Referendum czy buchalter

KUCHNIA POLSKA

Może jestem nadmiernym optymistą, ale projekt referendum prywatyzacyjnego uważam za pierwszy bodaj poważny głos lewicy, dotyczący jej wizji ustroju społecznego Polski, odmiennej niż ta, która patronowała pierwszemu dziesięcioleciu III RP.

Trzy stronnictwa, SLD, Unia Pracy i PSL, wystąpiły z inicjatywą referendum w sprawie prywatyzacji i reprywatyzacji. Przeciwnicy te­go pomysłu twierdzą, że jest to chwyt przedwyborczy, co ma rzeko­mo ów pomysł kompromitować. Nic bardziej błędnego, a to z dwóch co najmniej powodów.

Po pierwsze więc, jeśli pomysł tego referendum ma rzeczywiście przysporzyć lewicy głosów wyborczych, oznacza to po prostu, że również, zdaniem przeciwników, referendum dotyczące prywatyzacji jest tematem, który niepokoi opinię. A więc pomysł jest trafny, dotykający istotnych nastrojów społecznych, ważny nie tylko wy­borczo. Po drugie zaś, kwestia prywatyzacji jest – moim zdaniem – sprawą znacznie szerszą niż tyl­ko pytanie: oddawać, czy nie oddawać? Dotyczy ona po prostu ustroju społecznego Polski. Najwyż­szy już czas, aby lewica i jej elektorat wyraziły w tej kwestii swoje zdanie.

Kwestia prywatyzacji rozpada się na dwa wielkie działy. Pierwszym z nich jest prywatyzowanie, czyli wyprzedaż, często za bezcen, wspólnego majątku państwowego, wytworzonego w ciągu po­wojennego półwiecza. W tej dziedzinie popełniono mnóstwo rażących nadużyć, słusznie nazwanych “wielkim przekrętem”, i są to, co gorsza, zdarzenia już w większości nieodwracalne. Dzisiaj skóra mi cierpnie, kiedy słyszę, że wartość złotówki zależy od tego, jak i za ile sprzedamy Teleko­munikację Polską. Znaczy to, że siła naszej waluty oparta jest na wyprzedaży rodowych sreber, ni­czym przetrwanie w czasie okupacji. I podobnie jak wówczas rodzi się pytanie: a gdy sprzedamy już wszystkie srebra – co wtedy?

Drugim działem prywatyzacji jest reprywatyzacja, a więc zwrot przedwojennym właścicielom ich dóbr tak lub inaczej upaństwowionych po wojnie – kamienic, fabryk, majątków ziemskich lub tego, co z nich pozostało po reformie rolnej. Ma to być osobliwy akt “sprawiedliwości dziejowej”, tak jak pół wieku temu aktem sprawiedliwo­ści dziejowej była właśnie nacjonali­zacja i reforma rolna.

Można by pisać tomy o tym, co ma w istocie wspólnego dzisiejszy trzydziestolatek ze swoim pra- czy prapradziadkiem, który faktycznie często własną pracą i pomysłowo­ścią dochodził do kamienic, fabryk i majątków. I co ma wspólnego z rzeczywistą sprawiedliwością oddawanie temu prawnukowi dziadkowego majątku. Ale dajmy temu spokój. Natomiast namysł nad reprywatyzacją konieczny jest dlatego, że dotyczy on struktury własności, jaką chcemy mieć w Polsce, a więc po prostu faktycznego ustroju pań­stwa.

