Tag "Wołodymyr Zełenski"

Powrót na stronę główną
Felietony Jan Widacki

Pierogi solidarności

Wielki podziw dla Ukraińców stawiających opór rosyjskiej agresji oraz współczucie dla ofiar wojny, w tym dla tysięcy uchodźców, którzy znaleźli schronienie i pomoc na polskiej ziemi, istotnie zmieniły stosunek Polaków do Ukrainy. Na jakiś czas (na jak długo?) przygasło tak typowe u nas i zupełnie nieuzasadnione poczucie wyższości wobec wschodnich sąsiadów. Staramy się, aby Ukraińcy nie czuli się u nas obco. W przestrzeni publicznej pojawiły się napisy informacyjne w języku ukraińskim. Nawet w bankomatach można wybrać instrukcję w języku ukraińskim. Często obok polskich flag wywieszane są ukraińskie (co, nawiasem mówiąc, denerwuje niektórych naszych narodowców). Społeczeństwo i samorządy stanęły na wysokości zadania. Znacznie gorzej radzi sobie administracja rządowa. Nawet nie wie, ilu spośród Ukraińców, którzy przybyli do Polski, zostało u nas, ilu wyjechało dalej na Zachód. Nikt nie wie, ilu spośród tych, którzy zostali, zamierza tu się osiedlić, ilu planuje powrót na Ukrainę, a ilu chce emigrować dalej, do Europy Zachodniej czy Ameryki. Nikt nie wie, jaka jest struktura zawodowa tych, którzy u nas zostali z zamiarem osiedlenia się. Nie ma jakiegoś ogólnopaństwowego programu przystosowania zawodowego tych ludzi, wykorzystania ich w polskiej gospodarce czy usługach publicznych. Czy ktoś wie np., ilu ukraińskich

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Marsz ku katastrofie

USA nałożyły na Rosję potężne sankcje, choć w rzeczywistości bardziej szkodliwe dla Zachodu niż dla Rosji 2 sierpnia 2022 r. na stronie internetowej polityczno-ekonomicznego think tanku Instytut Schillera ukazał się wywiad z Chasem W. Freemanem Jr., przeprowadzony przez Mike’a Billingtona. Freeman to wybitny amerykański dyplomata i pisarz. Najważniejsze pozycje w jego dorobku to „Arts of Power” (Sztuka rządzenia), „Interesting Times. China, America, and the Shifting Balance of Prestige” (Ciekawe czasy. Chiny, Ameryka i zmieniająca się równowaga prestiżu) oraz „America’s Continuing Misadventures in the Middle East” (Ciągłe nieszczęścia Ameryki na Bliskim Wschodzie). Freeman pozostaje jednym z najlepszych znawców Chin w Stanach Zjednoczonych. Był głównym tłumaczem prezydenta Richarda Nixona podczas jego wizyty w Państwie Środka w 1972 r. Sprawował także funkcję ambasadora USA w Arabii Saudyjskiej w latach 1989-1992, czyli w burzliwym okresie wojny w Zatoce Perskiej. Nie ulega wątpliwości, że realistyczne spojrzenie na politykę zagraniczną, które Freeman odważnie prezentuje, rozmija się z poglądami amerykańskiego establishmentu. Zmusza to Freemana do wypowiadania nieraz bardzo ostrej krytyki poczynań Waszyngtonu. Widać to wyraźnie we fragmentach prezentowanego wywiadu. W poprzednio udzielonym nam wywiadzie – było to przed 24 lutego –

