Sąsiedzkie nieporozumienia z Litwą

Sąsiedzkie nieporozumienia z Litwą

Stosunki między władzami Polski i Litwy popsuły się. Między narodami nigdy nie były dobre, ale realne fakty tak się układały, że mogły się polepszać aż do bliskiego zaprzyjaźnienia się. Niestety, nie opierano polityki ani w Warszawie, ani w Wilnie na realnych faktach, lecz ekshumowano historię i kazano przemawiać „pamięci”. Rządzące Polską solidaruchy różnych wyznań wszędzie odgrywają rolę ważniaków i obrażają się, gdy inni nie chcą uznać ich urojonej wyższości. Rząd w Warszawie wyobraża sobie, że Litwa jest mu coś winna za oddane jej przysługi. Jakie to są przysługi? „Polska pomogła Litwie wejść do NATO”. Czy rząd litewski jest tak naiwny, by wierzyć, że Amerykanie rozszerzając swoje NATO aż pod Psków, potrzebowali do tego polskiej pomocy? Polska – czytam w gazecie – „wysłała myśliwce do ochrony litewskiego nieba, walczyła o tzw. Plany ewentualnościowe w razie hipotetycznego ataku Rosji”. Spory odsetek Litwinów, podobnie jak Polaków, nie lubi Rosji, ale wcale jej się nie boi i nie potrzebuje od Polski ochrony swego nieba przed urojoną z wyprzedzeniem napaścią rozpadającej się Rosji. Wystarczającą i najlepszą metodą zapewnienia sobie bezpieczeństwa z tej strony jest nienaśladowanie Gruzji. Polska wykorzystuje członkostwo w NATO, żeby wtrącać się w nie swoje sprawy i eksponować swoje rzekome znaczenie. Anglia była jeszcze mocarstwem (1937), gdy Winston Churchill doradzał jej „przyjęcie drugoplanowej roli, zamiast pozowania na lidera czy głównego aktora wydarzeń… Nie wolno nam robić niczego, co nie należy do naszych obowiązków, niczego, co przekracza nasze możliwości”. W podobnym duchu pouczał swoich rodaków (niestety nieskutecznie) Bismarck, gdy Rzesza znajdowała się u szczytu potęgi: „nie prowadzić polityki próżności…, nie wychodzić poza geograficzne warunki egzystencji narodu”. Polskie społeczeństwo tak zostało wyedukowane, że rozumie tylko politykę próżności. Historia stosunków zachodzących między Polakami i Litwinami od czasów średniowiecza jest rozkoszą dla badacza ze względu na podatność na różnorakie interpretacje i koszmarem dla nauczyciela, który chciałby ją jasno przedstawić. W Polsce tylko nieliczne osoby przyjmują do wiadomości rzeczywisty stan tych stosunków. Profesor litewskiego Uniwersytetu Witolda Wielkiego w Kownie Ru_stis Kamuntavicvius pisze, że gdy zapyta stu i więcej studentów, którzy z nich pozytywnie oceniają Polskę, okazuje się, że tylko kilku. „Polacy kojarzą się głównie z tanimi (i często złej jakości) towarami”, a ponadto ma im się za złe dokonaną w przeszłości polonizację kultury Litwy. („Sploty kultury”, książka na jubileusz prof. Andrzeja Mencwela). Polacy obecnie żyjący na Litwie starą antypatię pobudzają innymi sposobami. W sporze o pisownię nazwisk polska strona nie ma racji. Gdyby władze litewskie domagały się zmiany nazwisk, tak by np. każdy Brzozowski musiał nazywać się Brazauskas, byłby to akt przemocy, zakazany przez konwencje międzynarodowe. Tymczasem chodzi tylko o pisownię, tak by Litwin mógł poprawnie pod względem fonetycznym przeczytać polskie nazwisko. Utrzymanie czystości języka, w tym pisowni, jest, jak wiadomo, dla Litwinów sprawą narodową pierwszorzędnego znaczenia. Alfabet łaciński ma wiele odmian. Jerzy Stempowski radził Marii Dąbrowskiej, aby swoje utwory tłumaczone na francuski podpisywała „Dombrowska”, bo taka pisownia dokładniej oddaje fonetykę jej nazwiska niż Dąbrowska. „Alfabet polski jest tylko pozornie łaciński. Trzymanie się fikcji jego łacińskości sprawia, że nazwiska nasze są bardzo kaleczone…” (M. Dąbrowska, J. Stempowski, „Listy”, t. III). Pan Czeczot może tylko zyskać, gdy Litwini będą odczytywać jego nazwisko w pisowni Cvecvot. Polski rząd albo wcale nie powinien się mieszać do sporu o pisownię nazwisk, albo łagodnie wezwać litewskich Polaków do zastanowienia się i nierobienia z siebie ofiar tam, gdzie nic złego im się nie dzieje. Miałbym w tym miejscu ochotę porachować się z tymi wydawcami i redaktorami, którzy dopuszczają się takich wybryków jak pisanie nazwisk rosyjskich w angielskiej transkrypcji. Do szewskiej pasji doprowadza mnie na przykład pisanie nazwiska sławnego rosyjskiego malarza – abstrakcjonisty Kandyńskiego w formie Kandinsky (m.in. wydawnictwo Arkady). *** Byłem kiedyś, pod koniec czasów radzieckich, świadkiem dyskusji dwu profesorów Uniwersytetu Wileńskiego. Jeden z nich twierdził, że Unia Lubelska była w XVI wieku tym, czym pakt Ribbentrop-Mołotow w wieku XX. Słysząc to, ułożyłem mięśnie twarzy do uśmiechu, że niby znamy się na żartach. Okazało się jednak, że rozmówca twierdzi to poważnie i nie jest w tym

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2010, 46/2010

Kategorie: Bronisław Łagowski, Felietony