Rewolwerowcy

Spore poruszenie wywołał zgłoszony przez Unię Pracy i przyjęty przez Sejm wniosek o wprowadzenie dodatkowej, 50-procentowej stawki podatkowej dla osób zarabiających powyżej 600 tys. zł rocznie, to znaczy powyżej 50 tys. miesięcznie. Za wnioskiem tym jednak opowiedziała się w rezultacie cała Izba, z wyjątkiem Platformy Obywatelskiej, co przeciwnikom tego rozwiązania dało argument, że chodzi tu po prostu o kiełbasę wyborczą, ukłon w stronę ludzi, którzy zarabiają mniej niż 50 tys. miesięcznie, a do nich należą niemal wszyscy wyborcy. Nowa stopa podatkowa w dodatku – jak argumentują jej przeciwnicy w mediach – jest czystą fikcją, skłoni ona bogatych podatników do ukrywania dochodów, a zysk dla państwa z tego podatku będzie minimalny, ponieważ zarabiających legalnie powyżej 50 tys. jest garstka, natomiast tych, którzy zarabiają tyle lub wielokrotnie więcej nielegalnie, i tak to nic nie obchodzi. Wszystko to jest szczera prawda. Można też się zgodzić ze zdaniem premiera Belki, że jakoś trudno mu się przejąć kłopotami ludzi zarabiających 50 tys., bo za 25 tys. zł miesięcznie też uda się im jakoś z biedą dociągnąć do pierwszego. Nowa stopa podatkowa jest w dużej mierze gestem symbolicznym. Pytanie jednak: symbolicznym wobec czego? Otóż jeśli potraktować je na serio, jest to próba zajęcia stanowiska wobec polskiej rzeczywistości społecznej, której najważniejsza cecha to kolosalna rozpiętość materialna pomiędzy górą a dołem społecznej drabiny. Twierdzi się, że rozpiętość ta jest u nas większa niż w Stanach Zjednoczonych, gdzie ludzie ze szczytów wielkich korporacji zarabiają 300 razy więcej od tych na dole. Sytuacja ta u nas powoduje wielokrotnie już opisywany stan, w którym mamy do czynienia wręcz z dwoma społeczeństwami czy też dwoma narodami, które wzajemnie nic się nie obchodzą. Skutkiem tego jest zaś to wszystko, co nazywamy apatią społeczną, zanikiem postaw obywatelskich itp. Bo jakim obywatelem może być człowiek żyjący za 400 zł renty lub emerytury? Co go obchodzą Sejm, rząd i cała reszta? Wynikiem tzw. transformacji ustrojowej, promowanej jak na ironię przez „Solidarność”, jest zanik solidarności społecznej, powstanie – jak głosi tytuł interesującej, zredagowanej przez Piotra Żuka książki – „demokracji spektaklu”. Tę solidarność z elitami zatraciła większość społeczeństwa, czym elity nie bardzo się przejmują, dbając o swoje interesy. Sądząc z opublikowanych niedawno wyników międzynarodowego sondażu („GW”, 21.10.br.), kryzys ten w Polsce jest najgłębszy, partiom politycznym ufa w Polsce 10% obywateli, podczas gdy w Czechach na przykład 24%, a na Węgrzech aż 29%, posłom zaś i senatorom ufa 9% Polaków, 23% Czechów i 29% Węgrów. W Niemczech Zachodnich po wojnie, gdy kraj leżał w gruzach, uznano, że dźwignięcie go jest wspólnym obowiązkiem narodu, i ustalono górny nieprzekraczalny pułap dochodów dla wszystkich, gdzie najwyższe zarobki mogły być zaledwie dziesięć razy wyższe od najniższych. Nie twierdzę, że dlatego tylko rozkwitła niemiecka gospodarka, ale dlatego bez wątpienia Niemcy nie utracili poczucia wspólnego narodowego losu, co trwa tam do dzisiaj. U nas nie brakuje partii, które mają pełną gębę narodu i jego wielkości, ale samo pojęcie wspólnego losu narodowego staje się pustosłowiem. Istnieje oczywiście i druga strona medalu, a więc pytanie, czy owa czołówka najwyżej zarabiających, której dochody szybują gdzieś na niewyobrażalnych dla normalnego człowieka wyżynach, nie jest przypadkiem awangardą społeczeństwa ciągnącą je wzwyż, a więc nakładanie na tych ludzi jakichkolwiek obciążeń finansowych jest w istocie szkodnictwem hamującym rozwój. Takie stanowisko reprezentuje Platforma Obywatelska, która głosowała przeciwko nowej stopie podatkowej, a także spora część mediów, które są w dużej mierze własnością wielkiego kapitału. Coś podobnego powiedział także pan prezydent, który w rozmowie z Tomaszem Lisem w Polsacie utrzymywał, że jego bliskie kontakty z rekinami polskiego kapitału, p. Kulczykiem et consortes, biorą się stąd, że uważa on tych ludzi za coś w rodzaju „westernowych pionierów”, wprowadzających do Polski nowoczesną cywilizację kapitalizmu. Brzmi to ładnie, ale niezupełnie przekonywająco. Obecne rozrastające się z zawrotną szybkością śledztwo w sprawie Orlengate pokazuje nie tylko dziwne manewry władzy, co rozdmuchują w celach reklamowych pp. Giertych i Miodowicz oraz inni politycy opozycji, ale przede wszystkim dziwaczne procedury, jakie obowiązują w wielkich transakcjach

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 45/2004

Kategorie: Felietony