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Zawsze wracam do teatru

Jako aktor jestem dla publiczności, a spektakle przeze mnie reżyserowane są po to, żeby publiczność chciała je oglądać Marcin Hycnar – aktor, reżyser, menedżer kultury Właśnie przeczytałem w sieci, że gra pan Wołodymyra Zełenskiego w serialu „Sługa narodu”. Wprawdzie zaprzeczał pan i powtarzał, że gra tylko rolę, którą grał Zełenski, ale już się pan z tego nie wyplącze. Wybiera się pan do polityki? – To się nie zdarzy. Szczególnie po moich łódzkich zderzeniach z polityką krajową. To bodaj pierwsza taka przeszkoda w pańskiej karierze – wcześniej szło jak po maśle, a w Łodzi złożył pan dyrekcję w połowie kadencji. Czy to znaczy, że w Polsce nie można prowadzić teatru? – Nie wiem, jak to jest w Polsce, doświadczyłem, jak to jest w Łodzi, a właściwie w województwie łódzkim, bo Teatr im. Jaracza to teatr wojewódzki, nie miejski. Teraz Jaracz jest w takim układzie zależności polityczno-związkowych, który paraliżuje pracę, jeśli dyrektor chce być niezależny. W pewnym momencie, po półtora roku kopania się z koniem, stwierdziłem, że szkoda na to życia. Skoro zarząd związku zawodowego Solidarność do spółki z organizatorem uzurpowali sobie prawo do decydowania, kogo mogę zatrudnić, kogo zwolnić, kogo powołać na swoich zastępców, kogo awansować, to pracować się nie dało. Czyli funkcja dyrektora naczelnego stawała się

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Coraz więcej zachodniej broni

W latach 2015-2022 NATO przeszkoliło ponad 70 tys. ukraińskich żołnierzy, obecnie jeszcze 30 tys. Zaczęło się niepozornie, jeszcze w styczniu, kilka tygodni przed rosyjskim atakiem. Na lotnisku w podkijowskim Boryspolu zrobiło się tłoczniej niż zwykle – za sprawą samolotów wojskowych z USA. Na ich pokładach przylatywały do Ukrainy zapakowane w skrzynie wyrzutnie przeciwpancerne i przeciwlotnicze wraz z amunicją. Nie były to pierwsze dostawy amerykańskiego sprzętu – Waszyngton wspierał Kijów od 2014 r. Zwykle jednak wysyłał nie broń, ale sprzęt pomocniczy. Tymczasem stingery i javeliny służyły wprost do zabijania – pierwsze pilotów, drugie czołgistów. „To systemy nieofensywne”, zastrzegano w Pentagonie, który wtedy znacznie bardziej niż dziś liczył się z pomrukami Moskwy. Czy są tam już „efy”? Śladem Amerykanów poszli Brytyjczycy, a niebawem i Polacy. Kolejne wyrzutnie przeznaczone do palenia czołgów i samolotów wydatnie zasiliły arsenał ukraińskiej armii. Mało kto zakładał wówczas, że pozwolą na coś więcej niż napsucie Rosjanom krwi. Nie jest tajemnicą, że ofiarodawcy nie wierzyli w ocalenie Ukrainy. Myślano, że napadnięty kraj po kilku czy kilkunastu dniach się ugnie, a najeźdźcy triumfalnie wjadą do Kijowa. Po kilku tygodniach uciekali spod niego w popłochu, a Zachód zrozumiał, że warto i należy pomagać. Do końca sierpnia br. amerykańskie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Płynie węgiel, płynie

Czy państwowym spółkom uda się przed zimą dostarczyć opał Polakom? W 2015 r., w czasie kampanii wyborczej, Andrzej Duda zapewniał w Jastrzębiu-Zdroju, że Polska ma zapasy węgla na 200 lat. Trzy lata później mówił w Katowicach, że jest on „strategicznym surowcem naszego kraju, trudno, żebyśmy z niego całkowicie zrezygnowali”. Nazywał go „największym skarbem Polski” i solennie obiecywał, że nie pozwoli, aby ktokolwiek zamordował polskie górnictwo. Po siedmiu latach rządów Prawa i Sprawiedliwości zatrudnienie w sektorze wydobywczym… rekordowo spadło – do 74,7 tys. osób. A wydobycie węgla sięgnęło dna – 54 mln ton. Nie tylko zatem z powodu wojny w Ukrainie składy węgla w całym kraju świeciły latem pustkami. Dziś cena tony ekogroszku dochodzi do 3,9 tys. zł. Na jednym z portali aukcyjnych pojawił się nawet gumowy ekogroszek w promocyjnej cenie 3 tys. zł za tonę. Sprzedawcy przysięgają, że pali się świetnie. I mają rację! Bo są to zmielone stare opony. Że do tego dojdzie, ostrzegaliśmy na łamach PRZEGLĄDU jakiś czas temu. Rząd planuje zniesienie ograniczeń związanych z ochroną środowiska odnoszących się do pieców węglowych. Co oznacza, że tej zimy na wsiach i w małych miasteczkach będzie się paliło czym popadnie – chrustem, liśćmi, oponami, plastikowymi butelkami, zużytym

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Przełomowe pomysły i kłopotliwa cisza

Duet sarmat-awangard, kindżały i cirkon To wiadomość z pierwszej ręki. Prosto z Moskwy. Wielu doświadczonym pracownikom rosyjskiej zbrojeniówki zaproponowano dość szczególne putiowki, czyli długie delegacje. Oficjalnie na tereny „oswobodzone” w efekcie tzw. operacji specjalnej w Ukrainie. Delegacje znakomicie płatne. Za kilka tygodni pracy można zarobić tyle, ile za pół roku w fabryce. Wszystko po to, by w rejon wojny zwabić doskonałych fachowców z Uralu. Niezbędnych do serwisowania i utrzymania w jakiej takiej kondycji technicznej sprzętu bojowego zużywającego się błyskawicznie na froncie. Tak w Rosji werbuje się do pracy – w warunkach coraz bardziej niebezpiecznych ze względu na możliwy ostrzał amerykańskimi pociskami z wyrzutni systemu HIMARS – fachowców niezbędnych na drugiej czy trzeciej linii wsparcia działań. Bez nich stanie każda machina wojenna. A serwis i dostawy części zamiennych to ogromna bolączka rosyjskiego przemysłu zbrojeniowego. Wiedzą o tym zwłaszcza jego zagraniczni klienci. Teraz od tego zależy sprawność rosyjskiego walca, który coraz bardziej ospale przetacza się przez wschodnią Ukrainę. Stąd rozpaczliwe poszukiwania doświadczonych serwisantów. Zwłaszcza z terenów, gdzie płace nie są najwyższe. W rosyjskiej zbrojeniówce, jak wszędzie na świecie, średnia wieku doświadczonych inżynierów i techników jest coraz wyższa. Z informacji moskiewskich wynika, że z putiowek do Ukrainy może

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Lewica i wojna

Strategia lewicy powinna polegać na postulowaniu rozwiązań dyplomatycznych i demilitaryzacji całego regionu W 33. numerze PRZEGLĄDU ukazał się tekst Pawła Dybicza „Efekt uboczny inwazji Moskwy”. Redaktor Dybicz uważa, że wojna na Ukrainie „mimo całego dramatyzmu i nieszczęść jest [dla Polski] szansą, żeby nie napisać bardziej jednoznacznie: w jej interesie [wyróżnienie – AG]. Zbrojny, niepotrzebny, pociągający za sobą setki tysięcy ofiar konflikt rosyjsko-ukraiński także nas: państwo, społeczeństwo, wiele kosztuje, ale warto ponosić jego cenę. Bo wojna zwiększa nasze bezpieczeństwo i możliwości gospodarcze na co najmniej dwie dekady”. Nie zgadzam się z tą tezą. Moim zdaniem jest ona pokłosiem myślenia, jakie rozpoczęła w III RP amerykańska interwencja w Iraku w 2001 r. Polscy żołnierze wzięli w niej udział, bo politycy mamili społeczeństwo perspektywą intratnych kontraktów dla polskich firm. Wcześniej w Polsce – po okropieństwach II wojny, w okresie Polski Ludowej – hasło „Nigdy więcej wojny” było czymś bezdyskusyjnym. Od czasu Iraku o wojnie zaczęto myśleć w Polsce w kategoriach… biznesu. I, jak widać, niczego nie zmienia fakt, że śmiercionośne amerykańskie bomby nie przyniosły w Iraku czy w Afganistanie ani pokoju, ani demokracji, ani oczekiwanych korzyści dla Polski. Od początku wojny na Ukrainie znów

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Ani rusofobia, ani naiwność

Myśląc o polityce wschodniej, trzeba zawsze myśleć przede wszystkim o naszym bezpieczeństwie Witold Jurasz – dziennikarz Onetu, były chargé d’affaires RP na Białorusi, dyplomata w Moskwie oraz pracownik Zakładu Inwestycji NATO Z okładki twojej książki „Demony Rosji” patrzy na nas złowroga twarz Władimira Putina na krwistoczerwonym tle. Cały ten kolaż może sugerować, że mamy w rękach pewnego rodzaju czarną księgę albo inny alfabet zbrodni Rosji w ostatnich latach. A o czym tak naprawdę jest to książka? – Jest o Rosji, o polityce zagranicznej, w tym naszej polskiej – ten ostatni rozdział jest skądinąd raczej mało optymistyczny. Ale demony, o których mówię w tytule, to są często tak naprawdę demonki. To, co widziałem, pracując w Rosji jako dyplomata, to zło codzienne, drobne, powierzchowne, a nie zbrodnie wojenne i zło takiego formatu jak np. w Buczy. Większość Rosjan nie jest zbrodniarzami wojennymi. Tyle że większość Niemców też nie sypała własnoręcznie cyklonu B do komór gazowych. Nie zmienia to faktu, że w większym lub mniejszym stopniu większość Niemców żyjących wtedy i większość Rosjan żyjących dziś ponosi jakąś odpowiedzialność za wojnę. I nie mówię tu nic odkrywczego, bo to w gruncie rzeczy stare pytanie o banalność zła. Nie w każdym w Rosji siedzi wielkie zło, ale – jak widać – to mniejsze, jeśli

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Turcja pogłębia współpracę z Rosją

Firma produkująca bayraktary nastawiona jest na interes, a po Ukrainie cały świat jest jej klientem Podczas gdy większość państw NATO przyłączyła się do sankcji nałożonych na Rosję, Ankara wciąż rozwija współpracę z Moskwą. 22 sierpnia firma analityczna Refinitiv doniosła, że w tym roku ponaddwukrotnie wzrósł import rosyjskiej ropy do Turcji i obecnie przekracza on 200 tys. baryłek dziennie. Niektórych ta wiadomość pewnie zaszokowała, od miesięcy przecież mówi się o konieczności izolacji Kremla na arenie międzynarodowej. Jednak dla Recepa Tayyipa Erdoğana jest to zaledwie kolejny krok w zbliżeniu z Władimirem Putinem, a postępuje ono w tempie podobnym do rekordowej tureckiej inflacji. Bayraktar to nie pomoc humanitarna Oficjalna stopa inflacji nad Bosforem wyniosła w lipcu niemal 80%. To przerażająca wysokość, ale i ona może nie być prawdziwa. Niezależny think tank ENAGRUP przekonuje, że rzeczywista stopa sięgnęła 176,04%. Zbliżenie z Rosją zdaje się więc elementem strategii Erdoğana, mającej przynajmniej częściowo opanować kryzys, a docelowo zapewnić jemu i jego Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) zwycięstwo w zaplanowanych na czerwiec przyszłego roku wyborach parlamentarnych i prezydenckich. Według Aleksandry Marii Spancerskiej, analityczki Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, tureccy decydenci są przekonani, że nie mogą sobie pozwolić na porzucenie związków z Rosją.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Glob najeżony bronią

Gdy wojna wróciła do Europy, przypomnieliśmy sobie, że Ziemia to beczka prochu Sztokholmski Międzynarodowy Instytut Badań Pokojowych (SIPRI) nie ma dobrych wiadomości: po raz pierwszy od 1991 r. możliwy jest wzrost potencjału nuklearnego na świecie. A przecież już to, co obecnie znajduje się w silosach i magazynach, wystarczyłoby do wielokrotnego zniszczenia naszej cywilizacji. 90% światowego potencjału atomowego posiadają Rosja i USA – odpowiednio 6 tys. i 5,4 tys. głowic – reszta zalega w arsenałach Wielkiej Brytanii, Francji, Chin, Indii, Pakistanu, Izraela i Korei Północnej. „Mamy wyraźne oznaki, że redukcje przeprowadzane od zakończenia zimnej wojny właśnie dobiegły końca”, mówi Hans Kristensen z Programu Broni Masowego Rażenia SIPRI. Łączna liczba pocisków nuklearnych zmalała w ciągu minionego roku o niespełna 400 sztuk (do 12,7 tys.), a proces ten wynikał przede wszystkim z konieczności utylizacji najstarszych głowic. „Państwa posiadające broń jądrową zwiększają lub modernizują arsenały, a większość zaostrza retorykę nuklearną i podkreśla rolę, jaką broń atomowa odgrywa w ich strategiach”, konkluduje Wilfred Wan, dyrektor programu. Strach tknąć Inwazja Rosji na Ukrainę i wsparcie wojskowe Zachodu dla Kijowa zwiększyły napięcia wśród państw posiadających głowice. „Ryzyko użycia tego

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.