Tag "Agnieszka Wolny-Hamkało"

Powrót na stronę główną
Agnieszka Wolny-Hamkało Felietony

W kącie z chochlą

Fotograf miał przyjść w południe, wysprzątałam mieszkanie. Krytycznym okiem zerknęłam na półki – należy ukryć drobnomieszczańskie pamiątki. Obrazek od mamy „Anioł strzegący domowego ogniska” w szufladzie, wydruk z tęczowym Chrystusikiem z komunii syna odwrócony, jakby miał karę. Podarowana przez przyjaciół czerwona szklana kura ukryta w szafce między garnkami. Zostawiłam cerkiewny krzyż, wielkiego Buddę i chanukiję, niechże będzie ekumenicznie. Na koniec jeszcze pożegnanie z pleśniejącym kaktusem i jakąś trawą z Ikei. Tak to jest, jak się patrzy „zewnętrznym” okiem. Patrzenie „zewnętrznym” okiem zawsze skutkuje czystkami. No ale pamiątki – one mają inną aksjologię, inny status poza estetyką. Dlatego tu są. Na koniec pośpieszny look w lustro – musi być naturalnie, bez przebrania. Dom to dom i wszyscy wiedzą, że nie paraduje się tu na wysokich obcasach, w oparach Diora. W chmurę Diora i tak wkradłyby się słodki, mdły odorek psa i kuchenna cebulka. W południe fotograf wchodzi. On też rzuca „zewnętrznym” okiem i widzę, jak to oko mu wyłazi, a artystyczna wizja już świta. – Nie będziemy konwencjonalni, że jak pisarka, to na tle książek. Nie będziemy odwalali takiego badziewia. Weźmy na przykład… – myśli głośno, a ja zdrętwiała ze strachu widzę, że otwiera szufladę. Zaraz natknie się na czerwoną

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Agnieszka Wolny-Hamkało Felietony

Zrób to sam

Przyzwyczailiśmy się już do muzealnych tabliczek i ulotek czekających na nas w eleganckich, przezroczystych pudełkach na ścianach galeryjnych sal. Kiedy wchodzimy do pomieszczenia z abstrakcyjną rzeźbą lub instalacją w rodzaju kotła, szpikulca, wiadra pełnego smoły – odruchowo rozglądamy się za pomocą edukacyjną. I zwykle dostajemy mapkę z kluczem, gotową interpretację, stosowne wyjaśnienie. Że to o głodzie lub przesycie, że to o cywilizacji śmierci lub śmierci cywilizacji. Skoro tę wystawę sfinansowano z pieniędzy podatników – chyba należy się nam jakieś wyjaśnienie. Na pewno? Czy instytucje takie jak galeria miejska, centrum sztuki, muzeum powinny w taki sposób pośredniczyć między nadawcą i odbiorcą? Czy to nie odbiera frajdy nadawania znaczeń? Zabawy w „ślepą babkę”? Szukanie interpretacji (najlepiej w liczbie mnogiej!) jest przecież częścią zabawy, nieodłącznym procesem tworzenia, który odbywa się także w głowie odbiorcy. W pewnym sensie tabliczki i ulotki to brak zaufania do zwiedzających. Wolę publikacje katalogowe, które w szerszym opracowaniu i tak można zwykle kupić w każdym „museum shopie”. Jednak nie wszyscy kuratorzy i nie wszystkie instytucje kultury postępują w ten sposób. Niektórzy wypuszczają odbiorców na głęboką wodę bez kół ratunkowych. Piotr Krajewski, dyrektor i główny kurator biennale sztuki nowych mediów WRO, zostawia zwiedzających sam

