Morze to nie mój żywioł; jestem z tych, którym plażowy drink z palemką nijak się nie kojarzy z rajskim odpoczywaniem, wzdrygam się na myśl o wylegiwaniu na słońcu w ciasno zbitym tłumie ludzkich fok. Jestem człowiekiem cienia. Lato jest moim aliantem tylko w planach skalnych włóczęg, bo topi śniegi i odsłania na kilkadziesiąt dni tatrzańskie żleby, którymi mogę podchodzić ku granitowym ostrzom. Większość jaskiń w krasie wysokogórskim też łatwiej dostępna jest latem, oprócz tych niżej położonych, gdzie tylko mroźna zima osusza syfony na tyle, by można było je przejść bez nurkowania. W cieniu czuję się bezpiecznie, jemu jestem przypisany – gdy tylko zdarzało mi się z cienia wychynąć ku światłu, wyglądałem pokracznie, parzyły mnie błyski fleszy; strosząc się do obiektywów, czułem, że mam na sobie cudzą skórę (wyczuwano to i przyjmowano z niechęcią). Kiedy człowiek chce się podzielić ze światem radością życia, świat zgrzyta zębami; dzisiaj bezpieczniej dzielić się Weltschmerzem – część ludzi obdaruje nas w zamian politowaniem, większość pożywi się cudzym nieszczęściem. Owóż, gdyby dopadł was w czasie nadmorskiego urlopowania smętek, bo np. polskie słońce, które jeszcze nie podpala żywcem kurortów, jednak zda się wam jakieś zbyt blade, a bałtycki chlupot fal, choć bezpieczny i ukojny, wyda się wam niemrawy wobec chlupotu oceanicznego – polecam filmowe antidota. Niedawno na platformach streamingowych pojawiły się dwa paralelne tytuły o nadmorskich depresjach i nie chodzi tu bynajmniej o obniżenia terenu. To filmy o rozpaczy na plaży, które mogą zadziałać jak lek homeopatyczny. Wszak ponoć nic nas tak nie pociesza jak fakt, że inni mają jeszcze gorzej. W „Aftersun” Charlotte Wells, znakomicie przyjętym przez krytykę debiucie szkockiej reżyserki, ojciec i córka spędzają wakacje na tureckiej riwierze – brzmi jak zapowiedź cieplutkiej familijnej komedii, ale ten film jest jej całkowitym zaprzeczeniem. To laboratoryjne wręcz studium krytycznego stanu czarnej żółci, która wypełnia duszę bohatera. Za pozorami beztroskiego wypoczynku kryje się dramat człowieka, który nie pogodził się z rozpadem małżeństwa i choć robi wszystko, aby przy 11-letniej córce trzymać fason i nie poddać się żałości, dziewczynka rejestruje niepokojące symptomy. Poukładają się jej w czytelną całość dopiero po latach, kiedy dorosła będzie wspominać czas spędzony z ojcem. Nieukojony i niewypowiedziany żal kryje się między słowami, nieomal poza kadrem, jakby reżyserka działała analogicznie do swojego protagonisty, chcąc uchować widza przed jednoznacznymi obrazami rozpaczy. Wakacje z córką zdają się być dla bohatera jedynie odwleczonym samobójstwem, by sparafrazować skrzydlaty aforyzm mistrza cierpienia, Émile’a Ciorana. Coś w tym życiu poszło bardzo źle, dusza została poharatana tak dotkliwie, że nie jest w stanie jej uleczyć nawet radość dziecka. Skądinąd dziecka nadzwyczaj wyrozumiałego, inteligentnego, bo zdającego sobie sprawę, że tata szarpnął się na te ferie nad stan swoich zasobów, i finansowych, i emocjonalnych. Ten film dławi i zostaje na długo, nie użala się, ale wywołuje głębokie współczucie – odnoszę wrażenie, że tu wreszcie nie będzie nadużyciem termin „czułej narracji”. W „Sundown” Michela Franco – meksykańskiej gwiazdy arthouse’u – zamiast tureckiego hoteliku dla lower middle class mamy scenerię Acapulco, gdzie bohater o bezgranicznie zasobnym portfelu sprawia wrażenie modelowego przykładu człowieka wydrążonego. Tim Roth swoje artystyczne szczyty osiąga właśnie w filmach Michela Franco, który, podobnie jak w wybitnym „Opiekunie”, każe angielskiemu aktorowi ograniczyć ekspresję dosłownie do zera. Bohater żłopie hektolitry piwa i kompletnie bez emocji przyjmuje wszystkie zrządzenia losu: wiadomość o śmierci matki, kradzież z hotelu jego rzeczy, jak i „jednostronnie namiętny” romans z diabelnie urodziwą dziewczyną (zjawiskowa Iazua Larios). To, co bierzemy za irytujący, obsceniczny spleen burżuja znudzonego życiem, znajduje w finale zaskakujące rozwiązanie. Zmyślna struktura scenariusza opiera się skądinąd na kontrapunktach fabularnej flauty rodem ze slow cinema i ostrych wirażach narracyjnych, twistach, które zupełnie zmieniają nasz ogląd rzeczy. Dwa znakomite dzieła, dwa solidne ciosy w sploty – a jakże – słoneczne. Udostępnij: Kliknij, aby udostępnić na Facebooku (Otwiera się w nowym oknie)









