Bez zmiany przepisów Rok Otwartej Szkoły jest tylko odprawianiem czarów Ministerstwo Edukacji Narodowej wykorzystało dziennikarskie umiejętności swojej szefowej i nazwało rozpoczęty właśnie rok szkolny Rokiem Otwartej Szkoły. Tymczasem polska szkoła raczej się zamyka, niż otwiera… Nie chodzi tu o takie czy inne marketingowe zabawy w nazewnictwo ani o tzw. priorytety MEN na dany rok szkolny. Sprawa jest poważna – zamykająca się szkoła to ograniczanie oferty, jaką może ona, często bez kosztów własnych, przedstawić uczniom. To również bariera w wykorzystaniu pojawiających się możliwości i szans. Dobry fachowiec, ale nie nauczyciel Dziesięć lat temu, jako dyrektor liceum, chciałam zatrudnić do grupy bardzo zdolnej młodzieży z programu Matury Międzynarodowej (IB) dobrego informatyka. Znalazłam swojego byłego ucznia, pracownika IBM, z doświadczeniem w firmowych szkoleniach i prezentacjach. Firma w ramach budowania pozytywnego wizerunku marki wyraziła zgodę na to, by jako wolontariusz prowadził on określoną programem liczbę lekcji. Była również skłonna zrobić to dla paru jego kolegów. Okazało się, że jest mały problem. Ci znakomici fachowcy od informatyki, szkoleń i prezentacji nie mieli stosownych papierów obowiązujących polskich nauczycieli, co gorsza – pozostawali nadal pracownikami IBM, nie szkoły. A ktoś taki w polskiej szkole uczyć nie ma prawa, bo jeszcze dzieciom krzywdę zrobi, oceny nie tak wystawi, na radzie pedagogicznej tajemnice niesłychane pozna. W związku z tym byłam zmuszona zatrudnić „zwykłego” nauczyciela informatyki, którego rola ograniczała się do siedzenia na lekcjach prowadzonych przez wolontariuszy z IBM oraz firmowania wystawionych przez nich ocen. W połowie lat 60. światowej klasy polski matematyk prof. Stanisław Mazur zainicjował tzw. mateksy, czyli klasy licealne z eksperymentalnym programem matematyki dla młodzieży wybitnie uzdolnionej w tym zakresie. Do dziś uczą w tych klasach pracownicy naukowi Uniwersytetu Warszawskiego. Mimo przejścia do gospodarki wolnorynkowej udało się załatwić kwestie finansowe – Warszawa przelewa na konto UW stosowne kwoty na ich płace. Ale jako zatrudnieni przez inną niż szkoła instytucję funkcjonują oni nieco siłą rozpędu. Chociaż mają ogromne kwalifikacje i doświadczenie dydaktyczne (prowadzą zajęcia na studiach m.in. z przyszłymi nauczycielami matematyki), nie są pełnoprawnymi nauczycielami. Nie mogą np. brać udziału w radach pedagogicznych. Stopnie, owszem, stawiają, ale tylko dlatego, że nikt tego jeszcze nie zakwestionował. Program ma ogromną tradycję i wykształcił wielką liczbę wybitnych polskich matematyków, fizyków oraz przedstawicieli nauk technicznych, a także znaczące postacie ze świata polityki, z marszałkami Sejmu czy prezesami PAN włącznie. Nikt więc na razie go nie rusza. Niech no jednak się znajdzie nadgorliwy urzędnik formalista… W tej samej szkole jest znakomita tradycja, że wybitni absolwenci studenci, czasem młodsi pracownicy nauki, a i starsi uczniowie, pomagają młodszym, przekazując im swoje umiejętności i doświadczenie. Prowadzą kółka, organizują i prowadzą warsztaty czy obozy naukowe. Oczywiście za darmo, symboliczną opłatę albo zwrot kosztów. Bo kto lepiej dotrze do gimnazjalistów i licealistów niż medalista międzynarodowej olimpiady przedmiotowej czy laureat lub zwycięzca olimpiady krajowej. No ale znów nie są oni nauczycielami ani pracownikami szkoły. Dlatego nad każdym kółkiem, nie mówiąc już o warsztatach i obozach, muszą czuwać nauczyciele. Najlepiej, żeby byli obecni na każdych zajęciach, bo a nuż takiemu niepracownikowi jakaś szatańska myśl do głowy przyjdzie. Tradycja pomocy młodszym jest długa, więc trwa, dyrekcje i nauczyciele jakoś się przyzwyczaili. Wystarczy jednak zmiana dyrektora na takiego, który wybierze święty spokój i porządek w papierach… i minister nie wejdzie Ktoś powie, że to problemy nielicznych elitarnych szkół dla wybitnych, więc jakoś sobie one poradzą. Nie do końca. Ubiegły rok szkolny MEN nazwało Rokiem Zawodowców, bo miał to być rok odbudowy szkolnictwa zawodowego, które zrujnowała reforma ministra Handkego. Niestety, resort też niczego z problemem zewnętrznych fachowców nie zrobił. Są bowiem w Polsce firmy, którym zależy, czy może zależeć, na lepszym praktycznym przygotowaniu potencjalnych pracowników do zawodu i pracy akurat u nich. Stać je nawet na to, by do szkolenia uczniów niektórych techników i zawodówek oddelegować swoich pracowników z doświadczeniem i umiejętnościami dydaktycznymi, zatrudnionych za zdecydowanie lepsze od oświatowych pieniądze. Tyle że w myśl naszego prawa, po pierwsze, nie mają oni uprawnień do nauczania, a po drugie, jako pracownicy innej niż szkoła firmy nie mają nauczycielskich uprawnień do oceniania, udziału w radach pedagogicznych itp.










