Tag "IPN"

Powrót na stronę główną
Wywiady

Brunatna fala się rozlewa

Tradycyjny polski antysemityzm eksplodował Dr Jacek Kucharczyk – socjolog Zaskoczyła pana erupcja emocji związana z nowelizacją ustawy o IPN? W Polsce – lawina antysemickich komentarzy, na świecie – Polska pokazywana jako państwo, które ustawowo, pod groźbą kary, chce zakazać dyskusji o udziale Polaków w eksterminacji Żydów podczas II wojny światowej. Z pozornie drobnej sprawy wychodzi coś gigantycznego. – Nie jestem zaskoczony. No i moim zdaniem od początku nie była to drobna sprawa. Ta ustawa to milowy krok, jeśli chodzi o pisowską tzw. politykę historyczną, która jest jednym z filarów budowania trwałego poparcia dla tej partii. Pewne nurty ideologiczne zaczęły już się wyczerpywać, taki zwykły antykomunizm, hasła lustracyjne straciły na atrakcyjności, więc PiS coraz bardziej zdecydowanie sięga do wprost nacjonalistycznych wątków. Retoryka narodowców jest już praktycznie retoryką PiS. – Z tym że dotąd, do czasu uchwalenia tej ustawy, odbywało się to na zasadzie wykorzystywania społecznych środków komunikowania, które były do dyspozycji władzy. Czyli mediów publicznych, mediów prawicowych, instytucji takich jak IPN – one tę politykę miały wdrażać. A w tej chwili weszliśmy w etap wprowadzania przepisów, które umożliwią penalizację krytyków polityki historycznej. Moim zdaniem tak naprawdę nie chodzi ani o Holokaust,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jerzy Domański

Demolka

Gdyby problem nie był tak poważny, można by powiedzieć: jaka piękna katastrofa. To władza sama od początku do końca ją wymyśliła i zrealizowała. Chciano oczywiście dobrze, a wyszło jak zwykle. I co teraz mówią politycy PiS? Nie chcemy fałszować historii. Czyli nie chcą robić tego, co sami robią. Może przestali popierać IPN? Nie! PiS w sprawach historii kłamie na masową skalę. A fałszywa polityka historyczna jest dla tej partii głównym narzędziem walki politycznej. Służy przede wszystkim jej bieżącym celom. I tak jak w przypadku ustawy o IPN władza gotowa jest zdemolować kawał fundamentu polskiej racji stanu. Byle tylko umocnić swoją pozycję i zdobyć poparcie jakiejś części elektoratu. W ten sposób osiąga doraźne cele polityczne. Jest to jednak taktyka, która prędzej czy później musi się skończyć katastrofą. I to sztuczne, już mocno skłócone porozumienie zmontowane przez Kaczyńskiego skończy się katastrofą jeszcze większą niż ta, która teraz skłóca nas z resztą świata. Z tą częścią, z której jeszcze nie udało się zrobić wrogów. Bronienie projektu ustawy, zatwierdzonej już przez Senat, ma taki sens jak udawanie, że w Polsce rządzą ludzie mądrzy, kompetentni i doświadczeni. Choć na każdym kroku widać, jak celnie ujął to prof. Łagowski, że politykę historyczną prawicy oddano

