Stanisław Ciosek – polityk przez duże P

Stanisław Ciosek – polityk przez duże P

Chciał się dogadywać, łagodzić konflikty, patrzeć do przodu. Dziś zupełnie inna jest polityczna moda

Stanisław Ciosek. Byłem, tak przypuszczam, ostatnim dziennikarzem, który z nim rozmawiał. To było kilkanaście dni temu, po śmierci Jerzego Urbana, wspominaliśmy go. Fragmenty tej rozmowy są w PRZEGLĄDZIE. Fragmenty, bo Stanisław Ciosek zawsze mówił długo. Długo, ale bez zbędnych dłużyzn.

Te rozmowy były jak arcydzieła sztuki, celne uwagi ozdabiał anegdotami, historyjkami, które mówiły więcej niż dziesiątki zdań. Bardzo sobie cenię te godziny, które z nim spędziłem. To były wywiady, rozmowy toczone w niespiesznym tempie, przy herbacie i śliwkach w czekoladzie.

Ciosek różnych historii znał tysiące i przytaczał je w odpowiednich chwilach. Musiał znać, bo całe jego życie związane było z polityką, z władzą i w różnych miejscach i okolicznościach przyszło mu działać. I to jak!

To nie przypadek, że był zawsze tam, gdzie było gorąco, gdzie rozgrywały się najważniejsze sprawy.

W okresie Solidarności gen. Jaruzelski delegował go do współpracy ze związkami zawodowymi. To on był głównym pośrednikiem między władzą a Solidarnością, co w czasie narastającego konfliktu było jak rola sapera na polu minowym. Opowiadał o tamtych czasach w różnej tonacji, między innymi wisielczej: „Okna  naszego gabinetu w Białym Domu wychodziły na Aleje Jerozolimskie. Siedzieliśmy do nocy, praca była, latarnie się zapalały. I mówiliśmy do siebie – no, wybierz sobie latarnię, na której chcesz wisieć?”.

I proszę, jako minister do spraw związków zawodowych i rozmawiania z Solidarnością zdał egzamin celująco, u Jaruzelskiego już tylko szedł w górę. Dobrze zapamiętał go też Wałęsa, który zostawił go na stanowisku ambasadora w Moskwie, gdzie przepracował do roku 1996.

Ale pozostańmy w latach 80. Ciosek należał w tym czasie do grona bliskich współpracowników gen. Jaruzelskiego. I był jednym z tych, którzy zachęcali go do rozmów z opozycją.

Dziś łatwo jest napisać, że był w „grupie trzech”, razem z Jerzym Urbanem i gen. Władysławem Pożogą, szefem służby wywiadu i kontrwywiadu MSW, która przygotowywała Jaruzelskiemu poufne raporty dotyczące konieczności zmian. Albo że przygotowywał obrady w Magdalence, a potem Okrągły Stół. I że podczas tych obrad odgrywał jedną z głównych ról, rysował słynne jaja, czyli kreślił obszary wspólnej odpowiedzialności, czy też godził się na senat.

Łatwo to pisać, bo to wszystko już się odbyło. Ale wówczas, gdy istniał Układ Warszawski, a w Polsce stacjonowały wojska ZSRR, te działania wymagały i wyobraźni, i odwagi, i trochę… szelmostwa. Jak zaczęły się spotkania trójki Ciosek-Pożoga-Urban? – pytałem go parokrotnie. I wreszcie któregoś dnia, przyznał, że zadecydował… koniaczek. „Trzeba było zdecydować, czy jakiś film puścić do emisji. Pojechaliśmy więc do MSW go oglądać, bo tam była odpowiednia aparatura. Rozmawialiśmy u Pożogi. Oglądamy, rytualny koniaczek… Śliwki w czekoladzie… I rozpuściliśmy języki. Bez ograniczeń. Przyjechałem do domu. I przypominam to sobie wszystko… Boże, my takie rzeczy mówiliśmy! U Pożogi! Wszystkie służby ma pod sobą! Nagrał nas na pewno! Natychmiast zadzwoniłem do Urbana: »Słuchaj, ty się nie kładź, ty pisz, co było, generałowi trzeba będzie to posłać!«. On rano mi dał maszynopis, trochę złagodziłem, że w trosce o Polskę itd. I natychmiast z tym do generała, złożyłem w sekretariacie”. W tym momencie Ciosek zaczerpnął powietrza i szeroko się uśmiechnął: „I byliśmy szybsi od Pożogi”.

