Rewolucja w polityce

Rewolucja w polityce

Kto zyskał, kto stracił, a kto rozczarował w 2005 roku Rok 2005 przyniósł rewolucję w polskiej polityce. Nie, nie dlatego, że wybory prezydenckie i parlamentarne wygrała prawica, spychając lewicę do głębokiej opozycji. To przewidywali przecież wszyscy. Gdy wiosną 2005 r. pytano Donalda Tuska, jaka będzie Polska jesienią, odpowiedział: „Przecież wszystko już wiadomo”. No i trafił jak kulą w płot. Bracia Kaczyńscy paroma ruchami ograli Platformę, nie wpuścili jej do władzy i mamy dziś bardzo ciekawy układ. Rządzi PiS, przy poparciu wasalizujących się partii – LPR, PSL i Samoobrony. One jeszcze liczą, że teraz skorzystają z owoców władzy, a za parę miesięcy, gdy PiS zacznie dołować, od tego okrętu odcumują. No cóż, jak dowodzą przypadki Unii Wolności, PSL i Unii Pracy, takie nadzieje są bardzo ryzykowne. Rewolucją na pewno jest, że poza władzą znalazła się Platforma Obywatelska. I nie chodzi tylko o to, że premier z Krakowa i prezydent z Gdańska musieli obejść się smakiem, ale o cały układ, który już przyszykował się do konsumowania owoców władzy. Platforma znalazła się nagle w próżni, opozycyjność jej nie służy. Mamy więc dziwną scenę polityczną, bo jedyny pretendent do prawdziwej opozycji, SLD, liże rany i wcale nie wiadomo, czy zdoła podnieść się z obecnego upadku. O wszystkim zadecydują wybory samorządowe, na jesieni tego roku… W takiej sytuacji naturalnym liderem opozycji, jedynym na placu boju, stał się Aleksander Kwaśniewski. Jego odejście okazało się nad wyraz sprawną operacją polityczną, niemal przyćmiewając przejęcie władzy przez następcę. Przy okazji Polacy mogli zastanowić się nad dziesięciolatką odchodzącego prezydenta, jej plusami i minusami. I wyszło na duży plus. To ewenement jak na skalę polską, bo u nas politycy odchodzą z reguły w niesławie. Czy więc Kwaśniewski będzie polskim Brazauskasem, człowiekiem, który po odejściu z prezydentury odbuduje centrolewicę? Na to pytanie za wcześnie odpowiadać. W każdym razie, jeżeli prawa strona politycznej sceny jest już ułożona, to lewa wciąż znajduje się w rozsypce. To zresztą chyba widać w naszym podsumowaniu minionego roku… W GÓRĘ Jarosław Kaczyński – nadprezydent W Chinach Deng Xiaoping był formalnie jedynie przewodniczącym Związku Brydżowego, ale trząsł całym państwem. Władza Jarosława Kaczyńskiego jest mniej zakamuflowana. Jest prezesem PiS, partii rządzącej. Za to ma swego premiera, swego prezydenta, a za chwilę będzie miał swego szefa telewizji. Mniej więcej tak jak Władysław Gomułka miał Cyrankiewicza, Spychalskiego i Sokorskiego. Z jednej strony, trochę mniej, bo przewodniczący partii nie kieruje dziś gospodarką, ale z drugiej – trochę więcej, bo ten prezydent to brat bliźniak. I to taki, który słucha się go – jak zapewnia Bronisław Komorowski, znający Kaczyńskich od lat. W każdym razie będzie ciekawe patrzeć, jak premierzy i prezydenci wizytujący Polskę dokonują protokolarnych wygibasów, byleby tylko porozmawiać z najważniejszą osobą w kraju. W III RP nie było do tej pory człowieka, który miałby w swym zasięgu tyle instrumentów rządzenia. Cóż z tego! Kaczyńscy, mimo że wzięli wszystko, kręcą nosem. Nowy prezydent już powiedział, że trzeba zmienić konstytucję, bo ma za mało władzy. Jeszcze za mało? Lech Kaczyński – melduję, prezesie W III Rzeczypospolitej rola prezydenta zawsze była szczególna. Zawsze stał ponad partyjnym życiem, ba – z nim się wadził. Lech Wałęsa prowadził swoje wojny na górze, Aleksander Kwaśniewski uprawiał szorstką przyjaźń z Leszkiem Millerem. Z Lechem Kaczyńskim rzecz wygląda inaczej – bo trudno przypuszczać, by podniósł rękę na brata bliźniaka. „Melduję, prezesie, wykonanie zadania”, mówił zaraz po ogłoszeniu wstępnych wyników drugiej tury wyborów. No i wszystko jasne. Kazimierz Marcinkiewicz – Buzek numer 2 Lepszy Buzek. Zresztą dobrze byłego premiera zna, bo był szefem zespołu jego doradców. Ufa mu sześćdziesiąt parę procent Polaków, więc chodzi w euforii. Ale, trzeba przyznać, na ten wynik sobie zapracował. Do tej pory wszyscy polscy premierzy grali jedną melodię – że pieniędzy nie ma i że trzeba oszczędzać. A proszę, zjawił się Marcinkiewicz i na wszystko są pieniądze: na becikowe, na urlopy macierzyńskie, na policję, na autostrady, na niższe podatki, w ogóle finanse przestały być jakimkolwiek problemem. Cudotwórca? Czy struś chowający głowę w piasek? A może wie, że w 2006 r.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 01/2006, 2006

Kategorie: Kraj