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Jak skutecznie utonąć

Wolę, żeby dziwne rzeczy zdarzały się podczas powstawania książki. Wtedy przynajmniej mogę z nimi coś zrobić Agnieszka Wolny-Hamkało – poetka, pisarka, publicystka, autorka powieści „41 utonięć” Co myśli autorka, której udało się opisać sytuację, jaka kilka miesięcy później zdarzyła się w rzeczywistości? Chodzi o akcję protestacyjną przed spektaklem. – Taka autorka czuje na pewno ciary na plecach. Kiedy zobaczyłam protesty przed premierą „Śmierci i dziewczyny”, miałam wrażenie, że znalazłam się we wnętrzu własnej książki. To niekoniecznie miłe uczucie. Czasem zdarza się coś takiego. Ale wolę, żeby dziwne rzeczy zdarzały się podczas powstawania książki. Wtedy mogę z nimi coś zrobić, rozpisać je na głosy, poukładać sobie w głowie, przypisać do postaci. Bohaterowie twojej powieści to pokolenie 40-latków, niespełnionych intelektualistów, których życie utknęło w martwym punkcie i zdaje się, że będzie tak trwać w nieskończoność. Portretujesz pokolenie, ale pokazujesz, że z tego impasu nie ma wyjścia… – Lubię myśleć, że po prostu spotykamy bohaterów w takim momencie. Są zawieszeni między jedną pracą a drugą, między jednym związkiem a następnym. Do tego trwają wakacje, jest upiornie gorące lato, na ulicach żarcie i szczury. Jest taki upał, że łatwiej żyje się w nocy. Sama mam nadzieję, że oni nie będą tak egzystować

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Agnieszka Wolny-Hamkało Felietony

Trudno przyjaźnić się z pisarzem

Kto lepiej zrozumie pisarza niż inny pisarz? Tylko on zna na wskroś lęk przed pierwszym zdaniem i zdaniem ostatnim, drżenie łydek tuż przed oddaniem książki do wydawcy. I drżenie rąk przed spotkaniem autorskim, i tę upiorną myśl: a jak nie przyjdzie pies z kulawą nogą i zostaniemy sami? My plus wydawca – z tymi wszystkimi ciastkami, których nikt nie zje? Dlatego pisarz pisarzowi chętnie pokazuje fragmenty swojej pracy. Pisarz pisarzowi nie odmówi przecież tych kilku chwil wzruszeń, ekscytacji czekania na telefon i upragnionych komplementów… Zaraz. A można w ogóle inaczej? No, powiedzmy, jeśli jest coś do uratowania, jeśli mamy czas i możemy cokolwiek poprawić – dobrze jest usłyszeć kilka słów prawdy i jeszcze redagować, redagować, ile wlezie. Co innego film po montażu. – Byłem na premierze filmu przyjaciela – opowiada mi kumpel. – Straszne gówno, klęska. Pretęcha i patos. Do tego nudny. W ogóle nie dało się oglądać. I widzę – idzie. Idzie reżyser w moją stronę. Próbowałem się schować za filar, ale wyraźnie mnie dostrzegł, usta rozwarł w uśmiechu. Podchodzi, pyta: „I jak?”. – No i co?! – niecierpliwię się, bo fajnie zbudował napięcie. – I co? Co mu powiedziałeś? – Jak to co? „Wspaniałe! Wybitny

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Agnieszka Wolny-Hamkało Felietony

Goryle Catherine Deneuve

Filmy o kolonizacji kosmosu i międzygwiezdnych podróżach powinny być chyba filmami o marzeniach. Wizje podboju gwiazd budzą w nas jednak grozę, skutkiem czego oglądamy potem klaustrofobiczne produkcje o kończącym się tlenie, surowych krajobrazach, zagubieniu w kosmosie, zepsutych statkach kosmicznych i nawiedzonych stacjach. I oczywiście o obcych, dla których naturalnym środowiskiem życia są ciepłe wnętrzności członków załogi. Romantyzm NASA polega zwykle na tym, że jakiś Amerykanin poświęca się dla świata i z łezką w oku leci na pewną śmierć gdzieś w czarną dziurę, którą naprawdę z czystym sumieniem możemy nazwać dupą świata. A ci, którym udało się przeżyć, wracają do swoich bliskich, którzy już dawno się zestarzeli. Wyglądają, jakby byli dziadkami tamtych i to już zaczyna przypominać mój koszmarny sen, w którym wszyscy na ziemi mówili głosem mojej babci. Ostatecznie trzeba to otwarcie powiedzieć: filmy o eksplorowaniu kosmosu kojarzą się raczej ze śmiercią. Dołerski „Interstellar” kompletnie mnie wykończył. W życiu nie obejrzałabym tego z popcornem w buzi. Wystarczy, że popatrzę na Księżyc – już robi mi się bardzo smutno. A jeszcze to jakieś rozmijanie się w czasie i pseudożycie w dziwnych tunelach, trujący pył, kolosalne fale. Zimny dreszcz i smutek zwrotnic. Dawali to nocą i już nie zdążyłam potem obejrzeć

