Tag "Donald Trump"

Powrót na stronę główną
Felietony Jerzy Domański

Dostają, co chcą

Bliski Wschód jest kolebką trzech wielkich religii. I niech bogowie mają w opiece ten region. Zwłaszcza teraz, gdy zajmuje się nim ekipa Trumpa. Amerykanie mają szczególny pociąg do tego, by tam, gdzie mają interesy gospodarcze, rozwiązywać konflikty drogą wojen. Pretekstem do nich może być wszystko. Łącznie, jak w przypadku Iraku, z kłamstwem o zagrożeniu bronią masowego rażenia. Na Bliskim Wschodzie nie ma świętych. Są za to gaz i ropa, czyli wielkie interesy. Są ogromne pieniądze, po które Amerykanie tak chętnie sięgają. Konkurencję do kasy eliminują. Namiastkę tego, jak działa ekipa Trumpa, pokazali w Warszawie wiceprezydent Pence i sekretarz stanu Pompeo. Konferencja miała być o bezpieczeństwie i pokoju. Miała. Bo Amerykanie i premier Izraela Netanjahu przyjechali do Warszawy, by głosić potrzebę wojny z Iranem. Jeśli coś w polityce globalnej da się zepsuć, na Trumpa można liczyć niezawodnie. Po tym jak Trump jednostronnie wycofał się z porozumienia z Iranem, które przy dużym udziale USA zostało zawarte w 2015 r., możemy się spodziewać powtórki tego, co Amerykanie zrobili z Irakiem. Pod równie fałszywym pretekstem. I mimo że porozumienie z Iranem do czasu Trumpa działało dobrze. Po warszawskiej konferencji można powiedzieć, że sprawdziło się arabskie powiedzenie, że wielbłąd ma swoje plany, a poganiacz

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Bliski Wschód: nowy układ sił

Konferencja w Warszawie nie jest w stanie wiele zmienić w bliskowschodniej sytuacji. Ważne jednak, by do istniejących problemów nie dołożyła nowych Krzysztof Płomiński 13 i 14 lutego w Warszawie odbędzie się wielka międzynarodowa konferencja poświęcona sprawom Bliskiego Wschodu. Skąd ta idea się wzięła? Wcześniej nic o niej nie było słychać. – Już wiosną zeszłego roku był taki pomysł. Nie wszyscy w niego wierzyli. W Białym Domu za prezydenta Trumpa wiele pomysłów ma krótkie życie. Tym razem stało się inaczej, co oznacza, że w powodzi spraw absorbujących administrację amerykańską kwestie bliskowschodnie wciąż zajmują poczesne miejsce. Jesienią był z wizytą w Polsce amerykański podsekretarz stanu, który o tym rozmawiał. Ta konferencja to inicjatywa amerykańska, a strona polska włączyła się w jej przygotowanie na bardzo późnym etapie. Jaki jest jej cel? – Moim zdaniem jest ich kilka. Konferencja formalnie ma się zająć sprawami budowy pokoju i bezpieczeństwa na Bliskim Wschodzie. Złagodzono jej jednoznaczny bezpośrednio po ogłoszeniu wymiar antyirański, choć nie da się ukryć, że dla głównych zainteresowanych spotkaniem – USA, Izraela i Arabii Saudyjskiej – kwestia Iranu pozostaje priorytetem. Na tym pośpiesznie zwoływanym forum, po części z przypadkowymi uczestnikami, nie da się na poważnie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Półmetek w atmosferze skandalu

Donald Trump zawiesił działalność rządu i grozi ogłoszeniem stanu wyjątkowego 20 stycznia minął półmetek kadencji Donalda Trumpa. On jednak zapowiada wszem wobec, że będzie prezydentem dwie czteroletnie kadencje, więc półmetek jego ambicji prezydenckich dopiero za dwa lata. Nie wiadomo, czy te ambicje zostaną zaspokojone, skoro już połowie pierwszej kadencji towarzyszy wiele skandali i kryzysów politycznych, na czym cierpi wiarygodność Trumpa. Kryzysy te nasiliły się po zwycięstwie demokratów w ostatnich wyborach do Izby Reprezentantów. Nie spełniły się zapowiedzi republikańskiego prezydenta, że w kontaktach z demokratyczną Izbą Reprezentantów będzie kierował się dialogiem i szukał porozumienia. Jeszcze raz potwierdziło się, że Trump nie jest politykiem kompromisu. Spór o mur Ostatni ostry kryzys polityczny został wywołany tym, że zdominowana od początku tego roku przez demokratów Izba Reprezentantów odmówiła przyznania 5,7 mld dol. na budowę muru na granicy USA z Meksykiem. W odpowiedzi Trump zawiesił działalność części rządu i wysłał 800 tys. jego pracowników na przymusowy bezpłatny urlop. Zamknięte zostały nie tylko niektóre resorty, ale także instytucje użytku publicznego utrzymywane z funduszy federalnych, m.in. sądy i muzea. Nie jest to pierwsza tego rodzaju sytuacja w historii USA, po 1977 r. zdarzyło się to 19 razy, ostatnio przed rokiem, ale tym

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Od czytelników

Syryjskie domino

To nie jest admiracja czy peany pod adresem aktualnego gospodarza Białego Domu. Na podstawie dotychczasowej polityki, enuncjacji i zachowań trudno Donalda Trumpa darzyć sympatią, szacunkiem czy przyjaznymi emocjami. Ale jeśli ta zapowiedź zostanie zmaterializowana, będzie to na pewno malutki kroczek w kierunku

Felietony Roman Kurkiewicz

Jeden faszysta?

Tyle się wydarzyło. Ostatnio. Ciągle. W ostatnich dniach. W minionych godzinach. O tylu sprawach i zdarzeniach mogę przeczytać, obejrzeć je niemal. I potem tylko to uporządkować, zrozumieć i dalej wartko w żywot brnąć. Zaczął pracę nowy Kongres USA, w którym zasiądą m.in. (jak to barwnie wypunktował Zbigniew Hołdys, a wcześniej sfotografował magazyn „Vanity Fair”): Alexandria Ocasio-Cortez (z pochodzenia Portorykanka), Ayanna Pressley (pierwsza czarnoskóra członkini Kongresu ze stanu Massachusetts), Ilhan Omar (muzułmanka, imigrantka z Somalii), Veronica Escobar (pierwsza Latynoska z Teksasu w Kongresie), Deb Haaland i Sharice Davids (pierwsze Indianki w Kongresie, jedna to członkini szczepu Laguna Pueblo, druga plemienia Ho-Chunk, w dodatku mistrzyni MMA, weteranka armii USA, lesbijka, działaczka LGBT). Dobrze pomyśleć, ile napsują krwi w imię dobra wspólnego pewnemu złotowłosemu narcyzowi, obsadzonemu w roli prezydenta USA. A poza tym jeszcze w 2017 r. nowo opisany przez Kanadyjczyka dr. Vazricka Nazariego gatunek ćmy otrzymał nazwę Neopalpa donaldtrumpi. Nowa ćma wyróżnia się w rodzinie Neopalpa żółto-białymi łuskami na głowie oraz wyraźnie mniejszym peniskiem. Sama ma około centymetra, żyje w Kalifornii i Meksyku. Ale dowiedziałem się o tym dopiero teraz… Jak to się stało? Chińczycy wylądowali (a właściwie chiński lądownik kosmiczny) po ciemnej

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Chiny chcą być numerem 1 w świecie

To jest kontynent i cywilizacja, a nie zwykły kraj Prof. Bogdan Góralczyk – politolog i sinolog, były dyplomata, profesor i dyrektor Centrum Europejskiego UW. Właśnie wydał obszerny tom „Wielki renesans. Chińska transformacja i jej konsekwencje” – na 40-lecie chińskich reform, zapoczątkowanych w grudniu 1978 r. Dlaczego Chińczykom się udało? – Chińczykom jeszcze się nie udało. Chińczykom może się udać. Obecna władza, tzw. piąta generacja z Xi Jinpingiem, wyszła z wielkimi, ambitnymi planami, wewnątrz i na zewnątrz Chin. I jeśli chodzi o te na zewnątrz, to one już wywołały wstrząsy i turbulencje w postaci tego, że Amerykanie zrozumieli, że wyrasta pretendent, który chce ich wyrzucić z pozycji numer 1 na świecie. Obecne władze w Pekinie więc przeszarżowały. Zbyt szybko ujawniły światu swoje zamiary. A Deng Xiaoping ostrzegał właśnie przed tym. W swoim testamencie 24 znaków nakazywał m.in. zachowywać ostrożność i nie wywyższać się, nie usiłować być liderem, ukrywać własne możliwości i zamiary… – Odrzucenie spuścizny Denga przyszło, jeśli chodzi o arenę zewnętrzną, zbyt wcześnie. Kiedy w listopadzie 2012 r. Xi Jinping doszedł do władzy, powiedział jedynie, że podpisuje się pod hasłem, które już wtedy było modne, szczególnie w kręgach wojskowych, że będzie chińskie marzenie, chiński sen. A po dwóch

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Zaryglowane drzwi do amerykańskiego snu

Wędrówka ludności Hondurasu, Salwadoru i Gwatemali jest pierwszym przypadkiem exodusu wywołanego przez zmiany klimatyczne Kiedy 13 października wychodzili z honduraskiego San Pedro Sula, było ich parę setek. Trzy tygodnie później – już 8 tys. Przyłączyło się do nich wielu Salwadorczyków, Gwatemalczyków, Nikaraguańczyków i trochę Meksykanów. Szli dniem i nocą, spali po drodze, jedli to, co otrzymywali od ludzi, często tak samo biednych jak oni. Kobiety, mężczyźni i dzieci. Wszyscy uciekają od biedy, od braku pracy. I od przemocy. Dawniej stosowanej przez wielkich właścicieli ziemskich i policję, a teraz przez maras – bandy handlarzy narkotyków, którzy zmuszają ich do pracy dla nich, grożą torturami i śmiercią. Idą do Stanów Zjednoczonych, bo tam jest praca. Można zaoszczędzić i wysłać część zarobku rodzinom. Można posłać dzieci do dobrych szkół i czuć się bezpieczniej niż w domu. Wiedzą, że prezydent Trump nazwał ich prawdziwą plagą złoczyńców i gwałcicieli, mówił, że niosą choroby, brud i przestępstwa. Dlatego on przeciwstawi się tej inwazji, mobilizując 15 tys. policjantów i ponad 5 tys. żołnierzy. Jeśli migranci zaczną rzucać w nich kamieniami, policja i wojsko otworzą ogień. Dla nich jednak to nie ma znaczenia, wolą zginąć, starając się wejść

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Roman Kurkiewicz

Pół litra czystej czarnej na łeb

Książkę „Strach. Trump w Białym Domu” legendy amerykańskiego dziennikarstwa Boba Woodwarda, jednego z tych dwóch od Watergate, czyli końca Nixona, można czytać i analizować na wiele sposobów. Pewnie inaczej będą ją czytać wojskowi, inaczej historycy, co innego będzie ważne dla pracowników służb specjalnych, ekonomistów, politologów. Cokolwiek by powiedzieć, i sama prezydentura, i jej główny bohater są zjawiskowi i odmienni od niemal wszystkiego, co można było w tym budynku zobaczyć (kto mógł, ten mógł…). Nie chcę analizować tej opowieści Woodwarda, któremu udało się skłonić do wyznań najbliższych współpracowników Trumpa (niemal wszyscy to już oczywiście byli współpracownicy), ludzi, którzy przebywali obok niego na okrągło, mieli do niego nieograniczony dostęp w Gabinecie Owalnym, organizowali jego prezydenturę, bo trudno to nazwać pracą, choć skończyło się rządzeniem najpotężniejszym imperium globu. O tzw. antyintelektualizmie Trumpa powiedziano już wiele, ale to jakby nic nie powiedzieć. Donald Trump jest postacią jak z kreskówki, nie czyta i nie rozumie, nie rozumie, bo nie czyta, nie pamięta, wierzy temu, kto ostatni do niego mówił, ale i tak po chwili podzieli zdanie przeciwne, bo wygłosili je córka lub zięć. Jak z komiksowego horroru jest jednak osobą, która niezależnie od braku jakiejkolwiek ugruntowanej wiedzy o świecie podejmuje decyzje z natychmiastowym skutkiem (albo raczej

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Czas próby Trumpa

Po dwóch latach sprawowania urzędu prezydent USA stracił przychylność Kongresu Niebieska fala uderzyła w ubiegły wtorek w Waszyngton, choć z siłą mniejszą, niż się spodziewano. Demokraci, tradycyjnie utożsamiający się z tym kolorem, odbili wprawdzie Izbę Reprezentantów z rąk Partii Republikańskiej i odnieśli kilka spektakularnych, ważnych głównie z symbolicznego punktu widzenia zwycięstw. Mimo to ubiegłotygodniowych wyborów śródkadencyjnych nie mogą zaliczyć do w pełni udanych. Powiększenie stanu posiadania w niższej izbie Kongresu do 222 deputowanych (o 27 więcej niż w poprzedniej kadencji) nie rekompensuje straty w Senacie. W nowym rozdaniu demokratów będzie w nim 47, o dwóch mniej niż dotychczas. Niemal identycznie ułożyła się sytuacja na poziomie wyborów stanowych. Demokratycznych gubernatorów będzie o siedmioro więcej, ale niewiele z tych wygranych przełoży się bezpośrednio na ogólnokrajową politykę. Nie udały się bowiem przede wszystkim ambitne ofensywy wyborcze w kilku tradycyjnie republikańskich stanach, w tym na Florydzie, bodaj najważniejszym regionie w perspektywie wyborów prezydenckich. Oczywiście bardzo duże znaczenie ma wprowadzenie do Kongresu pierwszych muzułmanek i pierwszych przedstawicielek rdzennych plemion Ameryki Północnej czy pierwszy otwarcie identyfikujący się jako homoseksualista gubernator. O tych zwycięstwach warto mówić, choć, niestety, układu sił w Waszyngtonie one nie naruszają.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Sinusoida polityki Trumpa wobec Chin

Zainicjowana przez Trumpa wojna handlowa tylko umocni chińską gospodarkę Gdyby przedstawić politykę Donalda Trumpa wobec Chin z ostatnich dwóch lat w postaci wykresu, miałby on kształt sinusoidy. Polityka ta była tak zmienna, jak zmienny i nieprzewidywalny jest sam prezydent. W trakcie kampanii wyborczej 2015-2016 Trump atakował Chiny i krytykował przedsiębiorstwa amerykańskie, które w poszukiwaniu taniej siły roboczej przeniosły tam swoje zakłady. Zapowiadał, że jeśli wygra wybory prezydenckie, zobowiąże firmy amerykańskie do powrotu do Stanów Zjednoczonych. „Chiny – mówił wówczas – przejmują nasze stanowiska pracy i nasze pieniądze”. Proponował wprowadzić cła zaporowe w wysokości 45% na importowane towary chińskie, by chronić rynek amerykański przed ich zalewem. Bardzo dobra chemia i bardzo wysoki deficyt Kiedy jednak w styczniu 2017 r. zasiadł na fotelu prezydenta, znacznie zmiękczył stanowisko wobec Chin i chińskiej polityki. Po rozmowie telefonicznej z prezydentem Xi Jinpingiem określił swoje stosunki z nim jako przykład „bardzo dobrej chemii”. W czasie spotkania obu prezydentów w kwietniu 2017 r. na Florydzie Xi Jinping zaznaczył, że jego kraj oczekuje stabilizacji stosunków gospodarczych z USA i uniknięcia wojny handlowej w postaci nałożenia ceł na towary chińskie. Trump skarżył się na ogromny deficyt handlowy,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.