Nikt nie jest taki, jaki z daleka nam się wydaje. Film mnie leczy ze stereotypów w ocenie ludzi Paweł Łoziński – Uprzedzam, że będę się ograniczać w słowach. Dlaczego? – Potem mam dużo roboty przy autoryzacji – za dużo mówię. Jestem z tego niezadowolony i piszę wywiad od nowa. Perfekcjonista z pana. – To, co dobrze brzmi w rozmowie, zapisane może stracić urok. Dialogi z pańskiego filmu „Maski i ludzie” dla HBO zapisane w gazecie też mogłyby stracić swój urok. Aż trudno uwierzyć, że przechodnie, których nagrał pan z balkonu w czasie pandemii, opowiadali panu o życiu i codzienności, a stronili od polityki i niechęci do innych. – A co w tym dziwnego? To zupełnie inny obraz Polaków, niż proponują nam gazety i telewizja. – Świat nie jest taki, jakim chcą nam go przedstawić media, które często szukają konfliktu, czegoś, co mocno bije w oczy. Polska przetworzona przez media nijak się ma do kraju, który ja obserwuję, robiąc od ponad dwóch lat ze swojego balkonu na Saskiej Kępie film o przechodniach. Ci ludzie są sympatyczni, otwarci, chcą rozmawiać. To stereotyp, że Polacy zazwyczaj są burkliwi, niechętni. To, co widzę na ekranie telewizora, zwłaszcza w tzw. mediach publicznych, i to, co obserwuję codziennie, to dwa nieprzystające do siebie światy. Schizofrenia. Jakie ludzie mają potrzeby tak na co dzień? – Tego właśnie próbuję się dowiedzieć od dwóch lat. Na pewno wspólnym mianownikiem jest potrzeba spokoju i równowagi. Nikt nie przyszedł do mnie i nie powiedział: „Marzę, żeby ze wszystkimi się konfliktować, kłócić się, bić, mieć przy sobie broń”. Ale już zdanie: „Chcę mieć spokojny świat dla mnie, dla dzieci i wnuków”, słyszałem wielokrotnie. Albo: „Chciałbym, żeby wszyscy żyli dobrze, w zgodzie ze sobą, każdy miał swoje pole wyboru i wolność, żeby czuł się dobrze”. Ludzie potrzebują innych i wierzę, że są dla siebie z natury dobrzy. Przeczuwałem to wcześniej, ale dopiero teraz, po rozmowie z ponad tysiącem osób, jestem o tym absolutnie przekonany. Potrzebujemy kontaktu, bliskości i poczucia bezpieczeństwa. To skąd podział Polski? – Jest sztucznie wykreowany, żeby rządzącym słupki rosły. Bardzo mi się nie podoba to, co władza robi od pięciu lat. Debatę polityczną próbuje się sprowadzić do opowiadania się za kimś lub przeciw komuś. Jest się za albo przeciw LGBT+, uchodźcy – za albo przeciw, aborcja – za albo przeciw. Mają nas za idiotów. Niestety, dosyć skutecznie próbują wykreować wroga, a potem przedstawić siebie w roli zbawcy. A to wszystko są sztuczne problemy, bo ludzie przecież chcą rano wstać, spokojnie zjeść śniadanie, odprowadzić dzieci do przedszkola, które jest dostępne i niedrogie, potem pójść do pracy zarobić pieniądze, które pozwolą im na godne życie, spędzić wieczór z rodziną zamiast na nadgodzinach, wyjechać na trzy tygodnie urlopu w sympatycznym miejscu. A tu PiS grzeje emocje, że Polska ciągle zagrożona i wróg u bram. Stara zasada: dzielić, by rządzić. – Ja wiem, że to w polityce nic nowego, ale to, co się stało w Polsce, przekracza już wszelkie granice głupoty i absurdu, a nade wszystko okrucieństwa. Cierpią konkretni ludzie, których próbuje się odczłowieczyć. Są zastraszani, bici, poniewierani. Jest na to przyzwolenie władzy. Bardzo mnie to boli. Po 30 latach wolności czuję się czasem jak w obcym kraju. I ciągle mnie zaskakuje, że elektorat nabiera się na figurę wykreowanego przez władzę wroga w postaci geja, uchodźcy albo Żyda. Da się przed tym uciec? – Mam poczucie, że polityka pcha się każdą możliwą szczeliną do naszych domów. Dzieli nasze stoły. Powstała dość paranoiczna sytuacja, że czasem kupienie płynu do mycia naczyń staje się deklaracją polityczną. Z publicznych czy właściwie już partyjnych mediów leje się kubłami obrzydliwa propaganda. W tym wszystkim robię to, co potrafię, czyli film, który nie wprost pokaże, że świat nie wygląda tak, jak media nam donoszą. Pańskim zdaniem powrót do świata bez podziałów i bez polityki wszędzie jest jeszcze możliwy? – Podziały i konflikty są naturalne, pytanie, czy potrafimy jeszcze ze sobą rozmawiać i dochodzić do porozumienia, czy już tylko walczyć. Przestrzeń dialogu dramatycznie się kurczy. A przecież ciągle jeszcze wszystko od nas zależy. Polska to jeszcze nie Białoruś. Wierzę w lokalne wspólnoty, które tworzymy, sąsiedzkie,










