Miałem milczeć, zawarczę

Miałem milczeć, zawarczę

Wiem, wiem: święta, rodzinnie, tradycja, wszyscy razem, uśmiechnięci i obżarci, niby milczą, a się drą, niby słuchają zwierząt, a od telewizora nie odchodzą. Pomyślałem: pomilczę i ja. Ale się nie dało, więc napiszę, o czym milczę.

O 13 grudnia 1981 r. Ważna data, pamiętam ten dzień, odcisnęły się te wydarzenia na całym moim życiu. Ale minęło od nich 40 lat, wiemy więcej, jesteśmy gdzie indziej, wiemy, czym to się skończyło, możemy porównać z innymi miejscami świata, gdzie wojskowi przejmowali władzę – jak to robili, jakim kosztem. Przychodzi więc znać umiar. Przypomnimy tylko Chile, nie tak wiele lat wcześniej, czy Argentynę. A może zamach majowy z 1926 r., Berezę czy stłumienie strajku chłopskiego w II RP? Z czym do gościa? Tymczasem Bogusław Chrabota, redaktor naczelny „Rzeczpospolitej”, w swoim komentarzu rozwibrowuje się jak rozbiegany diesel, jesteśmy pewni, że zaraz z tej grozy cały spłonie. Pisze już w tytule: „Stan wojenny jako ostatni akt stalinizmu”. No doprawdy? Fobia antykomunistyczna w powikłaniach wywołuje pełną amnezję historyczną? Ale to dopiero przygrywka…

„Pamiętam nastrój, jak z przedsionka komory gazowej” – tu nasz autor wkracza na grząskie pole denializmu holokaustowego, bo żadną miarą ani form, ani skali, ani rezultatów przemocy stanu wojennego nie da się postawić obok Zagłady, zgrozy II wojny światowej, eksterminacji z lat 1939-1945. Na mniejszym diapazonie histerii, ale z niezrównaną brawurą szarżuje Chrabota na kobyle historii w wiek XIX: „Tak, stan wojenny był gorszy niż zabory”. Wstydźcie się, sybiracy, szubieniczni straceńcy, więźniowie carskich czy pruskich kazamat i cytadel – nic nie wiecie o cierpieniu, boście półtora roku stanu wojennego nie doświadczyli… Żywi też autor mgławicowe sny o potędze i determinacji oporu: „Gdyby stan wojenny trwał dłużej, wyzwoliłby walkę zbrojną z komunistycznym reżimem”. No przykro czytać takie dyrdymały. Dobrze czy źle, ale Solidarność wybrała jako ideę walkę bez przemocy – nie mówię tu o grupie podpuszczonych przez fanatycznego księdza małoletnich, przypadkowych zabójcach sierżanta MO Zdzisława Karosa – i tego na dobre i na złe się trzymała. Tym był podziemny ruch wydawniczy, tym były szybko gasnące i sporadyczne strajki. Ani przez chwilę nie istniał realny wariant „bojowy” – cóż, nie wystarczy żyć w danych czasach, trzeba jeszcze coś o nich wiedzieć, a na dodatek rozumieć.

Ale cele publicystyczne ma Chrabota znacznie bardziej dalekosiężne: „Mam coraz mniej cierpliwości, by słuchać bajań o historycznej konieczności czy realizmie ekipy Jaruzelskiego. Coraz bardziej mnie wkurza relatywizm moralny ekspertów i świadków epoki. Bo zło, choćby pięknie opakowane, zawsze zostanie złem, a dobro dobrem. Nie stać nas na subtelności egzegetów polityki, kiedy walczy się o jasny sens historii”. Prawnik, politolog kształcony w USA, publicysta, komentator polityczny dużego, ważnego dziennika to pisze? Czy egzaltowany katecheta i najmądrzejszy ze wszystkich student pierwszego roku czegokolwiek? Jasny sens historii? Jeden? Jasny? Skądeś, chłopie, się wziął? Chyba z Krakowa… No, w rzeczy samej. Ta sama Alma Mater co urzędującego Dudy – Uniwersytet Jagielloński, ten sam wydział… No, orły, sokoły polskiej tromtadracji wyleciały nam na nieboskłon. Wiem, że trudno naczelnemu powiedzieć, że bzdury plecie i androny nad andronami, jak pisał Kohelet, ale dlaczegoście mu to uczynili, koleżanki i koledzy z „Rzeczpospolitej”, milcząc?

Choć jest wytłumaczenie – wprowadzenie stanu wojennego zakłóciło redaktorowi Chrabocie 17. urodziny, a już „miał być jakiś tort, impreza, rock’n’roll”. Szkoda tortu, ale żeby przez 40 lat przywoływać ten żal większy niż Stalin, komory gazowe, zabory? Co to musiał być za tort! Z kremówek? I „Barka” w wersji rock’n’roll, jaką lubi Andrzej Duda zatańczyć?

Tymczasem sąd w Wielkiej Brytanii zrobił milowy krok, żeby doszła do skutku ekstradycja Juliana Assange’a, założyciela WikiLeaks, globalnego portalu ujawniającego przekręty najmożniejszych i najpotężniejszych, od władz USA poczynając. Władz, o których już dzisiaj bezspornie wiemy, że planowały operację zgładzenia Assange’a, zatrzymanego i przetrzymywanego od 11 lat w Wielkiej Brytanii (przez lata schronienia udzielała mu ambasada Ekwadoru, od dwóch lat przebywa w areszcie brytyjskim). Długo osią oskarżenia były zarzuty o przestępstwa seksualne, mimo umorzenia postępowania przez szwedzką prokuraturę – nie wyszedł na wolność. W USA grozi mu 175 lat więzienia, inni mówią o karze śmierci. W końcu ujawnił utajnione depesze na temat zbrodni wojennych w Afganistanie, Iraku, szczegóły funkcjonowania Guantanamo, depesze amerykańskich ambasad. Represje wobec Assange’a przechodzą w ciszy. Także polskiej.

I na koniec polskiej ciszy – wśród nocnej ciszy nikt się nie rodzi, tylko umiera. W tym roku nie ma żadnej Wigilii, bo zagościła śmierć na polsko-białoruskiej granicy. Dobrze przyjęta i zaopiekowana przez polskie władze (chrześcijańskie do bólu). Wśród umarłych-zamordowanych był i Jezus, były kobiety w ciąży, dzieci i młodzi mężczyźni. Polska granica tylko dlatego nie spływa krwią, ponieważ jest mróz i krew zamarzła. Żyjemy w kraju ludzi z kamiennymi sercami. Żadnego li, li, li, li, laj, żadnego dodatkowego nakrycia, tylko dla naszych, swoich. Żadnych życzeń.

r.kurkiewicz@tygodnikprzeglad.pl

Wydanie: 2021, 52/2021

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy