Po 11 latach od wybuchu seksafery w Olsztynie sąd uniewinnił byłego prezydenta miasta. Połowa mieszkańców się cieszy, ale druga uważa, że to przekręt Gdyby ten wyrok zapadł trzy miesiące wcześniej, Czesław Jerzy Małkowski zapewne byłby dziś ponownie prezydentem Olsztyna. Bo wielu wyborców oddało głos na jego rywala w obawie przed kompromitacją, gdyby na karę więzienia skazano włodarza miasta. Miasta, które przez ów skandal okryło się złą sławą i jest kojarzone głównie z ratuszową wieżą, gdzie prezydent Małkowski miał zażywać rozkoszy z kochanką – sekretarką w urzędzie miasta. Konsekwentnie przypominała o tym stacja TVN, emitując nagranie ich sprośnych rozmów. Kandydata obrzydzał też olsztyński satyryk Piotr Bałtroczyk, odsądzając od czci i wiary tego „komunistycznego aparatczyka, zawodowego kłamcę, cenzora” oraz „upiora dawnego systemu”, publicznie wytykając mu „podłe czyny”. Dzięki temu po raz kolejny wybory wygrał Piotr Grzymowicz, do 2007 r. zastępca Małkowskiego. „Swój chłop” na urzędzie Afera, o której kilkakrotnie pisaliśmy na łamach PRZEGLĄDU, ujrzała światło dzienne 21 stycznia 2008 r. po artykule „Skandal w magistracie” Mariusza Kowalewskiego w „Rzeczpospolitej”. Autor opisał przypadki molestowania ratuszowych urzędniczek, zwłaszcza Anny – takim imieniem Kowalewski nazwał sekretarkę ówczesnego prezydenta, którą ten „wyłuskał” spośród młodych aktywistek SLD. Bo Małkowski, rocznik 1949, z wykształcenia historyk, dawniej sekretarz gminny PZPR w Wielbarku, potem pracownik instancji wojewódzkiej partii, wreszcie dyrektor wojewódzkiego urzędu cenzury, po transformacji ustrojowej był czołowym działaczem Sojuszu Lewicy Demokratycznej w regionie. Z listy tej partii został radnym i przewodniczącym rady miasta, wymuszając – według wieści gminnej – dymisję na ówczesnym prezydencie miasta Januszu Cichoniu, by zająć jego fotel. Potem jednak potwierdzał swoją pozycję w wyborach powszechnych, a na zastępcę powołał Piotra Grzymowicza, który zajął się sprawami gospodarczymi. Twarzą miasta pozostał Małkowski; to on przyjmował interesantów i bywał wśród artystów, zdobywając opinię „swojego chłopa”. Jednocześnie, jak twierdziły potem pokrzywdzone w sprawie, swoją męskość eksponował w stosunku do urzędniczek. Najbardziej pokrzywdzoną miała być Alicja T., owa zamężna Anna z publikacji prasowych. To jej Czesław Jerzy Małkowski miał się narzucać, zmuszać do uległości seksualnej, a nawet dwukrotnie zgwałcić: pierwszy raz w 2002 r. w ratuszu, natomiast drugi – w marcu 2007 r. w jej domu, gdy była w zaawansowanej ciąży. W końcu kobieta zaczęła nagrywać ich rozmowy, prowokując np. do wejścia na ratuszową wieżę, aby tam dać się unieść miłosnej ekstazie. On się godził i radził, żeby wzięła aparat fotograficzny – będzie to wyglądało, jakby weszli tam podziwiać panoramę Olsztyna. „Ja będę podziwiała, a ty mnie będziesz p…?”, wyrażała swoje domysły zmysłowym głosem sekretarka. On na to, że ją „za…”, jak usłyszała cała Polska w programie TVN. Takie zarzuty pogrążyłyby nie tylko prezydenta Clintona, ale nawet prostego burmistrza w USA czy mera we Francji. Ale nie w Olsztynie. Romans z sekretarką Po ostatnim wyroku, na sylwestrowej konferencji prasowej Małkowski oświadczył, że nagranie jest zmontowane, a zrobił to dziennikarz jednej ze stacji telewizyjnych. Żadna ekspertyza nie wykazała też oryginalności słynnej fotografii prezydenta z rozpiętym rozporkiem, siedzącego na fotelu pod godłem państwowym – zapewnił. Jego adwokat Marek Gawryluk nie potwierdził wprost, czy wiarygodność tych dowodów podważono w procesie karnym. Zauważył jednak, że skoro sąd brał pod uwagę cały materiał dowodowy i wydał wyrok uniewinniający, można sobie samemu wyrobić opinię w tej sprawie. Wyrok z 28 grudnia 2018 r. był „ukoronowaniem prawdy”, jak to określił Czesław Małkowski na wspomnianej konferencji prasowej. Do tego czasu zapewniał, że nigdy nikogo nie zgwałcił i nie molestował. Początkowo nawet wypierał się romansu z Alicją T. Według jego zwolenników był to poważny błąd, bo gdyby od razu przyznał się do zdrady małżeńskiej, miałby przechlapane u żony, ale zyskałby przewagę nad oskarżycielką. Mógłby twierdzić, że nie powołał jej na wyższe stanowisko lub zerwał z nią związek, dlatego się zemściła – takich argumentów używał później, ale nie miały one już wielkiej siły przekonywania. Zresztą do akcji przystąpiły organy ścigania; urzędujący prezydent miasta został wyprowadzony w kajdankach przez policję i dowieziony do prokuratury w Białymstoku, gdzie odsiedział pół roku w areszcie. Zemsta