Tag "bezdomni"
Miasto Boga, ulica człowieka
Między jednym selfie a drugim nikt nie widzi tych, którzy leżą na kartonach. To też jest Rzym, ale nie ten z pamiątkowych magnesów
Korespondencja z Włoch
Dworzec Termini, lato 2025. Wagon zatrzymuje się z sykiem. Ludzie wysiadają nieśpiesznie. Klimatyzacja zostaje za plecami. Powietrze jest gorące i pachnie papierosami. Tu można palić. Tłum rusza do wyjścia. Nie można przystanąć, zaraz ktoś cię potrąci. Trzeba wejść w nurt, który prowadzi do hali głównej dworca.
Ci z walizkami na kółkach zmierzają do wyjścia, sprawdzając jednocześnie w telefonie rezerwację, przekładając dziecko z ramienia na ramię, poprawiając czapkę przeciwsłoneczną. Twarze mają już lekko zrumienione. Południowe słońce działa szybko.
Ale są też inni. Ze starymi, wielkimi torbami sportowymi, przerzuconymi niedbale przez ramię, lub spłowiałymi plecakami. Nie idą w stronę Koloseum. Skręcają w bok, gdzie mniej ludzi. Przechodzą przez skwer pod starymi drzewami. Idą w kierunku Piazza Vittorio Emanuele.
Jeszcze niedawno Włosi tańczyli tam tango pod arkadami. Dziś przechodzą pośpiesznie między ciałami o zapachu trudnym do nazwania: mieszanina rozkładu potu i alkoholu. Mefedron krąży w żyłach. To też jest Rzym. Ale nie ten z pamiątkowych magnesów.
Wystarczy przejść kilka przecznic dalej i odbić w prawo, by wrócić na trasę turystyczną. Do tłumu, który odbija się w świetle w szybach piętrowych autobusów dla zwiedzających. Gdzie z głośników płyną opowieści o imperatorach, niewolnikach i marmurze. I wszystko jest na swoim miejscu.
Krzyki drobnych handlarzy: po angielsku, niemiecku, polsku. Rzemyki wiązane błyskawicznie na nadgarstkach. Spróbuj nie zapłacić za nie kilku euro. Mężczyzna z koszem czapek. Kolejny z plecakiem pełnym czapek. Nagle wszyscy wokół chcą ci sprzedać czapkę.
Ale jest coś, czego kupować nie trzeba. Zaraz obok, w małym parku z widokiem na amfiteatr. Kamień, ławka, cień i nasone – źródełko z wodą. Wystarczy zatkać otwór palcem, a strumień wybija łukiem do ust. Czysta, chłodna. Zbawienie w upale.
Dalej jest Łuk Konstantyna. Jeszcze dalej Circo Massimo, spaliny i kurz. Poźniej Palatyn. Tu ludzi jest mniej. Cień pinii, cisza. Rozgrzane marmury. Fragmenty kolumn, ślady domów. W dole Forum Romanum. W górze taras widokowy. Aparaty łapią ostrość na twarzy, kapeluszu, dłoni. Koloseum, łuk i forum stają się tłem do kolejnych selfie. Nikt nie pyta, co to za kolumna. Liczy się kadr. I dalej, do Vittoriano. Po kilku krokach przerwa. Gelato al pistacchio. Może będzie trochę chłodniej?
Ulica zaczyna lekko opadać. Szeroka arteria prowadzi w dół, w stronę Watykanu. Jakby miasto samo schodziło do swojej świątyni.
Plac Świętego Piotra. Znowu selfie.
Pod kolumnadą Berniniego bezdomni leżą na kartonach albo podpierają plecami kolumny. Powietrze stoi. Cień przesuwa się wolno, okalając tylko fragment posadzki. Co jakiś czas leżący są zmuszeni wstać. Zmieniając miejsce, przesuwają się o kilka metrów, zgodnie z ruchem słońca – jak żywe wskazówki zegara słonecznego. Ich ruch jest zegarem, a plac Świętego Piotra staje się tarczą.
Rano składają namioty i powoli szukają wolnego miejsca i chłodu po lewej stronie – tej, która w kulturze biblijnej symbolizowała mniejszy zaszczyt, odrzucenie lub słabość, w kontraście do „silnej” prawej.
Po południu podpierają plecami inne kolumny. Wieczorem wracają na swoją stronę placu i rozkładają to, co rano zwinęli.
Tomasz
Leży na kawałku kartonu jak bohater dawnego obrazu – swobodny, ale pełen apatycznego spokoju, jak Diogenes w scenie z obrazu Gaspare Dizianiego, kiedy rozmawia z Aleksandrem Wielkim, półodwrócony, pogrążony w swoim świecie. Obok zielony, nowy plecak w stylu survivalowym, z przypiętym karabińczykiem i frędzlami sznurka. Porządek jego rzeczy – gazetka, starannie złożony ręcznik, butelka San Pellegrino – tworzy misternie ułożony mikroświat, jakby każdy z tych drobiazgów miał swoje wyznaczone miejsce i własną opowieść. Jest w średnim wieku, przystojny. Smukła sylwetka, kosmyki czarnych włosów opadające na wysokie czoło, cień zarostu podkreślający rysy. W gęstych brwiach i nieruchomym spojrzeniu jest spokój, ciężar i dystans. Mówi powoli.
– Jestem uchodźcą politycznym z Polski – mówi coś, co już wiele razy próbował wyjaśnić różnym ludziom. Dłonie trzyma splecione na brzuchu. Porusza nimi tylko wtedy, gdy coś poprawia.
– Studiowałem filologię polską – to jedyna informacja, jaką podaje bez oporu. Poza tym cisza. O rodzinie nie chce opowiedzieć. O dzieciństwie nic. Tylko, że jest kawalerem. O Polsce mówi bardzo chętnie, wpada w słowotok, ale spytany o osobiste przekonania, np. o wiarę – milknie.
– Nie biorę tego intelektualnie – odpowiada po chwili. Patrzy w stronę kopuły bazyliki. – Po prostu tu jestem. Jem w Watykanie, śpię, żyję w Watykanie. To miejsce specjalne. Stąd wszystko się rozchodzi.
Nie prosi o pomoc. Nikogo nie nagabuje. Siostry zakonne przynoszą mu jedzenie. Korzysta z watykańskiej łaźni dla bezdomnych. Zna rytm dnia i godziny nabożeństw. Wie, kiedy plac pustoszeje, a kiedy gęstnieje tłum. Czuje się częścią tego miejsca. Jego obecność jest cicha. Czasem wręcz dostojna.
– Oni są tu na chwilę – wskazuje głową pielgrzymów.
Unika kontaktów, rozmów. Zwłaszcza z Polakami.
– Tu jest bardzo bezpiecznie – mówi. – Carabinieri pilnują. Jak ktoś krzyczy, jak kogoś zaczepia, to interweniują. Jestem tu spokojny.
Massimiliano
Bywa tu często. Wygląda, jakby właśnie wracał z biblioteki, ale skręcił na plac Świętego Piotra, bo był tu z kimś umówiony. Drobny, szczupły, w czystej koszuli z podwiniętymi rękawami. Gładko ogolona twarz. W ręce torba z kanapkami i wodą.
– We Włoszech 6 mln ludzi żyje dziś poniżej granicy ubóstwa. To znaczy, że nie mają wystarczających środków na mieszkanie, jedzenie, leczenie, edukację dzieci. Pomyśl: 6 mln. To jedna dziesiąta społeczeństwa.
Robi pauzę. – Rzym nie jest wyjątkiem. Ale ma jedną przewagę: tu są możliwości. To duże
Polak, którego widzą
To jest widoczne. Jeżeli ktoś jeździ po zachodniej Europie, po dużych miastach, natychmiast natknie się na bezdomnych, często uzależnionych, żebrzących, okupujących tereny dworców, stacje metra. Gdy ich zagadnie, okaże się nad wyraz często, że trafia na Polaków. W Berlinie, Hamburgu, Brukseli, Amsterdamie, Dublinie…
O tym rozmawiają między sobą konsulowie, którzy bezdomnym Polakom pomagają, o tym wie nasze MSZ. Wie, że nie chodzi o jakieś marginalne grupy. Oczywiście nikt tych Polaków dokładnie nie policzył, nie ma takich danych, po prostu w państwach europejskich nie są gromadzone statystyki na temat liczby bezdomnych według narodowości. Ale dane szczątkowe gromadzą organizacje pomocowe. I, jak poinformowało oficjalnie MSZ, „w oparciu o zgromadzone przez konsulów RP dane orientacyjne można oszacować, że liczba osób w kryzysie bezdomności posiadających obywatelstwo polskie lub będących polskiego pochodzenia wynosi co najmniej kilkanaście tysięcy osób w państwach Europy Zachodniej, tj. w Niemczech, Francji, Niderlandach, Belgii, Hiszpanii, Portugalii, Włoszech, na Malcie, w Austrii, w Szwajcarii, w Wielkiej Brytanii oraz Irlandii”.
To są dane oficjalne, choć MSZ zastrzega, że orientacyjne – kilkanaście tysięcy bezdomnych Polaków.
Co z tym zrobić?
Jest to, po pierwsze, kłopot dla krajów, w których takie osoby przebywają. Te państwa próbują coś z tym zrobić: nie tak dawno odbyła się w Warszawie konferencja zorganizowana przez ambasadę Królestwa Niderlandów, na której mówiono o bezdomnych Polakach w Amsterdamie czy
Dekryminalizacja narkotyków
Trudna lekcja Oregonu Korespondencja z USA 42-piętrowy Big Pink w centrum Portlandu to atrakcja, której nie można przegapić. Różowy granit zdobiący fasadę wieżowca sprowadzono aż z Hiszpanii, bo róż i róże to symbole stolicy stanu Oregon, zamiennie nazywanej Miastem Róż. Gdy odwiedziłam ją kilkanaście lat temu, też wjechałam na 30. piętro, by przy okazji lunchu w Portland City Grill podziwiać panoramę metropolii i jej okolic. Big Pink wciąż przyciąga turystów, ale widok z okien restauracji się zmienił. Dziś
Prawie jak w pałacu
W Warszawie powstało najpiękniejsze miejsce dla bezdomnych prowadzone przez fundację siostry Małgorzaty Chmielewskiej Siostra Małgorzata Chmielewska patrzy na swoje dzieło z uśmiechem i z dumą. Cieszy się każdym łóżkiem w pokoju, każdą umywalką w łazience, każdym krzesłem. W Domu Matki Bożej Serdecznej przy ulicy Foliałowej we Włochach wszystko jest nowe i wciąż pachnące świeżością. To najmłodszy przybytek Fundacji Domy Wspólnoty Chleb Życia. Zamieszkuje go ponad 50 osób. Bezdomnych, chorych, starych, odtrąconych. A tu – najważniejszych.
