratownicy amatorzy wykończyliby ratowanego. – Zszedłem do śnieżnej jamy, by znaleźć tlen dla Marca, którego zostawiłem wyżej

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2020, 21/2020

Kategorie: Obserwacje