To Andrzej Lepper zadecyduje, czy spór o komisję ds. inwigilacji ludzi mediów rozłoży koalicję rządową Gra idzie o wysoką stawkę. Emisariusze Andrzeja Leppera i Jarosława Kaczyńskiego już negocjują. Możliwe są różne „deale”, bo sprawa ma duży zasięg rażenia. Dotyczy prezydenta, koordynatora ds. służb specjalnych, przewodniczącej KRRiTV, a właściwie całego PiS. Marszałek Sejmu, Marek Jurek, nie może już dłużej chować w szufladzie wniosku Platformy Obywatelskiej w sprawie powołania komisji śledczej ds. inwigilacji dziennikarzy „Rzeczpospolitej”. Mija bowiem sześć miesięcy od dnia, gdy partia Tuska i Rokity złożyła odpowiedni projekt uchwały. Zgodnie z regulaminem Sejmu po tym czasie Jurek szufladę otworzyć musi. Może to zrobić na posiedzeniu izby już w tym tygodniu. Najpóźniej – 18 lipca. „Konsekwentnie domagamy się wyjaśnienia tej sprawy i przekonujemy do tego inne ugrupowania oraz opinię publiczną”, zapewnia Bronisław Komorowski, wicemarszałek Sejmu z ramienia Platformy. Czy wreszcie poznamy więc kulisy inwigilacji dziennikarzy i skalę odpowiedzialności polityków prawicy, dziś zajmujących najważniejsze funkcje w państwie? Jedno jest pewne. PiS będzie robić wszystko, by komisja nie powstała. Ale o wszystkim zdecyduje Andrzej Lepper. Gdy Platforma 10 marca br. składała swój wniosek, nie mówił nie. Teraz sytuacja jest jednak inna, bo jego Samoobrona buduje z partią Kaczyńskich układ władzy. Wiele będzie więc zależało od politycznego zmysłu Leppera w rządzie (rozsiewa wszak plotki o jego możliwej rekonstrukcji i nowej umowie koalicyjnej), strategii na wybory samorządowe, ale też zwykłego zważenia na szali korzyści i strat. PiS zapłaci zapewne wysoką cenę za jego przychylność. A Samoobrona chce przecież nie tylko rządzić, ale i odpowiadać. Karuzela ze stanowiskami wciąż się kręci. Lepper chce stołków dla swoich ludzi w resortach siłowych i nowych służbach specjalnych, które powstaną po likwidacji WSI. Poza tym są jeszcze nieobsadzone synekury w mediach publicznych i spółkach skarbu państwa, którymi PiS nie chce się dzielić. „Dość upokorzeń”, mówią więc w Samoobronie. A Lepper wzywa, by Kaczyński podpisał z nim aneks do umowy koalicyjnej. Aneks dotyczący kwestii personalnych. Głosowanie nad komisją śledczą będzie doskonałym pretekstem, by sprawę postawić na ostrzu noża. Ale na początku była sejmowa plotka. O tym, że Anna Marszałek i Bertold Kittel, dziennikarze „Rzeczpospolitej”, w czasach byłej AWS dostali od służb specjalnych „zlecenie” na napisanie artykułów kompromitujących trzech polityków – Marka Kempskiego (ówczesnego wojewodę śląskiego), Jerzego Widzyka (ministra transportu) i Lecha Kaczyńskiego (wtedy ministra sprawiedliwości). Plotkę miał usłyszeć w Sejmie Jan Ołdakowski (wówczas dyrektor departamentu Ministerstwa Kultury, dziś poseł PiS). Plotkę „sprzedał” Elżbiecie Kruk (ówczesnej szefowej gabinetu politycznego ministra sprawiedliwości, Lecha Kaczyńskiego, dziś szefowej KRRiTV). Kruk napisała służbową notatkę i zaalarmowała ówczesnego p.o. prokuratora krajowego, Zbigniewa Wassermanna, który natychmiast polecił wszcząć śledztwo. Przełożony Wassermanna, Lech Kaczyński, tak się wszystkim przeraził, że wydał polecenie powołania specjalnego trzyosobowego zespołu prokuratorskiego. Jakby chodziło o walkę ze zorganizowaną grupą o charakterze przestępczym, a nie dwoje dziennikarzy. W 2000 r. uruchomiono ogromną machinę śledczą. Dziennikarze „Rz” byli śledzeni, sprawdzano billingi ich telefonów, kontakty, przesłuchiwano informatorów. Czyli stosowano wobec nich tzw. metody operacyjne. I to przez całe osiem miesięcy, aż w końcu śledztwo przeciął ówczesny premier Jerzy Buzek, odwołując ministra Kaczyńskiego. Okazało się, że kilkadziesiąt teczek, jakie urodziło się z tego postępowania, nie zawiera niczego, co mogłoby obciążać dziennikarzy. Stanisław Iwanicki, bezpośredni następca Lecha Kaczyńskiego na stanowisku ministra sprawiedliwości, nazwał te działania „karygodnymi akcjami”. Wiadomo, że żaden artykuł o Kaczyńskim nie powstał i – jeśli wierzyć dziennikarzom „Rz” – nie był planowany. Przez kilka lat wokół sprawy panowała zmowa milczenia. Przeciął ją o dziwo kojarzony z prawicą tygodnik „Newsweek”, który na początku marca br. opisał ze szczegółami, jak inwigilowano dziennikarzy „Rzepy”. Zaraz też jednak odezwały się nożyce. Liderzy PiS przekonywali – zresztą mało wiarygodnie – że śledztwo z 2001 r. dotyczyło nie mediów, ale służb specjalnych, które chciały za pośrednictwem dziennikarzy dyskredytować wysokich urzędników państwa. Nic dziwnego, że nie dała temu wiary opozycja. Platforma przygotowała projekt uchwały w sprawie
Tagi:
Jarosław Karpiński









