Skuteczny jak dyrektor Dziopak

Skuteczny jak dyrektor Dziopak

Człowiek, który stał za sukcesem malucha Ryszard Dziopak przyjechał do Bielska-Białej tuż po studiach ekonomicznych w marcu 1953 r. Otrzymał angaż jako zastępca prezesa w Powiatowej Spółdzielni Wielobranżowej. Dwa lata później został kierownikiem działu inwestycji Bielskich Zakładów Wytwórczych Silników Elektrycznych. Był członkiem partii i szybko awansował na stanowisko głównego księgowego. W listopadzie 1960 r. doceniono jego wyniki i otrzymał mianowanie na dyrektora naczelnego WSM-u (Wytwórni Sprzętu Mechanicznego – przyp. red.). O takich jak on mówiono: „dyrektor przyniesiony w teczce”. On był jednak bardzo ambitny i swoje nowe stanowisko potraktował jako szansę na wykazanie się. Niestety, już po dwóch tygodniach na jego biurko trafiło pismo z ministerstwa, w którym nakazano mu likwidację zakładu. W Warszawie uznano, że fabryka jest zacofana i nie ma potencjału rozwoju. Dziopak zamiast posłusznie wykonać polecenie, pojechał do stolicy. Nikt nie ma pojęcia, w jaki sposób doprowadził do zmiany decyzji. Rzeczywiście, WSM była zacofanym zakładem. Warunki były bardzo skromne. Stare, głównie drewniane hale, wysłużone poniemieckie maszyny. Wszędzie panował ścisk i bałagan. Wytwarzano części i składano silniki do syreny produkowanej w FSO, a także motopompy dla straży pożarnej i kilka innych drobnych podzespołów. Ale fabryka to nie tylko hale i maszyny. Prawdziwy potencjał to zasoby ludzkie, fachowcy, a tych było niewielu – ledwie 500 pracowników. Dziopak wiedział, że warunkiem sine qua non sukcesu jest zaangażowanie z ich strony. Do niedawna był księgowym, który miał do czynienia głównie z liczbami. Jako dyrektor zetknął się z ludźmi i zrozumiał, że z kolei ich zaangażowanie zależy od wynagrodzenia. Tyle że socjalistyczna gospodarka nie pozwalała, by ktoś zarabiał lepiej niż reszta. I dlatego działano po linii najmniejszego oporu. Dyrektor szybko znalazł rozwiązanie. Pomogła mu w tym wiedza księgowego. (…) Skuteczność Dziopaka objawiała się także w działaniach na rzecz rozbudowy zakładu. W warunkach gospodarki planowej każda inwestycja musiała zostać zatwierdzona przez władze centralne i wpisana do aktualnego planu pięcioletniego. Jeśli czegoś w nim nie było, nie było na to pieniędzy. I nikt nawet nie śmiał o nie prosić. Ale dla Dziopaka nie było rzeczy niemożliwych. (…) Gdy tylko w WSM-ie opanowano produkcję licencyjnych części, dyrektor Dziopak, nie pytając nikogo o zgodę, zwrócił się do Westinghouse’a z propozycją dostarczania tłoków do sprężarek produkowanych w Hanowerze. I ku wielkiemu zaskoczeniu oferta została przyjęta. W ten sposób stał się kooperantem eksportowym. Ten sukces tylko rozbudził jego ambicje. Wystąpił z wnioskiem do ministra przemysłu maszynowego Janusza Hryniewicza o przeniesienie produkcji licencyjnego silnika fiata 125p do Bielska-Białej. Tymczasem FSO nie zamierzała jednak zrezygnować z tak ważnego elementu samochodu, ale zgodziła się, by WSM przejęła produkcję zaworów. Jej uruchomienie wymagało specjalistycznych szkoleń dla inżynierów w siedzibie licencjodawcy. Dzięki temu Ryszard Dziopak pojechał do Włoch razem ze swoimi fachowcami na szkolenie w zakładach Mirafiori pod Turynem. Ledwie skończył słuchać wykładu z wyciskania stali i aluminiowania przylgni, z którego zapewne niewiele rozumiał, już jako pierwszy zgłosił się z pytaniem. Chciał wiedzieć, gdzie złożyć ofertę na dostawy takich zaworów do fiata. Podczas tego wyjazdu Dziopak po raz pierwszy zobaczył ogromną fabrykę, która wytwarzała ponad tysiąc samochodów dziennie. I prawdopodobnie wtedy pomyślał, że w takiej fabryce chciałby budować samochody. Dobrze znał Gierka, który często odwiedzał WSM. Przy pierwszej okazji opowiedział mu o swoim pomyśle. Trafił na podatny grunt. (…) WBREW POZOROM Dziopak nie był idealnym dyrektorem. Sukces zawdzięczał uporowi w dążeniu do celu. Szedł do niego po trupach. Jeśli ktoś się z nim nie zgadzał, musiał odejść. Tak stało się z szefem zespołu konstrukcyjnego silnika do syreny Ferdynandem Bluemkem i kilkoma osobami z kadry zarządzającej. Dziopaka uważano za autokratę i tyrana. I był nim. Potrafił zamęczyć kierowników, którzy nie radzili sobie z pracą. Motywował ludzi, publicznie ich upokarzając. Wyśmiewając się, że nie potrafią wykonać postawionych przed nimi zadań. To przysparzało mu wrogów. I to ukrytych, bo nikt nie śmiał się mu przeciwstawić. Do legendy przeszły czwartkowe narady w dużej sali konferencyjnej. Zdarzało się, że w ich trakcie Dziopak zwymyślał kogoś i wyrzucił z pracy albo zdegradował ze stanowiska kierowniczego na robotnicze. Szybko zauważono analogię pomiędzy słynnymi „Kobrami”, czwartkowymi seansami Teatru Telewizji, a naradami. I taką nazwę nadano naradom,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2014, 45/2014

Kategorie: Obserwacje