Kolejna rocznica wybuchu II wojny światowej jest szczególna, bo wypada, gdy wciąż toczą się walki zbrojne za naszą wschodnią granicą. Ponieważ jesteśmy zaangażowani w konflikt rosyjsko-ukraiński, wielu Polakom udzieliło się wojenne podniecenie. Szczególnie w początkowej fazie konfliktu można było z łatwością się go dosłuchać w dyskusjach. Nie tylko studenci i doktoranci stosunków międzynarodowych, ale też ludzie niepoświęcający polityce międzynarodowej wiele uwagi wyrażali przekonanie, że gdyby doszło do wojny NATO-Rosja, NATO ją wygra. I że nadarza się znakomita okazja, aby Rosję ukarać, „wybić jej zęby”, „zrobić z nią porządek”, by przestała zagrażać nie tylko Ukrainie, ale także nam i całemu Zachodowi. Taki stan ducha, o ile znalazłby podatny grunt do wzrostu, mógłby się przeobrazić w bardzo niebezpieczną pułapkę. Taką, w jaką wpadli nasi rodacy w przededniu wojny z Niemcami, wierząc, że są „silni, zwarci, gotowi”. Konfrontacja z rzeczywistością wykazała, że nie byliśmy ani silni, ani gotowi. Nasi przodkowie w obliczu zagrożenia wojennego byli co najwyżej zwarci w patriotycznym uniesieniu i w fantasmagorycznym wyobrażeniu o swojej ukochanej armii. Zupełnie tak, jakby określenie nasermatyzm nie istniało i nie miało się dobrze w wojsku II Rzeczypospolitej. Pogląd, że NATO wygrałoby wojnę z Rosją, jest słuszny. Uwagi głoszących go uchodzi jedynie to, że zwycięstwo Paktu Północnoatlantyckiego zostałoby poprzedzone całkowitym zdemolowaniem Polski. Podkreślałem i podkreślam, że taka, nie inna byłaby kolejność: zniszczenie Polski, następnie zwycięstwo NATO. Podobnie jak w trakcie II wojny światowej: zniszczenie Polski, następnie zwycięstwo nad Hitlerem. Liczenie na wojnę NATO z Rosją, a nawet domaganie się jej odzwierciedla ujawniającą się wielokrotnie w historii polskiej polityki afektację, głuchą na rady rozumu i nauki płynące z doświadczenia. „Za czasów mej młodości przesadny umiar, chłodna krew i brak temperamentu w ocenianiu wydarzeń gniewały mnie, odpychały i gorszyły. Widziałem w tym nieomal degeneracką nieczułość na sprawy, które powinny wzruszać. Dziś po latach doświadczeń, do czego prowadzą temperamentowe konflikty, dziś po przekonaniu się, że Polacy nie umieją robić innej polityki niż uczuciowa i w rezultacie daje to klęskę za klęską, inaczej ten umiar oceniam” (Stanisław Cat-Mackiewicz, „Dom Radziwiłłów”). Dlatego uważam, że najrudymentarniejszym punktem teraźniejszej polskiej racji stanu winno być dążenie, i to dążenie ze wszystkich sił, do deeskalacji konfliktu Rosji z Ukrainą. Wydawałoby się, że aby pojąć przytoczony powyżej argument o sekwencji wydarzeń w śnionej przez niektórych Polaków wojnie Zachodu z Rosją, nie potrzeba wirtuozerii w zakresie myśli politycznej i strategicznej. Wystarczy niewielka doza realizmu oparta na zdrowym rozsądku. Dlaczego tak dużo w nas egzaltacji i tak mało realizmu, chociaż mam nadzieję, że mimo wszystko trochę więcej aniżeli w przededniu wojny z Hitlerem? Rodzimej kulturze umysłowej brakuje dociekliwości, jeśli chodzi o prześwietlenie przyczyn popełnionych w przeszłości błędów politycznych, przegranych wojen, poniesionych niepowetowanych strat. Przeważa w niej emocjonalność, pełna pobłażliwości niechęć do rozdrapywania ran, co zazwyczaj jest bardzo kosztowne, bo nie pozwala na wyciągnięcie nauk na przyszłość. W sedno trafiał przed dekadą prof. Stanisław Bieleń, pisząc, że w Polsce „mało kto wyciąga wnioski z historii, przydatne dla bieżącej bądź przyszłej polityki. Nie analizuje się błędów popełnionych w przeszłości, zakładając, że ich nigdy nie popełniono. W polityce zagranicznej Polski brakuje krytycznych przewartościowań. Wszystkie posunięcia uzyskują ex post bezrefleksyjną milczącą akceptację, co nie tworzy klimatu dla racjonalizacji przyszłych zachowań. Jeśli nawet toczy się debata o przeszłości, to jej poziom intelektualny jest coraz niższy, towarzyszy mu natomiast rosnący poziom agresji. Potępia się każdego, kto naraża się powszechnie obowiązującej poprawności” („Szanse na pojednanie polsko-rosyjskie w świetle wyzwań geopolitycznych”, s. 214). Gdyby nasza kultura była głęboko refleksyjna, dawno znalibyśmy odpowiedź na pytanie, jak to było możliwe, że w przededniu wybuchu II wojny światowej ogół polskiego społeczeństwa – od ludzi bardzo wykształconych do tych bez wykształcenia – podzielał przekonanie, że „dojdziemy do Berlina”. Że oto nadszedł czas utrzeć nosa Hitlerowi i stanie się to niezawodnie za sprawą polskiej armii. Jak możliwa była zbiorowa hipnoza każąca wierzyć w polską potęgę i ślepota na siły i atuty przeciwnika? Jakim cudem wytworzono/wytworzyło się owo patetyczne uniesienie społeczeństwa palącego się do rozprawy zbrojnej z przeciwnikiem? Społeczeństwa
Tagi:
Ferdynand Goetel, II RP, NATO, patriotyzm, Polacy, Polska, realizm polityczny, Rosja, sanacja, Władysław Studnicki, wojna