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Agnieszka Wolny-Hamkało

W imię kotka i syna

Pierwszy Mikołaj, którego widziałam przez okno małego fiata, był na niezłej bani i spektakularnie przewracał się na śnieg. Miałam pięć lat i właśnie liczyłam choinki w oknach bloków, kiedy mężczyzna w dziwnym kubraku zwalił się na ziemię. Był tłusty i czerwony, z doczepioną brodą. Niósł wór. Pewnie był po prostu złomiarzem i starał się coś zarobić „na Mikołaja”. Bardzo mi się spodobał i od tej pory zapamiętale wierzyłam w św. Mikołaja. Od razu uznałam, że to hybryda klauna z aniołem, powstała jedynie dla naszej, ludzkiej, przyjemności. Jak fajki. Minął rok i Mikołaj postanowił przyjść do mnie. Siedzieliśmy w „pokoju stołowym” w maleńkiej wiosce za Zieloną Górą, na choince wisiały bombki, które dziadek robił ze słomy, szyszek i orzechów. Były też prawdziwe bombki, które rozcieraliśmy w moździerzu na brokat. Najpierw trzeba było grzecznie zjeść. Babcia mówiła, że od tego zależy, czy Mikołaj pofatyguje się tu aż z nocy, z ciemności i aż z niewiadomokąd. My, dzieci, miałyśmy ściśnięte brzuszki i nasze żołądki wyglądały pewnie jak małe mosiężne kulki. Karp śmierdział błotem, mopem i groził śmiercią przez uduszenie. Marynowane grzyby były śliskie i gumiaste jak gotowane jaja. Na zewnątrz padał gęsty śnieg. Wreszcie ktoś załomotał w drzwi. Do środka wszedł zwalisty facet

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Agnieszka Wolny-Hamkało

Ostatni tacy bajkopisarze

Wsiadam do zdezelowanej škody, u lusterka dyndają zapachowe choinki. W radiu jakaś stacja nadaje o zbrodni i kamerach przemysłowych, dzięki którym udało się namierzyć podejrzanego. – Ale wie pani, co to znaczy? – zagaja taksówkarz. – To znaczy, że oni widzą i wiedzą wszystko. Że nas śledzą przez te kamery przemysłowe: z kim, gdzie, kiedy. Teraz zero romansów, nie da się! Wie pani, że każdy podjazd pod hotel jest monitorowany? Wiadomo, kto z kim i o której podjechał. A co oni montują w windach? A kto wie, co montują w pokojach? No, można sobie wyobrazić! Wyobrażam sobie i mówię nieśmiało: – Kamery? – A wie pani – nadaje dalej kierowca – jak wyburzano hotel Panorama, to w ścianach znaleziono tyle kabli! Wszystkich gości zagranicznych kierowano do tego hotelu. Cóż, wiadomo: taksówkarze mają swoje tajemnice i czasami lubią je zdradzać. Niektórzy z nich są mistrzami opowieści: tyle razy opowiadali jedną czy drugą historię, że osiągnęli perfekcję. Stopniują napięcie, zawieszają głos, czasem nabożnie wypowiadają puen­tę. Zdarza się, że pokazują jakiś przedmiot, który uwiarygadnia opowieść: kawałek mosiężnej figurki, ułamany krzyżyk. Niektórzy prezentują jakąś bliznę lub każą zerknąć na uzupełniający artykuł z gazety, którą trzymają w schowku. To apokryf

