Szwedzi potrafią się dogadać

Szwedzi potrafią się dogadać

Fot. Agnete Brun/materiały prasowe

Cały dobrobyt Skandynawii zbudowany jest na kompromisie Stellan Skarsgård – szwedzki aktor Powiedział pan kiedyś, że fundamentem szwedzkiej kultury jest kompromis, jako naród nie lubicie się konfrontować. Z czego to wynika? – Brak konfrontacyjnej postawy w pewnych kwestiach nie jest zbyt dobry, w innych z kolei sprawdza się znakomicie. Cały dobrobyt Skandynawii zbudowany jest właśnie na kompromisie. To zaczęło się jeszcze w latach 30. ubiegłego wieku, kiedy na skutek protestów robotników cały przemysł znajdował się w ogromnym kryzysie. Udało się wtedy dojść do porozumienia i ustalono, że nie będzie więcej strajków. I tak nie było ich przez kolejne 40 lat, dzięki czemu zbudowano odpowiednie fundamenty. Inne kultury, z amerykańską na czele, są szalenie konfrontacyjne. Liczy się tylko to, żeby wygrać, dopiąć swego. Tam chyba w ogóle nie zna się słowa kompromis. Pytam, bo film „Nadzieja”, w którym wciela się pan w jedną z głównych ról, bazuje na konfrontacji – z bezlitosną diagnozą, partnerem, rodziną, otoczeniem. Trudniej też kryć się za materią filmową, bo to historia pana przyjaciół, reżyserskiej pary Marii Sødahl i Hansa Pettera Molanda. U Marii stwierdzono raka. – Wiele o tym rozmawialiśmy, jeszcze zanim rozpoczęliśmy prace nad filmem. To nie był dla mnie obcy temat, bo moja żona również miała diagnozę nowotworową. Choroba Marii z pewnością nie napawała optymizmem. To było trudne doświadczenie, zwłaszcza że nasze rodziny od lat są ze sobą bardzo blisko. Przyszedł moment, w którym pogodziliśmy się z tym, że nie skończy się to dobrze, bo szanse Marii, biorąc pod uwagę zwykłą statystykę związaną z rakiem mózgu w stadium nieoperacyjnym, były niewielkie. Wydarzył się jednak cud. Kiedy Maria powiedziała mi, że chce o tym zrobić film, poczułem się dziwnie. Początkowo byłem sceptyczny, bo trudno opowiada się o sytuacji, w którą samemu jest się tak zaangażowanym. Coś, co dla nas dużo znaczy, niekoniecznie będzie ważne dla publiczności. Wymaga to nabrania dystansu. Jak zatem udało jej się pana przekonać? – Wysłała mi dosłownie dwie strony scenopisu. Doskonale zrozumiała, o czym mówiłem. Paradoksalnie ta cała dramatyczna sytuacja – cierpienie kobiety, która dodatkowo przyjmuje sterydy, by móc jakoś funkcjonować, była… w absurdalny sposób zabawna. To stanowiło dowód, że Maria ma właściwe podejście. Nie mogło to być łatwe, gdyż ekranowe sytuacje były bliskie temu, co wtedy faktycznie się z nią działo. Wierzy pan, że tytułowa nadzieja rzeczywiście umiera ostatnia? – To też zależy, co pod tym pojęciem rozumiesz. Nie możemy np. jej mieć, myśląc, że będziemy żyli wiecznie. W stu procentach jestem pogodzony z tym, że kiedyś umrę. Nie śpieszy mi się do tego, ale wiem, że tak będzie. Trzeba nauczyć się z tym żyć. Kiedy obserwuję dyskusje o dzisiejszym świecie, mam wrażenie, że często brak w tym wszystkim właśnie nadziei. Problemy klimatyczne, skrajna prawica rosnąca w siłę, populiści wyrastający jak grzyby po deszczu, Trump. To dość przerażająca rzeczywistość. Z drugiej strony wszystko zależy od przyjętej perspektywy. Bo jeśli nawet nie mamy nadziei związanej z dniem jutrzejszym, może pojawi się ona w przypadku jeszcze kolejnego. Bywaliśmy już w gorszych sytuacjach. Rozmawiamy w Berlinie, mieście, które kilkadziesiąt lat temu było całkowicie zniszczone po jednym z najstraszniejszych ludzkich doświadczeń w historii. A dzisiaj jest pełne życia. Wbrew pesymistycznym wizjom nie sądzę, żeby groziło nam wyginięcie. Jakoś zawsze sobie poradzimy. Słychać echa „Diuny” Denisa Villeneuve’a, jednego z najbardziej oczekiwanych filmów roku, w którym pan się pojawi. Hollywood to dobre miejsce, by opowiadać nie tylko o katastrofach, ale też o powodach, dla których do nich zmierzamy? – Wydaje mi się, że dawne Hollywood przykładało do tego dużo większą wagę. Dzisiaj chodzi głównie o pieniądze, a wszystko, także w branży filmowej, jest skoncentrowane w rękach niewielkiego procentu ludzi. Przeczytałem niedawno, że 26 najbogatszych ludzi na świecie ma w swoich rękach prawie 60% dóbr. To nie jest fair, ale pokazuje też, jak zmienia się kapitalizm. Kiedyś ludzie, którzy robili samochody czy prowadzili kina, byli w tym dobrzy, bo to kochali. Dzisiaj to nie ma znaczenia. Dopóki liczby się zgadzają, decydenci mają gdzieś, skąd pochodzą pieniądze. Wszystko staje się coraz bardziej zmonopolizowane. Nawet

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2020, 39/2020

Kategorie: Kultura