Pasjonujące były też jego opowieści o rozmowach z ludźmi Kościoła. Mówił tak: „Stara jest zasada przetrwania Kościoła, jak w tym porzekadle: Kościół opłakuje zmarłego, ale do trumny z nim się nie kładzie itd. Zachowuje dystans. Tak samo tutaj było. Miałem masę rozmów z ludźmi Kościoła. I mogę powiedzieć, że Kościół był bardzo wstrzemięźliwy, gdy chodzi o wybory, o Okrągły Stół i podzielenie się władzą z Solidarnością. Bo nie wiedział, jaka będzie ta nowa władza.

Rozmowy z Kościołem były więc kluczowe. Ile myśmy godzin w Episkopacie u bp. Bronisława Dąbrowskiego przesiedzieli! Ile razy ja tam byłem! Z przyczyn oczywistych Jaruzelski i my wszyscy bardziej ufaliśmy prymasowi i hierarchom kościelnym aniżeli ludziom nie wiadomo skąd. Mało kto na ten aspekt zwraca uwagę, ale ja byłem przy tym i wiem, komu ufałem. I dlatego tak wielką rolę przypisuję Kościołowi. Bo myśmy nie wiedzieli, jak tę Solidarność okiełznać, kto tam jest”.

A potem były następne spotkania, już za aprobatą Jaruzelskiego. I kolejne raporty drążyły skałę.

„Jaruzelski jest jak kot, zanim stąpnie, dobrze łapą zbada”, opisywał tamtą politykę, ostrożne działania, które były jak stąpanie po kruchym lodzie. I były też jak działanie sapera – bo trzeba było rozbrajać polityczne miny, tym razem w Moskwie.

Jako ambasador spędził tam sześć lat. Całą prezydenturę Wałęsy. Poza tym przeżył upadek ZSRR, pucz Janajewa, i narodziny Federacji Rosyjskiej. A przy okazji wyznaczył nieosiągalne dla następców standardy, jakie powinien spełniać ambasador RP w Moskwie.

Po powrocie był doradcą prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego ds. polityki wschodniej. To niedoceniany etap w jego politycznym życiu. Tymczasem odegrał on wielką rolę podczas pomarańczowej rewolucji w Kijowie, na przełomie lat 2004 i 2005, kiedy przygotowywał działania polskiego prezydenta. Opowiadał mi: „Byłem w ekipie dyplomatów, których Kwaśniewski – zanim sam się zaangażował w rozwiązanie konfliktu – posłał na Ukrainę. I to też wskazuje na jego rozumną politykę. To, co robiliśmy, było tajne, w głębokiej tajemnicy tam jeździliśmy. Jako zwiad. Z kim tam nie rozmawialiśmy!”.

Efektem był wielki sukces polskiego prezydenta… Wtedy zresztą padły słowa, które szczególnie dziś mają wielką wartość – że lepsza jest Rosja bez Ukrainy niż z Ukrainą. To były słowa Kwaśniewskiego w wywiadzie dla amerykańskich gazet. A Ciosek tłumaczył je tak: „Jak się prześledzi historię upadków imperiów w nowoczesnych czasach, to widać, że te imperia, które postanowiły się skoncentrować na rozwoju metropolii, samych siebie, zostawiając kolonie – rozkwitły. A te, które broniły stanu posiadania, brnęły w upadek. To samo jest z Rosją, która ma gigantyczne możliwości, ludzkie i przyrodnicze. Wszystko. I gdyby się skoncentrowała na Rosji właściwej, może kwitnąć. A terytorium? Jego starczy aż z nadmiarem. Po co im więcej?”.

Tak mówił Ciosek w roku 2004. I to chyba wyjaśnia, dlaczego przez kilkadziesiąt lat był w politycznej grze i był postacią ważną dla różnych ekip. Bo widział dalej, bo potrafił to wytłumaczyć. I, unikając złych emocji, potrafił negocjować, rozmawiać. Mądry człowiek.

Był zaprzeczeniem dzisiejszego sposobu uprawiania polityki – on chciał się dogadywać, łagodzić konflikty, patrzeć do przodu. Dziś zupełnie inna jest polityczna moda.

Fot. Jan Morek/PAP

Wydanie: 2022, 44/2022

Kategorie: Sylwetki

Komentarze

  1. Anonim
    Anonim 31 grudnia, 2023, 23:11

    Bardzo dziękuje za te słowa. Agnieszka Ciosek.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy