Premier Donald Tusk powiedział „Gazecie Wyborczej”: „Prawo do badań naukowych i publikacji jest prawem ważniejszym niż emocje polityczne”. Kto boi się być szczery, a musi mówić, ten posługuje się metaforami i słowami maksymalnie ogólnikowymi. Mówiąc o „badaniach naukowych”, Tusk nawiązywał do wyszukiwania w archiwum IPN przez panów Cenckiewicza i Gontarczyka materiałów potwierdzających znane oskarżenia Lecha Wałęsy o współpracę z SB. Nie tylko Tusk, ale również niektórzy rektorzy uczelni wyższych wyszukiwanie „kwitów” i „haków” zaliczają do badań naukowych. Co w języku Donalda Tuska oznacza wyrażenie „emocje polityczne”? „Badania naukowe” panów z IPN najsilniejsze emocje budzą u Lecha Wałęsy i te emocje trzeba nazwać ściśle: są to uczucia upokorzenia, krzywdy, wstydu i uzasadnionej wściekłości. Te badania – według standardów premiera naukowe – dają jeszcze skutek w postaci złośliwej uciechy wrogów Wałęsy oraz telewizyjnego i gazetowego tłumu gapiów. Żadnych korzyści „badania naukowe” panów Cenckiewicza i Gontarczyka nie przynoszą, ale według premiera Tuska prawo do takich badań jest ważniejsze niż cierpienia psychiczne gnębionego propagandowo Wałęsy. To, co się dzieje wokół Wałęsy i wielu innych osób, a co Tusk podnosi do wysokości jakiegoś chwalebnego, powszechnego prawa, jest gwałceniem elementarnych norm cywilizowanego współżycia ludzi. Polacy z aprobatą autorytetów rządowych i medialnych obsuwają się do poziomu wtórnego barbarzyństwa i są z tego coraz bardziej zadowoleni. Lech Wałęsa jest ostatnio brany w obronę nawet przez „Przegląd”. Czy na to zasługuje? Moim zdaniem – nie. Budzi naturalne współczucie, które nie wymaga racji, ale w istocie jest godny politowania, a nie tylko litości. Na początku nikt się nie spodziewał, że to się tak żałośnie skończy. Strajk, któremu Wałęsa przewodził, był ważnym wydarzeniem historycznym. Dał początek organizacji, która w krótkim czasie dziewięciu lat zdemoralizowała postkomunistyczną partię i w roku 1989 przejęła po niej władzę i do dziś skutecznie strzeże swojego monopolu. Wałęsa osobiście przeżył bajkową przygodę z gatunku z chłopa król. Był uwielbiany przez dużą część narodu, zagranica wyróżniała go i nagrodziła Noblem. Przemawiał do amerykańskiego Kongresu i zebrał owacje na stojąco. I długo można by wyliczać wydarzenia, które nie tylko jemu sławę, ale też Polsce korzyść przynosiły. Od tego mogło się przewrócić w głowie i Wałęsie się przewróciło. Zaczął sobie przypisywać obalenie komunizmu („finezyjne”), wyprowadzenie wojsk radzieckich, wywalczenie niepodległości itp. I oto co się dzieje: drobny epizod z lat 70., gdy nie mając wyjścia, został „Bolkiem”, co w kategoriach realnych czynów było niczym, tak zrelatywizował wszystkie fakty z jego życia, że stały się one czymś mało znaczącym. Jego obrońcy muszą je specjalnie i bezskutecznie przypominać. W „nadrzeczywistości”, jaka w Polsce panuje, nie równoważą one epizodu policyjnego sprzed lat ponad trzydziestu. Jednym słowem wrogowie Wałęsy chcą zmienić sens jego życia w taki sposób, aby uważał się i był uważany przede wszystkim za tajnego współpracownika „Bolka”, a dopiero na drugim miejscu stawiał swoje późniejsze życie z jego historycznym znaczeniem. „Solidarność” związkowa i partyjna lustruje się na potęgę, jak Polska długa i szeroka. Ulubiony rytuał to zmusić byłego „zdrajcę” do publicznego pokajania się i obowiązkowego płaczu. W ten sam mniej więcej sposób chcą postąpić z Wałęsą: „niech się przyzna, a naród mu wybaczy”. Donald Tusk robi z tego ponurego dramatu, który dotknął Polskę, jakąś sprawę wolności publikowania książek i prowadzenia badań naukowych. To, co „prawica” solidarnościowa robi dziś z Wałęsą, cały obóz solidarnościowy zrobił z Polską za pomocą swojej polityki historycznej: dogłębnie zafałszował sens historii Polski okresu powojennego. Wałęsa brał w tym udział i prawie że temu przewodził. Ma okazję przekonać się, jak smakuje ludziom rozmyślne zafałszowanie ich życia, bo zafałszowanie okresu PRL jest zafałszowaniem życia milionów ludzi, którzy mają podstawę sądzić, że w tym okresie dokonali czegoś pożytecznego. To nie panowie Cenckiewicz i Gontarczyk przewrócili do góry nogami hierarchię ważności czynów swoją książką. Pani Zdrojewska, która trzęsie Wrocławiem, nie napisała żadnej książki, a reprezentuje sobą coś gorszego niż wyżej wymienieni panowie. W jej oczach zasłużony obywatel miasta przestaje być zasłużony, jeżeli gdzieś, kiedyś zetknął się z funkcjonariuszami służb tajnych, po czym
Tagi:
Bronisław Łagowski