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Ludwik Stomma

To gorsze niż błąd

W latach 60. minionego wieku opowiadano dowcip o tym, jak na granicy PRL i Czechosłowacji spotykają się pies polski z czeskim. – A czego ty w Polsce szukasz? – dziwi się nasz. – U was są kiełbasy, rąbanka, po mięsie zostaje kości w bród, a u nas? – Ja do was nie po jedzenie – odpowiada czeski. – Ale od czasu do czasu trzeba trochę poszczekać. Do tego samego rodzaju wiców należało wyznanie: – To prawda, że Europa Wschodnia stanowi jeden obóz koncentracyjny, ale nikt nie zaprzeczy, że Polska jest w nim najweselszym barakiem. Ludzie żyjący wówczas, po 1956 r., w krajach Układu Warszawskiego czy, jak kto woli, RWPG doskonale rozumieli realność tych anegdotek. Stopa życiowa w PRL była niższa niż w Czechosłowacji, NRD czy na Węgrzech, za to swobody obywatelskie (wolność sztuki, prasy, nauczania) były bez porównania większe. Rumunia prowadziła względnie niezależną politykę międzynarodową, co opłacała straszliwym uciskiem ideologicznym ludności. Z Polski czy Bułgarii można było niekiedy prywatnie wyjechać na Zachód; Węgrzy i obywatele NRD mogli o tym tylko pomarzyć. Kościół polski był mimo restrykcji potęgą, w Czechosłowacji i na Węgrzech został zepchnięty do ostatecznej defensywy, z kolei w Bułgarii ten problem właściwie nie obchodził rządu. Jak słusznie zauważył prezydent Francji

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Ludwik Stomma

Różne genealogie

Sławny francuski genealog Jean-Louis Beaucarnot, uważany bez mała za europejskiego papieża w swojej dziedzinie (wydał m.in. „Dico des politiques”), zajął się starannie pochodzeniem prezydenta Donalda Trumpa. A oto niepodważalne wyniki jego badań: matka Trumpa, Szkotka Anne MacLeod, pochodziła ze słynnej z produkcji tweedu wyspy Lewis i Harris wynurzającej się z Atlantyku u północno-zachodnich wybrzeży Szkocji, zaliczanej do archipelagu Hebrydów. Wyspa owa ma dzisiaj ok. 20 tys. mieszkańców, ale w czasach emigracji pani MacLeod nie mogło być ich więcej niż 4-5 tys., z czego większość zamieszkiwała przytulniejszą część, Harris, odgrodzoną od Lewis wzgórzami sięgającymi nawet 800 m (Clisham). W Lewis właśnie znajdowało się rodzinne gniazdo MacLeodów. Nie tyle byli chłopami, ile raczej schłopieli. W żyłach ich bowiem płynie krew klanu Stuartów, łącząca ich bezpośrednio z królem Jakubem I (1394-1437), będącym z kolei potomkiem Roberta I (1274-1329), spowinowaconego przez żonę swojego syna Dawida I z Izabellą, córką króla Francji Filipa IV Pięknego. Tak oto wśród szeroko pojętych przodków ma Donald Trump władców Anglii, Francji i Szkocji: Stuartów, Plantagenetów i Kapetyngów. Informację tę, którą nieco tylko rozszerzyłem na użytek polskiego czytelnika, podał poważny tygodnik „L’Express” (16

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Dekomunizacja Wilhelma Szewczyka

Wojewoda śląski wbrew woli lokalnego samorządu i społeczeństwa zmienił nazwę ważnego placu w Katowicach Stara, pożółkła książeczka. Zaledwie 70 stron. Tytuł: „Powstańczy apel”. Autor: Wilhelm Szewczyk. Leżała gdzieś głęboko w mojej bibliotece, nieco zakurzona. Zapewne bym jej nie odszukał, gdyby nie decyzja wojewody śląskiego o zmianie nazwy placu w pobliżu dworca kolejowego w Katowicach. Książeczkę wydano w 1981 r., na 60. rocznicę trzeciego powstania śląskiego. Rocznica ta była obchodzona przez władze PRL, podobnie jak 60. rocznica odzyskania niepodległości w 1978 r. i 150. rocznica wybuchu powstania listopadowego w 1980 r. Dzisiaj wmawia się młodzieży, że PRL była „sowiecką okupacją”, jednak to państwo nawiązywało nie do sowieckiej, ale do polskiej tradycji historycznej i obchodziło także te rocznice, które nie miały związku z ruchem robotniczym. Przynajmniej w latach 70. i 80. Nocna akcja wojewody „Powstańczy apel” czytałem, mając 13 lat, i była to jedna z moich pierwszych lektur historycznych. Otwieram na pierwszej stronie: „Patriotyzm to codzienna, często trudna i wyczerpująca praca, ale siłę takiemu codziennemu patriotyzmowi daje również przeświadczenie, iż przed nami byli inni, tak samo, albo i może bardziej ofiarni. Nie wszystkim stawiamy pomniki, wszystkich jednak obejmuje zbiorowa pamięć narodu, w którego życiorys na zawsze wpisało się pokolenie powstańców śląskich”. 35

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Publicystyka

Historia według Wiatrowycza

„Zimna wojna” polsko-ukraińska Po przewrocie kijowskim w 2014 r. polska opinia publiczna była przekonywana przez establishment polityczno-medialny, że stosunki polsko-ukraińskie są bardzo dobre, a strategiczne partnerstwo z pomajdanową Ukrainą to fundament polskiej racji stanu. Teraz okazuje się, że te stosunki nie są jednak tak dobre, a nawet są złe, można wręcz mówić o „zimnej wojnie” polsko-ukraińskiej. Minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski zapowiedział 2 listopada br., że zostaną uruchomione procedury uniemożliwiające wjazd do Polski tym Ukraińcom, którzy zajmują antypolskie stanowisko, np. zakładając mundury dywizji Waffen SS Galizien. Szef polskiej dyplomacji nagle zauważył to, czego dotychczas on i jego poprzednicy długo nie dostrzegali. Przecież gloryfikowanie ukraińskiej dywizji SS i UPA miało miejsce na Ukrainie jeszcze przed przewrotem z 2014 r. Oświadczenie ministra Waszczykowskiego stanowi w dużej mierze pokłosie wojny, jaką toczy od dawna polski Instytut Pamięci Narodowej ze swoim ukraińskim odpowiednikiem. Powodem konfliktu jest polityka historyczna pomajdanowej Ukrainy. Dotychczas wiele środowisk politycznych w Polsce dyskretnie jej nie zauważało, ale obecnie nie da się już ukryć, że budowanie przez Ukrainę tożsamości na fundamencie nacjonalizmu jest poważną przeszkodą we wzajemnych stosunkach. Doszły one do ściany, kiedy Ukraiński Instytut Pamięci Narodowej (UINP) zablokował prace zespołu badawczego

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

IPN wie lepiej

W obronę Jerzego Ziętka zaangażowały się na Śląsku zarówno środowiska lewicowe, jak i prawicowe Rzadko się zdarza, żeby na Górnym Śląsku jednym głosem mówiły osoby z tak różnych środowisk: od śląskich autonomistów po liberalną prawicę, łącznie z rachityczną lewicą. W ogóle rzadko się zdarza, żeby kwestia historyczna poruszyła zwykłych mieszkańców. Chodzi jednak o postać Jerzego Ziętka, pamiętnego Jorga, wojewody katowickiego w czasach PRL, który już za życia był legendą. Teraz jego pomniki powinny zostać zburzone, a ulice zmienić patrona, gdyż „w ocenie Instytutu Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu nazwa powyższa powinna zostać zmieniona jako wypełniająca normę art. 1 Ustawy o zakazie propagowania komunizmu lub innego ustroju totalitarnego przez nazwy budowli, obiektów i urządzeń użyteczności publicznej (Dz.U. RP z 2016 r. poz. 744)”. Protest „niedouczonych” – Ja nie bronię gen. Jerzego Ziętka, ja bronię prawa do prowadzenia własnej, regionalnej polityki historycznej. Uważam, że kiedykolwiek instytucje centralne ingerują w regionalną pamięć, zachowują się jak słoń w składzie porcelany – stwierdził Jerzy Gorzelik, lider Ruchu Autonomii Śląska, podczas debaty organizowanej przez regionalny portal Silesion. – Jerzy Ziętek zasługuje na pozostanie w naszej przestrzeni

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Budżet bez dobrej zmiany

Mniej pieniędzy na ochronę zdrowia i rynek pracy, za to o prawie 4 mld zł więcej na obronność Miało być solidarnie, rozwojowo, korzystnie dla biednych, chorych i wykluczonych. Miał być socjalny zwrot po latach liberalnych rządów Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego. Niestety, przygotowany przez rząd Beaty Szydło budżet państwa na rok 2018 rozczarowuje. Nowa władza obiecywała pracownikom, że po latach posuchy nadejdą lepsze czasy. W rzeczywistości nie ma zapowiadanej „dobrej zmiany”. W 2018 r., mimo optymistycznych prognoz dotyczących wzrostu PKB, po raz kolejny płace w budżetówce mają być zamrożone. Pracownicy sfery budżetowej nie pamiętają, kiedy ostatnio mieli podwyżki. Płaca minimalna w przyszłym roku wzrośnie, ale zaledwie o 100 zł brutto. Trudno pojąć, dlaczego minimalne wynagrodzenie ma się zwiększyć o mniejszą kwotę niż w bieżącym roku, zwłaszcza że nastąpiła poprawa sytuacji na rynku pracy. Najwyraźniej rząd nie dostrzega problemu biednych pracujących. Niemiłą niespodzianką jest też duży spadek wydatków na Fundusz Pracy. Plan budżetu przewiduje zmniejszenie wydatków aż o 4 mld zł w porównaniu z rokiem bieżącym! Władza tnie środki na aktywne formy przeciwdziałania bezrobociu i lekceważy fakt, że wciąż bez pracy pozostaje ponad 1 mln osób, a w niektórych regionach stopa

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Ludwik Stomma

IPN octem pachnący

Słyszę bez przerwy – i wcale nie w formie żartu – że „za komuny” na półkach w sklepach spożywczych stały tylko butelki octu. Ostatnio z przykrością usłyszałem tę bujdę z ust Władysława Frasyniuka. Dlaczego akurat ocet, a nie przeciery owocowe czy korniszony, które doskonale pamiętam. Jest tu istotne drugie dno. Bo też metafora do półek sklepowych się nie ogranicza. Przypomnijmy. Podczas ukrzyżowania (J 19,28-30) „Jezus (…) rzekł: »Pragnę«. Stało tam naczynie pełne octu. Nałożono więc na hizop (gałązkę krzewu rosnącego na murach – LS) gąbkę pełną octu i do ust Mu podano”. Podług Mateusza (Mt 27,48-49) i Marka (Mk 15,36) odbyło się to wśród szyderczych komentarzy. Tak oto ocet na półkach staje się nie tylko dowodem braków zaopatrzeniowych, ale symbolem męczeństwa narodu pod dyktatorskim butem. Co do samego męczeństwa nie ma już żadnych wątpliwości. Słyszymy o nim codziennie, a z roku na rok, wbrew regułom demografii, rośnie liczba zabitych, więzionych, prześladowanych i szykanowanych przez okrutne czerwone pająki. Skoro jest męczeństwo, muszą być oprawcy i męczennicy. Tutaj podział dokonywany przez IPN, a podtrzymywany przez dzisiejsze władze, jest dziecinnie prosty. Oprawcy to członkowie partii, milicja, ORMO, ZOMO, WOP, generalicja itd. Męczennicy – cała reszta narodu. Kalka ta, aczkolwiek zrozumiała, ma swoje

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Aktualne Przebłyski

Niezłomny Szarek

„Walka z IPN jest skazana na niepowodzenie”. Tako rzecze prezes IPN Jarosław Szarek. Znany z zajadłej walki z nazwami ulic. W kontaktach z ukraińskim IPN Szarek nie jest już tak hardy. Jest kompletnie bezradny. Wołodymyr Wiatrowicz, odpowiednik Szarka i znany apologeta UPA i OUN, zablokował wszystkie ekshumacje Polaków pomordowanych na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. U Szarka, który zatrudnia setki osób, ekshumacjami na Ukrainie zajmują się tylko trzy osoby. Nie to, co nazwami ulic! Wiatrowicz ma Szarka tam, gdzie się kończą plecy. A rząd ma inne sprawy na głowie. Wiatrowicz pokazał, że IPN nic nie może.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.