Najpierw mieszkanie
W naszym systemie zarządzamy bezdomnością, zamiast ją zakończyć – Zima to sezon zainteresowania bezdomnością – mówi Julia Wygnańska z Fundacji Najpierw Mieszkanie. – Ale tego kryzysu nie da się zakończyć, działając tylko podczas mrozu, na skróty. – Śmierdzi schroniskiem, prawda? – pyta Marzenę od progu jej klient. Marzena Kamińska jest psycholożką. Pracuje z osobami w kryzysie bezdomności. Te słowa usłyszała od mężczyzny, którego odwiedziła w mieszkaniu socjalnym. Właśnie się wprowadził po długim czasie życia w placówkach. –
San Francisco
Czytelnik moich felietonów łatwo zauważy, że wolę pisać o jakiejś sprawie niż o sobie. Czasami robi mi się z tego zarzut. Przyjmuję go z pokorą. Nadal jednak uważam, że dyskrecja jest lepsza niż narcystyczne skupianie się na sobie. Ponieważ jednak jestem już stary, coraz częściej sięgam myślami wstecz, do wspomnień. Tak jak dziś. Dlatego dziś wyjątkowo będzie bardziej osobiście. A nawet nieco patetycznie i pretensjonalnie, kiczowato i łzawo. Chodzi bowiem o miłość. Otóż kocham San Francisco.
Takich ran nigdzie nie zobaczysz
Bezdomni im ufają, bo wiedzą, że Medycy na Ulicy traktują ich z uwagą i szacunkiem W centrum Warszawy przed Dworcem Centralnym w każdy poniedziałek i piątek wieczorem zbierają się bezdomni. Nie tylko ci, którzy od lat, od miesięcy czy dni mieszkają na dworcu. Przyjeżdżają z całego miasta, bo tu mogą znaleźć pomoc lekarską. Inicjatywa Medycy na Ulicy funkcjonuje już dziesięć lat. W czasach pandemii, kiedy ochrona zdrowia skupiła się na walce z covidem, jest tym bardziej potrzebna. Poniedziałek, ostatni dzień listopada, a zimno jak zimą.
Pomoc pod „Chmurami”
W czasie pandemii serce Warszawy bije na Pradze Część ludzi zabarykadowała się w domach. Bo tak zalecał rząd. I dobrze, mniej kontaktów to mniej zakażeń. Organizacje zajmujące się bezdomnymi zawiesiły działalność albo działały tylko online. Noclegownie zamknęły podwoje w obawie przed przywleczeniem wirusa. I wtedy dla wielu warszawiaków, którzy nie mają gdzie się podziać, ratunkiem stał się adres 11 Listopada 22. Tu mogli zjeść do syta i się ubrać. Serce stolicy bije na Pradze. Od dwóch miesięcy Serce Miasta
Czego nowego dowiedzieliśmy się w czasie epidemii o polskim państwie?
Czego nowego dowiedzieliśmy się w czasie epidemii o polskim państwie? Katarzyna Duda, Ośrodek Myśli Społecznej im. F. Lassalle’a Państwo zaskoczyło mnie znieczulicą wobec bezrobotnych. Rząd powinien wydłużyć o kilka miesięcy okres wypłacania zasiłków tym, którym w czasie epidemii wygasa do nich prawo. W obliczu nadchodzących masowych zwolnień będzie im bowiem bardzo trudno zdobyć jakąkolwiek pracę. Z tego samego powodu osobom, które dopiero trafią na bezrobocie, należy zapewnić możliwie miękkie lądowanie. Zasiłki
Druga szansa na dorosłość
Dopóki człowiek nie trafi na ulicę, nie docenia takich rzeczy jak łóżko czy bieżąca woda – mówią młodzi bezdomni – Zanim poznałem naszą młodzież, wyobrażałem sobie bezdomnego jako osobę 50-letnią, nietrzeźwą, śpiącą na przystanku. W życiu nie pomyślałbym, że w kryzysie bezdomności mogą być 18-latkowie – przyznaje Wiktor Sierociński z Fundacji Po DRUGIE. Podobne wyobrażenie o bezdomności ma zapewne większość z nas. Ale to nie jest kompletny obraz. Część osób w kryzysie podejmuje pracę, korzysta z noclegowni, nosi czyste









