Ryk lwa

Ryk lwa

Jean-Luc Mélenchon tchnął nowego ducha we francuską lewicę. Czy na stałe?

Choć nie przeszedł nawet do drugiej tury, bez wątpienia to on był największym zwycięzcą kwietniowych wyborów prezydenckich. Jeszcze w lutym, kiedy notowania Jeana-Luca Mélenchona spadły poniżej 10%, komentatorzy wieszczyli kolejną wielką klęskę lewicy.

Entuzjazm i bunt

Minęły cztery miesiące i liczby pokazują, że będzie inaczej. W pierwszej turze czerwcowych wyborów parlamentarnych Nowa Ludowa Unia Ekologiczna i Społeczna (NUPES) Mélenchona szła łeb w łeb z formacją Macrona. W chwili oddania do druku tego tekstu NUPES przygotowywało się do roli drugiej siły politycznej w Zgromadzeniu Narodowym i głównej partii opozycyjnej.

Wstępne analizy elektoratów wskazują, że Mélenchona niosą dwie siły. Pierwszą jest entuzjazm młodych lewicowych wyborców. Wielu z nich przyznawało, że nie spodziewało się aż tak dobrego wyniku. Mélenchon, używając nieco wyświechtanej, lecz akurat w tym miejscu pasującej formułki, udowodnił młodym Francuzom, że inna polityka jest jeszcze możliwa.

Drugim napędzającym go żywiołem jest wzbierający nad Sekwaną bunt społeczny, wywołany rosnącym dystansem między mieszczańską klasą średnią i wyższą a pozostałymi grupami, głównie młodzieżą, migrantami i mieszkańcami małych miast. W ostatnim przedpandemicznym roku 2019 bezrobocie w grupie wiekowej 18-26 lat wynosiło aż 29%, o 3 pkt proc. więcej niż na początku pierwszej kadencji Macrona. Setki tysięcy Francuzów muszą szukać pracy w innych krajach europejskich (głównie Wielkiej Brytanii i Hiszpanii), a nawet w byłych francuskich koloniach. Już pierwszy rzut oka na postulaty programowe NUPES pokazuje, że właśnie próbą rozwiązania tych problemów Mélenchon przekonał do siebie rozczarowaną macronizmem część elektoratu.

Obniżenie wieku emerytalnego z 62 do 60 lat, powrót do maksymalnie wysokich stawek podatków dochodowych dla najbogatszych, podniesienie płacy minimalnej o 15%, do 1,5 tys. euro miesięcznie, wreszcie stworzenie miliona nowych miejsc pracy. Ten zestaw idei (łącznie 650 projektów legislacyjnych przygotowanych przez NUPES) to nie tylko hołd dla tradycyjnych postulatów lewicowych, ale też sposób na zbudowanie realnej alternatywy dla gospodarczego liberalizmu Macrona. Nawet jeśli ekonomiści podchodzą do nich z umiarkowanym optymizmem. Program Mélenchona chwali Thomas Piketty, chociaż głównie za nowe obciążenia fiskalne. Inni podkreślają, że milion nowych miejsc pracy w krótkim czasie nakręci i tak rosnącą we Francji inflację.

Za ciasno u socjalistów

Choć w tym roku Mélenchon kończy 71 lat, pod wieloma względami jest dla lewicy twarzą nową. Ma wprawdzie za sobą równo pół wieku działalności politycznej, ale przez zdecydowaną większość tego okresu był szeregowym działaczem, bliskim ludziom, niespecjalnie znanym na szczeblu ogólnokrajowym.

Pełne turbulencji były też od zawsze jego relacje z lewicowymi partiami politycznymi. Do Partii Socjalistycznej wstąpił w 1976 r., z jej ramienia startował z powodzeniem w kilku kampaniach samorządowych, po dekadzie wszedł nawet do Senatu jako najmłodszy polityk w historii Francji, zaledwie 35-letni. Nigdy jednak z głównym nurtem partii się nie identyfikował. Należał do jej radykalnego skrzydła, aktywnie dążąc do fuzji PS z komunistami. Nie ukrywał swoich poglądów, spójnych z dogmatami starej, marksistowskiej lewicy. Sam był trockistą, wierzył w ponadnarodową rewolucję proletariatu, kłócił się z mieszczańskimi eurokomunistami z Paryża.

Starych mistrzów raczej wielbił, niż dokonywał rewizji ich doktryn. Nigdy zresztą tych sympatii się nie wyzbył. Jeszcze w trakcie poprzedniej kampanii przed wyborami prezydenckimi regularnie powoływał się na latynoamerykańskie legendy, z Fidelem Castro i Che Guevarą na czele. Jedną z najczęściej przywoływanych anegdot o nim jest wspomnienie wizyty w Wenezueli w 2012 r., kiedy na przejażdżkę po Caracas wziął go sam Hugo Chávez. Mélenchon powiedział wtedy, że nigdy wcześniej nie spotkał się z tak silnym politycznym duchem – do tego stopnia, że podobno w samochodzie to Chávez mówił, a Mélenchon płakał, jednocześnie z podziwu i wzruszenia.

Z czasem w partii zaczęło się mu robić zbyt ciasno. Im bardziej socjaliści dryfowali w kierunku centrum,  tym bardziej Mélenchon odbijał w kierunku socjalistycznego tradycjonalizmu. Na swoje poszedł wreszcie w 2008 r., uskrzydlony jedną z wiodących ról w zwycięskiej kampanii przeciwko unijnemu referendum konstytucyjnemu trzy lata wcześniej. To kolejny stały element jego programu – niechęć do wszystkiego, co w polityce zagranicznej można wrzucić do worka z napisem „liberalny Zachód”. Od zawsze krytykował Stany Zjednoczone, szedł w antyimperialistycznym pochodzie z różnej maści alterglobalistami i coraz skromniejszym ruchem komunistycznym. Za Unią Europejską nigdy nie przepadał, nazywał ją „gangiem neoliberałów” i postrzegał głównie jako strefę wolnego handlu, a nie wspólnotę celów politycznych. Niepozbawiony był natomiast sympatii do Rosji Putina. Nie do końca wiadomo, czy zrobił to z przekory, czy z autentycznego podziwu dla jednoosobowych rządów silnej ręki, ale w 2016 r., przy okazji rozpoczęcia rosyjskiej interwencji w Syrii, wyraził swój optymizm, mówiąc, że „Putin ogarnie ten bałagan”. Przez lata w międzynarodowej świadomości funkcjonował przez to jako jeden z rosyjskich agentów wpływu w Europie Zachodniej, stojąc pod tym względem w jednym szeregu z przeciwną mu niemal we wszystkich kwestiach Marine Le Pen.

Mélenchon to jednak nie tylko ideowiec, ale przede wszystkim polityk waleczny. Cytowani przez portal Politico jego byli współpracownicy opisują go nawet jako „w 90% wybitnego i charyzmatycznego mówcę, w 10% szalonego i pełnego paranoi lidera”.

Wiele o nim można powiedzieć, ale nie to, że jest człowiekiem kompromisu. Tak też było w 2008 r. – po odejściu od socjalistów założył Partię Lewicową, która jednak nigdy nie wyniosła go nawet na takie poziomy wpływu politycznego jak w poprzednim ugrupowaniu. Do pierwszej ligi wrócił dopiero w 2016 r., wraz z jeszcze inną formacją, La France Insoumise, czyli Francją Niepokorną. Po drodze były wybory prezydenckie w 2012 r. i czwarte miejsce, choć bez iluzji, że można było osiągnąć więcej.

Człowiek spoza systemu

Niepokorna partia wreszcie była tym, czego potrzebował. Mélenchon odciął się od starej lewicy, ale nie od jej ideałów. Formację budował od nowa, z młodymi. Był dla nich wiarygodny, bo od socjalistów i komunistów odciął się na tyle wcześnie, żeby nie skalać się skrętem w kierunku ekonomicznego liberalizmu. Mógł zatem swobodnie krytykować wszystko i wszystkich. Sprzyjały mu także okoliczności. Trafił na nową falę rozczarowania kapitalizmem, niosącą przede wszystkim młodych, niemogących przebić szklanego sufitu coraz większych nierówności społecznych. Nawiązał z nimi porozumienie, oparte właśnie na bezpośredniości, efektownej retoryce i obietnicy ignorowania politycznych konwenansów. Przekonał miliony wyborców, że jest człowiekiem spoza systemu, nieskażonym udziałem w polityce najwyższego szczebla. Mimo że był senatorem, samorządowcem, a nawet sekretarzem stanu w kohabitacyjnym rządzie Lionela Jospina.

Trzecie miejsce w tegorocznych wyborach prezydenckich było jego życiowym sukcesem. Do wejścia do wyborczej dogrywki zabrakło niewiele. Ostatecznie Jean-Luc Mélenchon zdobył 21,95% głosów, w liczbach bezwzględnych to 7,7 mln. Do drugiej Marine Le Pen zabrakło mu 400 tys. głosujących, co przy niemal 40 mln ważnych kart do głosowania jest liczbą naprawdę niewielką. Imponujący był zwłaszcza wynik wśród młodych – tu Mélenchon pokonał i Macrona, i Le Pen, zgarniając praktycznie co trzeci głos Francuzów pomiędzy 18. a 34. rokiem życia (dane za Ipsos France i francuskim MSW).

Podczas gdy Macron koncentrował się na dyplomacji, a Le Pen i Zemmour straszyli nadciągającymi migrantami i rosnącą przestępczością, Mélenchon jako jedyny odnosił się do frustracji najmłodszego pokolenia wyborców. Mówił przede wszystkim o zablokowanej mobilności społecznej i rosnących nierównościach, zwłaszcza materialnych. Grał tutaj na słabości Macrona, który sam pięć lat wcześniej szedł po władzę pod sztandarami spłaszczenia struktury społecznej Francji, ale jego liberalna doktryna ekonomiczna przyniosła skutek dokładnie odwrotny. Dużo paliwa dał mu również dyskurs klimatyczny, we Francji mający szczególną wartość mobilizującą dla młodych. W grupie wiekowej 18-24 lata był to nawet najważniejszy czynnik decydujący o wyborze kandydata, jako kluczowy wskazał go prawie co drugi (49%) wyborca. Mélenchon zbudował więc sprawną machinę wyborczą, w której połączył własne korzenie ideologiczne – lewicowy materializm, walkę z wykluczeniem klasowym – z zeitgeistem. Do drugiej tury nie wszedł. Do elity francuskiej polityki już tak.

Jak długo na fali

Jeszcze w kwietniu jasne było, że ten wynik będzie miał reperkusje. O prezydenturze lider lewicy marzyć już raczej przestał, wszystko wskazuje, że za pięć lat nie będzie startował. Rozgrywkę o Pałac Elizejski potraktował jednak jako uwerturę do walki o realny wpływ na politykę, czyli większość w parlamencie. Obie elekcje dzieliły zaledwie dwa miesiące, Francja zatem z trybu kampanijnego praktycznie nie wyszła ani na chwilę. Zaraz po wynikach drugiej tury, kiedy Macron świętował reelekcję, Mélenchon na nowo zaczął mobilizować swoją ekipę. Na jednym z pierwszych wieców przed wyborami parlamentarnymi powiedział do zwolenników: „Musicie spisać się lepiej”. Po czym dodał: „Wybierzcie mnie na premiera Francji!”. Znając go, nie żartował ani trochę.

Pierwsza tura wyborów parlamentarnych pokazała, że cel ten nie musi być wcale niemożliwy do zrealizowania. W procentach jest prawie remis. Skupiona wokół Macrona koalicja Ensemble! zdobyła 25,75% głosów, NUPES – 25,66%. Nie musi to jednak wcale oznaczać zwycięstwa ekipy prezydenckiej, bo we francuskim systemie nawet głosowanie do Zgromadzenia Narodowego jest dwuetapowe. Żeby uzyskać mandat, trzeba zdobyć co najmniej jedną czwartą głosów wszystkich wyborców zarejestrowanych w danym okręgu. Decydują zatem liczby bezwzględne, a nie procenty. Dlatego m.in. pewna miejsca w parlamencie nie jest nawet Marine Le Pen, pomimo 55-procentowego poparcia – przy niskiej frekwencji to wciąż za mało głosów. Tam, gdzie żaden kandydat nie przekroczył wymaganego progu, odbędzie się druga tura.

Już teraz widać jednak, że nawet kataklizm nie zabierze NUPES przyzwoitego wyniku. W najgorszym razie będzie trzecią siłą, choć na porażkę ze Zjednoczeniem Narodowym Marine Le Pen raczej już się nie zanosi. Pewne jest natomiast to, że Mélenchon na lewicy nie ma sobie równych. Ostatnie dwie kampanie wyborcze to spacer po trupach dawnych gigantów, socjalistów i komunistów. Pod nowym szyldem ma wprawdzie wiele różnych zespołów, od trockistów po ekologów i działaczy ruchów miejskich, ale sprawnie nimi zarządza. Jest też ewidentnie na fali, każde kolejne wybory idą mu lepiej od poprzednich. Tylko sam Jean-Luc Mélenchon wie, dokąd tak naprawdę może zajść.

m.mazzini@tygodnikprzeglad.pl

Fot. East News

Wydanie: 2022, 26/2022

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy