Jeszcze o filozofii i obłudzie

Jeszcze o filozofii i obłudzie

Nie ma w Polsce tradycji „wojowania myślą”, a kolejne reformy ten stan rzeczy tylko utrwalają Sprawy, o których w nr. 4 „Przeglądu” mówią profesorowie Zbigniew Mikołejko i Mirosław Karwat, stają się bardziej czytelne, gdy owe dwa głosy się połączy. Zaczniemy od tego, co bliższe, czyli od stanu filozofii. Zbigniew Mikołejko stwierdza – nader zresztą słusznie – jej wątłość; podaje również symptomy tej wątłości. Ale w jego opisie diagnostycznym nie ma miejsca na wskazanie źródeł. Najchętniej zgodzimy się z prof. Mikołejką, że filozofia, która trzyma się biurka i regałów, nie ma natomiast wiele do powiedzenia o tym, o co potykamy się na ulicy, wystawia sobie mizerne świadectwo. Tyle że na takie świadectwo przedstawiciele tej dyscypliny niekoniecznie pracują z własnej woli. Poza indywidualnymi chęciami, umiejętnościami, wiedzą i temperamentem jest jeszcze system. Wielce żywotny, bo już przed blisko wiekiem o jego wyjątkowo uciążliwych właściwościach pisał Florian Znaniecki. Uwagi Znanieckiego zostały szybko i skutecznie zamknięte w szufladzie, a właściwości rozwinęły się bez przeszkód. Nie zaszkodziły im w żadnym razie znacznie nowsze rozważania Leszka Nowaka w „Strukturze myśli prowincjonalnej” (wygłoszone w 1998 r., opublikowane w: „The Structure of Provincial Thought Half Essay, Half Thesis”, „Poznan Studies in the Philosophy of the Sciences and the Humanities” 2012, nr 100). Ciepłe kapcie przyczynkarza Najbezpieczniej jest być przyczynkarzem – kto nie chce mieć kłopotów z publikacjami ani ze stopniami, ten (o ile jest nieźle poinformowany) starannie wyminie wszystko, co nie zostało opisane w trzech wagonach „literatury przedmiotu”. Uczepi się jakiegoś Hegla-a-coś-tam i nie będą go gnębić bezsenne noce z powodu niemożności skompletowania recenzentów. Nie doświadczy odrzucenia za to, że zajmuje się kwestiami, które „nie zostały jeszcze dostatecznie zbadane”, ani nie dorobi się etykietki kontrowersyjnego. System zdecydowanie preferuje myśl dostatecznie przetrawioną, uładzoną i spokojną, do oceny której nie trzeba niczego więcej prócz rutyny. System to również publikowanie. Nie wystarczy mieć jakiś koncept badawczy i umieć go zaprezentować, trzeba jeszcze to zrobić we wskazanych miejscach. Minęły – dzięki najnowszej reformie – czasy, gdy myśli nieugrzecznione mogły się znaleźć na łamach ambitnych periodyków społecznych. Parametryzacja rozwalcowała takie fanaberie, i to podwójnie. Najpierw – bo obowiązkiem autora jest gromadzić punkty, a tych nie daje „Res Publica Nova”, ale „Zeszyty Dowolne” już owszem. Żeby obłęd był kompletny i zwarty, to także periodyki mają obowiązek pracować na punkty. Już wobec tego widzimy, z jaką ochotą redakcje, wiedząc, że będą oceniane, a w związku z tym premiowane lub obcinane, przyjmują materiały dyskusyjne od świeżych autorów. Strategia stosowana w wielu czasopismach anglojęzycznych (w tym bardzo uznanych), że w walce o punkty zamieszcza się na odpowiedzialność redakcji teksty, na których recenzenci nie zostawili suchej nitki, jeszcze do nas nie dotarła. Chociaż, poza tym, że cyniczna, w podbijaniu cytowalności daje dobre efekty. Przypuszczamy, że nieuciekanie się do tej metody jest skutkiem nie tyle braku cynizmu, ile płytkości środowiska naukowego. Ponieważ wiadomo, że dobrze jest cytować potencjalnych recenzentów, nietrudno sobie zapewnić zupełnie przyzwoite notowania preferencją dla tego, co „znane i sprawdzone”. Nacisk na „międzynarodowość”, czyli publikowanie w periodykach uznanych, skądinąd słuszny przy słabości własnego zaplecza, sprawia, że nie tyle wchodzimy w krąg nauki światowej, ile własną prowincjonalność zamieniamy na cudzą, np. amerykańską, wciąż pozostając prowincjonalnymi, a więc nieistotnymi, niecytowanymi, marnymi i nieszczęśliwymi. Żadna humanistyka lokalna, np. polska, raczej nie stanie się wielka od pisania głównie w mowie obcej o problematyce „światowej” (dzięki czemu można zanadto się nie zajmować własnym podwórkiem i nikomu się nie narażać). Ponieważ podejmowanie dyskusji (polemiki i recenzje) również nie daje punktów, system bezpiecznego przyczynkowania na nic się nie naraża. Inna sprawa, że przy wspomnianej szczupłości środowiska rzetelna dyskusja jest wątpliwa nawet bez pacyfikacji tej możliwości brakiem punktów. Ot, ludzka rzecz – napisze się szczerze, co się myśli o czyjejś książce, a potem trafi się na autora w jakimś NCN… Każdy w miarę normalny człek, nawet filozof, za takie atrakcje awansem podziękuje. Betonowanie systemu Nie ma w Polsce tradycji „wojowania myślą”, a kolejne reformy zostały tak wykoncypowane, aby ten błogi stan rzeczy utrwalić. Nie bez powodu „reformatorzy” wylansowali myśl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 09/2014, 2014

Kategorie: Opinie