Sześć sygnałów na minutę

Sześć sygnałów na minutę

Od stu lat TOPR ratuje ludzi w Tatrach W ciągu stu lat działalności Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego było wiele akcji, które z różnych względów należy uznać za rekordowe. Rekord wytrwałości i ludzkiej odporności padł z pewnością w lipcu 1975 r. w jaskini Szczelina Chochołowska. Trzy dni i dwie noce – w sumie 57 godzin, najdłużej w polskich Tatrach – czekał tam na pomoc 18-letni Krzysztof. Gdy ratownicy go znaleźli, był skrajnie wyczerpany, ale przeżył. Jeszcze kilka godzin – i jego rodzice otrzymaliby tylko informację o znalezieniu ciała… W tym przypadku noce i dnie były pojęciem względnym, bo w jaskiniach panuje ciemność tak absolutna, że nie widać dłoni oddalonej o parę centymetrów od oczu. Przez cały ten czas nic nie jadł ani nie pił. GOPR (wtedy jeszcze nie powrócono do historycznej nazwy) szukał go uparcie niemal po całych Tatrach. Chłopak nie zostawił informacji, ale wiadomo było, że ruszył do Kościeliskiej i interesuje się grotami. Przeszukano doliny, śmigłowiec patrolował z powietrza, ratownicy skontrolowali kilkanaście jaskiń, o zaginionym informowały radio i telewizja. Bez skutku. Szczelina Chochołowska nie jest udostępniona turystom, otwór wejściowy przegradzała krata, ale jak to często w naszych Tatrach bywa, krata nie miała zabezpieczenia i łatwo można ją było odchylić. Domorosły grotołaz zgubił się dość szybko. Dla bezpieczeństwa postanowił skręcać tylko w prawo, ale wracając, pomylił rozwidlenie korytarzy. Gdy wyczerpały się baterie w latarce, szedł na ślepo, kilka razy spadł z progów skalnych, był potłuczony i poraniony. Potem już tylko czekał, co chwila zapadając w sen. Pomógł mu przypadek – przed wejściem do jaskini zostawił plecak. Gdy ratownicy, zaalarmowani informacją o plecaku, weszli do jaskini, znaleźli poszukiwanego już po pół godzinie, niespełna 200 m od wejścia. Jak relacjonowali, siedział na kilkumetrowym występie skalnym. Gdyby po omacku spadł z niego, gdyby nie zostawił na zewnątrz plecaka, nie miałby żadnych szans. Z drugiej strony, gdyby powiedział, dokąd idzie – akcja ratunkowa trwałaby dwie godziny, a nie 57. Ratownicy wzmocnili go zastrzykami, przetransportowali do szpitala. Po kilku dniach był zdrów. Nie miał tyle szczęścia ksiądz, który 30 lat wcześniej zabłądził w Mylnej. Zmarł z głodu i pragnienia, zwłoki znaleziono po dwóch latach. Dopóki jest cień szansy Podczas tych 57 godzin poszukiwania nie ustały nawet na minutę – bo nakazem pogotowia górskiego jest nieprzerywanie akcji, gdy istnieje choćby cień szansy na uratowanie ludzkiego życia. A nawet wtedy, gdy wiadomo, że to niemożliwe. Właśnie w wyprawie, w której nie chodziło już o ratowanie życia, 30 grudnia 2001 r., zginęło dwóch młodych ratowników TOPR, Marek Łabunowicz i Bartłomiej Olszański, a dwaj inni zostali ranni. Wcześniej tego samego dnia pod Szpiglasową Przełęcz z Pięciu Stawów idzie trójka turystów. Z przełęczy schodzi lawina, zasypuje parę narzeczonych, Monikę Kobierską i Michała Baniewicza. Pierwszy patrol ratowniczy, który po paru godzinach dociera pod przełęcz, znajduje ich ciała. Wkrótce rusza większa ekipa pod kierownictwem naczelnika TOPR Jana Krzysztofa, jej zadaniem jest zniesienie zwłok. I wtedy spada kolejna lawina, porywając ratowników. Ojciec Bartłomieja Olszańskiego wytoczył proces Janowi Krzysztofowi, uznając, że naczelnik TOPR popełnił poważne błędy w kierowaniu akcją. Sąd nie znalazł jednak niczego nagannego w jego działaniach. Można było oczywiście iść po zwłoki turystów kilka dni później – ale ludzi, choćby martwych, TOPR chce jak najszybciej znieść z gór. Przerwany lot Tragedia pod Szpiglasową była ostatnim dotychczas wypadkiem górskim, w którym śmierć ponieśli ratownicy. Wcześniej, w sierpniu 1994 r., do Doliny Olczyskiej spadł ratowniczy śmigłowiec Sokół. Śmigłowiec leciał na pomoc dwóm szwedzkim turystkom, które połamały nogi pod Kasprowym Wierchem. Na pokładzie byli dwaj piloci i czterech ratowników. Gdy ratownicy wyskakiwali z wiszącego tuż nad ziemią sokoła (stromość terenu nie pozwalała na lądowanie), ten prawdopodobnie nieco się przechylił i końcówka łopaty głównego wirnika uderzyła jednego z nich w głowę. Dwóch toprowców zostało, by pomóc turystkom, nieprzytomny ratownik pod opieką kolegi natychmiast odleciał do Zakopanego. Niestety, nie doleciał. W katastrofie zginęli piloci Bogusław Arendarczyk i Janusz Rybicki oraz ratownicy Janusz Kubica i Stanisław Mateja. Nie wiadomo, jak doszło do wypadku, bo wszystkie osoby będące na pokładzie poniosły śmierć. Michał Jagiełło,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2009, 43/2009

Kategorie: Kraj