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Agnieszka Wolny-Hamkało

My, stratedzy

Zaczyna się: w katalogach sklepów pojawiły się świąteczne motywy, w telewizji tłum Mikołajów próbuje opchnąć wszystko: telefony, telewizory, kosmetyki, biżuterię. W holach sklepów straszą choinki monumentalne jak rakiety, groźnie przeskalowane, odstrzelone jak Pałac Kultury i Nauki. Z rozstawionych na jarmarkach budek śmierdzi oscypkiem. Kup, kup, kup: „Świetny prezent dla niego”, „Świetny prezent dla niej”. Jak co roku obiecujemy sobie, że tym razem nie będziemy kupować w Wigilię tego, co jeszcze zostało – zjarchanego, wymiętoszonego, zbyt drogiego. Zachowamy się racjonalnie i przebiegle: z czułością i miłością wybrany prezent zakupimy już w listopadzie. Szybko jednak się okazuje, że przedwczesny zakup zostaje rozdysponowany inaczej, rozkradziony i zaprzepaszczony, ot co! Czekoladki wyciągamy sami pewnego przykrego wieczoru, kiedy pada i oglądamy złe wiadomości, leżąc przed telewizorem. Zazwyczaj nie kupujemy pralinek, by nie ulegać pokusom w chwili słabości, jednak tym razem, no cóż, miały uświetnić świąteczną paczkę! O, bez przesady, jutro uzupełnimy zapasy. Następnie okazuje się, że opakowanie pełne skarpet o fantazyjnych wzorach, które udało nam się kupić dla ojca od projektanta za grosze, już zostało otwarte, a domownicy płci męskiej (obaj) radośnie noszą je na stopach. Pozostałe dwie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Agnieszka Wolny-Hamkało

Przy ciele

Stało się: Facebook zablokował konto teatru, kiedy ten umieścił na swoim profilu plakat reklamujący nadchodzącą premierę spektaklu „Śmierć i dziewczyna”, który według minidramatów Elfriede Jelinek reżyseruje w Teatrze Polskim we Wrocławiu Ewelina Marciniak. Świetne, zmysłowe i liryczne zdjęcie Natalii Kabanow przedstawia fragment ciała stojącej dziewczyny. Widzimy brzuch i uda. Na biodrach jasnoróżowe majteczki, nieco – to fakt – przezroczyste, jednak żadnych „nieprzystojnych treści” nie widać: dziewczyna zanurza rękę w majtkach, przysłaniając genitalia. Poza dziewczyny i gest są tak naturalne, że przywodzą raczej na myśl jakąś poranną leniwość niż wyuzdanie. I od razu afera, dyskusje, awantury. A przecież równie dobrze można by zablokować fotografie rozłożystych, mięsistych kwiatów Arakiego, które między rozchylonymi płatkami ukazują swoje puszyste pręciki, również rysunek ciemnych żyłek na liściach czy lwie paszcze w perwersyjnym rozwarciu. Równie dobrze można by zablokować abstrakcyjne obrazy Joana Miró: obłe, okrągłe kształty dwuznacznie na siebie zachodzące, a nawet – fuj! – w siebie się wlewające. Napięcie między liniami jest nie do zniesienia, a duszna atmosfera obrazów przywodzi na myśl night club i jakieś zakulisowe sztuczki z podłego variété. Już sama czerwień powinna być na cenzurowanym. Takiej

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Agnieszka Wolny-Hamkało Felietony

Nasze nagrody

Sezon jesienny to wysyp literackich nominacji, gal, premier, rozmaitych „wręczeń” i bankietów. Po programie artystycznym następuje ten jasny moment, na który wszyscy czekają – przenosimy się do foyer. Przez chwilę wszyscy stoją pod ścianą jak na szkolnej dyskotece, zerkając tęsknie na alkohol. Czy można już się częstować, czy czeka nas jeszcze przemowa? Szturm następuje po pierwszym śmiałku. O, jakaś pani podaje inną karteczkę, niż powinna. Czy to zaproszenie? Wolontariuszka ściga ją między stolikami, ale tamta, mimo że wiekowa, zasuwa jak mały samuraj. W końcu szefowa sali macha ręką i pozwala odpuścić. Na stołach leżą olbrzymie ryby obrane w taki sposób, by czerpać z nich mięso widelcem. Uwędzone, pozbawione skóry cielska zakończone są upiornymi głowami. Mętne, szkliste oczka wpatrują się w okoliczne koreczki. Uciec od ryb! Do tajemniczych kulek z jakimiś ziarnami. Na razie wszyscy trzymają fason, ale powoli, wraz z wypitym alkoholem, sytuacja staje się coraz bardziej swobodna i zaczyna się nadawanie na laureatów, obgadywanie książek i sztuk z użyciem takich określeń jak gówno, relikt przeszłości, grafomania itd. Zdarza się oczywiście, że nienawistny malkontent ma pecha i trafia na wyznawcę (albo, co gorsza, na wydawcę) nagrodzonego pisarza. I chociaż jawne konflikty nie są w stylu bankietów

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.