Studenci zadłużeni na wieczność

Studenci zadłużeni na wieczność

Indiana University senior Randall Burns holds a sign he said represents the average debt a college student has after graduating, during the IU Strike protest, Thursday, April 11, 2013 in Bloomington, Ind. (AP Photo/Bloomington Herald-Times, Jeremy Hogan) (AP Photo/Bloomington Herald-Times, Jeremy Hogan)

Koszty edukacji wyższej w Stanach Zjednoczonych wymknęły się spod kontroli Korespondencja z USA Zachęcamy do udziału w naszej loterii, masz szansę spłacić swój dług studencki! Główna wygrana to 100 tys. dol., kolejnych 300 szczęśliwców zredukuje zadłużenie o 500 dol. każdy. By wziąć udział w losowaniu, wystarczy załadować naszą aplikację i… zamówić jedzenie za przynajmniej 5 dol.! Różne są pomysły na biznes, ale Burger King trafił w dziesiątkę. Liczba amatorów whopperów od razu strzeliła w górę, bo i zdesperowanych ludzi, którzy spłacają studia nawet dziesiątki lat po ich ukończeniu, jest w USA zatrzęsienie. Statystyki mówią o 44 mln, czyli o co czwartym dorosłym obywatelu. Sam dług niedawno przekroczył 1,5 bln dol., czyli wynosi średnio 30 tys. dol. na dłużnika i nadal rośnie o ok. 4% rocznie. Loteria Burger Kinga to zagrywka ekonomiczna obliczona na zwiększenie obrotów i poprawę samopoczucia akcjonariuszy. Ale jeżeli dzięki niej przynajmniej jedna osoba wydobędzie się z dołka, a kilkaset innych nie będzie musiało się martwić o spłatę rat przez miesiąc lub dwa, i tak jest to rozwiązanie o niebo lepsze niż propozycje płynące z Białego Domu. Ivanka Trump, tak samo jak ojciec oderwana od rzeczywistości, przekonuje, że antidotum na dług studencki powinny być… ograniczenia w dostępie do pożyczek na naukę. Lekkomyślni czy rozważni? Kto nie zna realiów amerykańskiej edukacji, może pomyśleć – i słusznie! – że mamy kolejny dowód skrajnej lekkomyślności i nieodpowiedzialności Amerykanów. Bez opamiętania pożyczają, a potem rwą włosy z głowy. Czy krach finansowy sprzed 10 lat nie był wynikiem tej samej lekkomyślności? Za proceder bezmyślnego udzielania pożyczek hipotecznych bezmyślnym ludziom, którzy przy najmniejszym tąpnięciu rynku nie będą w stanie sprostać zobowiązaniom finansowym, zapłacił cały świat. Amerykanie osiągnęli mistrzostwo w nabywaniu dóbr, na które ich nie stać. Edukacja, tak jak domy czy samochody, też jest dobrem, ale innego rodzaju. Jej wartość nie poddaje się nadmiernym zmianom, a powiedzenie, że „nie ma takiej ceny, której nie warto zapłacić za porządną edukację”, jest tak samo aktualne dziś jak w całej erze nowożytnej. Skala zadłużenia na naukę pokazuje w takim razie skalę inwestycji w siebie i swoją przyszłość, która ma sens tym większy, że wykształcenie wyższe przekłada się w Ameryce na znaczący skok w zarobkach. Mówimy o przynajmniej 1 mln dol. więcej w ciągu życia zawodowego dla osoby z dyplomem bakałarza i o 2 mln więcej dla magistra, niż będą wynosić dochody osoby z dyplomem ukończenia liceum. W tym świetle dług studencki wydaje się świadczyć raczej o rozwadze i odpowiedzialności. Problem leży gdzie indziej – w kosztach edukacji wyższej, które wymknęły się spod kontroli w ostatnim ćwierćwieczu. Niestety, Ameryka wciąż się upiera, że jedyną opcją ekonomiczną jest dla niej wolny rynek. Uczelnia publiczna made in USA Nauka w kapitalistycznym świecie przez większą część jego historii nie była darmowa. W USA, gdzie idea kapitalizmu i absolutystyczne podejście do minimalizacji ingerencji rządu w życie obywatela od początku stanowiły główne elementy państwowości i tożsamości, opłaty za naukę zawsze były wyższe niż gdzie indziej. Niekoniecznie jednak świadczyło to o jakości, raczej – jak rozpaczał „New York Times” już w 1875 r. – o tym, że uniwersytety oferowały studentom zbędne luksusy, jeśli chodzi o zakwaterowanie, wyżywienie, a nawet „rekreacje atletyczne”. Na fali idei oświeceniowej, która w Ameryce zbiegła się z ruchem abolicjonistycznym i reformami po wojnie secesyjnej, zaczęły powstawać pierwsze uniwersytety publiczne. Publiczne – bo choć wciąż pobierały od studentów czesne, było ono dużo niższe niż na uczelniach prywatnych, gdyż głównym źródłem ich finansowania były rządy stanowe. Ten typ uniwersytetu do dziś skupia 80% uczących się w USA. Jeszcze do lat 80. opłaty za uczelnie publiczne były na tyle niskie, że pracując na pół etatu za najniższą stawkę godzinową, student mógł zarobić i na czesne, i na utrzymanie, nawet jeśli kształcił się z dala od domu. Termin pożyczka studencka do lat 60. nawet nie istniał. Pojawił się dopiero, gdy na uniwersytety masowo ruszyło pokolenie baby boomerów (wyżu demograficznego). Najliczniejsze w powojennej historii kraju i zaangażowane w walkę o równouprawnienie domagało się od rządu zlikwidowania

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2019, 27/2019

Kategorie: Świat