Niedawno przetoczył się nad nami AWS-owski projekt uwłaszczeniowy, dziwoląg niesłychany, którego jednym z filarów było zlekceważenie wszystkich możliwych form własności – spółdzielczej, gminnej, komunalnej, państwowej wreszcie – na rzecz “rodziny na swoim”, choćby był to tylko swój pokój z kuchnią. Ale “rodzina na swoim” nie wybuduje drogi gminnej, mostu, nie mówiąc o szpitalu czy uniwersytecie, nie spełni więc żadnych funkcji społecznie rozwojowych. Myślę, że upominając się o referendum prywatyzacyjne, lewica ma więc na myśli nie tylko to – o czym mówi się głównie – że skarbu państwa nie stać na oddawanie lub spłacanie znacjonalizowanych i uspołecznionych dóbr czy nieruchomości, w których obecnie często mieszczą się szpitale, biblioteki, albo mieszkania ko­munalne, ale i to również, że zdrowy i nowoczesny ustrój gospodarczy, dający perspektywy rozwo­ju, opierać się musi na czterech formach własności – prywatnej, państwowej, spółdzielczej i komu­nalnej.

W idei oddania wszystkiego w ręce prywatne zbiegają się w istocie marzenia dwóch odłamów polskiej prawicy – demagogicznych populistów z AWS i liberałów, z tym, że ci ostatni wolą widzieć własność wielką dlatego też byli przeciwni powszechnemu uwłaszczaniu hołoty. Alternatywą jednak dla obu tych postaw musi być właśnie przyjęcie zasady równości wszystkich czterech form wła­sności, a także – co tu mówić – ich odbudowa.

Pomysłodawcy referendum w sprawie prywatyzacji i reprywatyzacji muszą bowiem wiedzieć, że zahamowaniu – niemożliwego w praktyce – masowego oddawania czy spłacania znacjonalizowanego majątku musi towarzyszyć umacnianie państwa jako podmiotu gospodarczego. Modelem, do którego zmie­rzaliśmy dotychczas, było państwo bez własności, a więc w rezultacie państwo bezsilne, niezdolne sterować żadnymi procesami gospodarczymi, inwestować, dbać o wartość pie­niądza, nie mówiąc już o spełnianiu jakichkolwiek funkcji społecznych czy opiekuńczych. Aby jednak to czynić, pań­stwo musi mieć swój sprawnie zarządzany majątek, a nie tylko wpływy z podatków i kończącej się już przecież wy­przedaży.

Swój majątek muszą mieć miasta i gminy. Bez tego wszel­ka myśl o decentralizacji samorządów w Polsce musi być fik­cją, czego nie trzeba dowodzić. Nakłada się na gminy coraz więcej obowiązków, w tym należących do państwa, nietrudno sobie jednak wyobrazić, że prywatyzacyjna “sprawiedliwość dziejowa” osłabi przede wszystkim własność komunalną do­tyczącą kamienic, placów i gruntów oraz wpływów z ich dzier­żawy.

Myślę, że reprywatyzacja w stosunkowo najmniejszym stopniu ugodzi we własność spółdzielczą, ale też nie bardzo jest już w co godzić. Jest paradoksem naszych czasów, że spółdzielczość, która powstała historycznie jako gospodarcza odpowiedź ludzi niezamożnych na coraz większą władzę wielkiego kapitału, upada właśnie teraz, kiedy z powrotem mamy wielki kapitał i jego władzę. I kiedy, wbrew głoszonym u nas poglądom o rzekomym zmierzchu spółdzielczości, ra­dzi sobie ona świetnie w wytwórczości, handlu, rolnictwie czy mieszkalnictwie w krajach Zachodu Europy, gdzie kapitał jest jeszcze większy, a jego władza jeszcze potężniejsza.

Być może jestem nadmiernym optymistą, ale projekt refe­rendum prywatyzacyjnego uważam za pierwszy bodaj po­ważny głos lewicy, dotyczący jej wizji ustroju społecznego Polski, odmiennej niż ta, która patronowała pierwszemu dzie­sięcioleciu III Rzeczypospolitej.

Chyba że chodzi tu tylko o to, czy stać nas, czy też nie stać na oddawanie prawnukom pradziadkowych dóbr i za ile? Bo do obliczenia tego wystarczy po prostu dobry buchalter.

KTT

Wydanie: 2000, 43/2000

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy