Coraz więcej zachodniej broni

Coraz więcej zachodniej broni

W latach 2015-2022 NATO przeszkoliło ponad 70 tys. ukraińskich żołnierzy, obecnie jeszcze 30 tys.

Zaczęło się niepozornie, jeszcze w styczniu, kilka tygodni przed rosyjskim atakiem. Na lotnisku w podkijowskim Boryspolu zrobiło się tłoczniej niż zwykle – za sprawą samolotów wojskowych z USA. Na ich pokładach przylatywały do Ukrainy zapakowane w skrzynie wyrzutnie przeciwpancerne i przeciwlotnicze wraz z amunicją. Nie były to pierwsze dostawy amerykańskiego sprzętu – Waszyngton wspierał Kijów od 2014 r. Zwykle jednak wysyłał nie broń, ale sprzęt pomocniczy. Tymczasem stingery i javeliny służyły wprost do zabijania – pierwsze pilotów, drugie czołgistów. „To systemy nieofensywne”, zastrzegano w Pentagonie, który wtedy znacznie bardziej niż dziś liczył się z pomrukami Moskwy.

Czy są tam już „efy”?

Śladem Amerykanów poszli Brytyjczycy, a niebawem i Polacy. Kolejne wyrzutnie przeznaczone do palenia czołgów i samolotów wydatnie zasiliły arsenał ukraińskiej armii. Mało kto zakładał wówczas, że pozwolą na coś więcej niż napsucie Rosjanom krwi. Nie jest tajemnicą, że ofiarodawcy nie wierzyli w ocalenie Ukrainy. Myślano, że napadnięty kraj po kilku czy kilkunastu dniach się ugnie, a najeźdźcy triumfalnie wjadą do Kijowa. Po kilku tygodniach uciekali spod niego w popłochu, a Zachód zrozumiał, że warto i należy pomagać.

Do końca sierpnia br. amerykańskie wsparcie wojskowe dla Ukrainy wyniosło 13,5 mld dol., brytyjskie – 2,3 mld funtów, a polskie dostawy osiągnęły wartość 1,8 mld euro. Ociągające się Niemcy przeznaczyły na ten cel 0,7 mld euro. Pomagają też inne państwa, tyle że oficjalnie niektórzy dostawcy nie ujawniają części transferów. Przykładem może być Francja, która w potocznym przekonaniu niechętnie dozbraja Ukrainę, a za kulisami zasila Kijów nie tylko bronią kinetyczną, ale i informacjami.

Lista przekazanego sprzętu jest długa – wspomnianych stingerów znajduje się tam 1,4 tys., a javelinów 6,5 tys. Naboje karabinowe idą w dziesiątki milionów, pociski artyleryjskie w setki tysięcy. Obok tej „drobnicy” jest i 20 śmigłowców, 18 łodzi patrolowych, kilkaset transporterów opancerzonych, co najmniej 350 czołgów, większość z Polski. Jest wreszcie ponad 200 haubic (samobieżnych i holowanych), ok. 30 mobilnych wieloprowadnicowych systemów rakietowych (przede wszystkim amerykańskich Himarsów). Tysiące dronów (w tym kamikadze, także z Polski) i dziesiątki radarów poprawiających skuteczność artylerii. Sami Amerykanie dostarczyli 75 tys. zestawów kamizelek balistycznych i hełmów. Ukraińskiego nieba bronią rakietowe systemy przeciwlotnicze S-300 ze Słowacji i NASAMS z USA. Są mobilne wyrzutnie z Wielkiej Brytanii, do dostarczenia kolejnych zobowiązali się Niemcy.

Jak dotąd nie pojawiły się zachodnie samoloty. Kilka tygodni temu analityków wojskowych zaskoczyło to, że Ukraińcy przeprowadzili skuteczną akcję „wygaszania” rosyjskiej obrony przeciwlotniczej. Aby stało się to możliwe, najpierw należało zniszczyć stacje radarowe, do czego NATO wykorzystuje pociski AGM-88 HARM. To rakieta powietrze-ziemia, do przenoszenia której niezbędny był – jak się wydawało – samolot amerykańskiej konstrukcji. Fakt, że na zniszczonych rosyjskich pozycjach znaleziono szczątki tych rakiet, zrodził spekulacje, że Ukraińcy dysponują myśliwcami F-16. Wkrótce się okazało, że strzelały ukraińskie (poradzieckie) migi-29, a za „pożenieniem” wschodniej i zachodniej technologii stali amerykańscy inżynierowie. „Efów” zatem za naszą wschodnią granicą nie ma, ale nie będzie wielkiego zaskoczenia, gdy w końcu się pojawią. Jeszcze w czerwcu weterani sił powietrznych USA, republikański kongresmen Adam Kinzinger i przedstawicielka demokratów Chrissy Houlahan, przedstawili projekt ustawy o szkoleniu ukraińskich pilotów w amerykańskim lotnictwie wojskowym. Pomysł nie przełożył się dotąd na konkrety – przynajmniej takie, o których mówiono by publicznie. Ale, zdaniem wielu ekspertów, nie da się wykluczyć, że takie szkolenia już trwają.

Kosztowna inteligencja

Choć rzeka zachodniej broni jest coraz szersza, z perspektywy armii ukraińskiej to nadal nie wystarcza. Przeszkody polityczne są znoszone stopniowo – w miarę rosnącego przekonania o słabości Rosji. Dobrze ilustruje to przykład wspomnianych Himarsów. Najpierw Joe Biden mówił, że Ukraina nie dostanie systemów rakietowych zdolnych razić cele w Rosji. Potem Pentagon ogłosił, że jednak Kijów otrzyma takie uzbrojenie, lecz bez rakiet przeznaczonych do najdłuższego lotu. Na końcu zaś amerykańska ambasador w Kijowie stwierdziła, że decyzje o sposobie użycia Himarsów należą wyłącznie do Ukraińców. Tak gotuje się rosyjską żabę – etapowo oswajając Rosjan z rosnącym potencjałem ich przeciwników i z następującymi w wyniku tego porażkami. Tym sposobem ogranicza się ryzyko gwałtownych reakcji (np. użycia przez Moskwę taktycznej broni jądrowej), a zarazem wysyła sygnał głównemu lokatorowi Kremla: „Wycofaj się, nim Ukraińcy jeszcze bardziej upokorzą twoje wojsko i ciebie”. W takim ujęciu docelowym modelem jest maksymalna westernizacja sprzętowa ukraińskiej armii, rozpisana w czasie także z powodu innych czynników.

Jakich? Posłużmy się znów Himarsami. USA mają ok. 500 wyrzutni, jedną piątą mogą bez uszczerbku dla własnych zdolności przekazać Ukrainie. Ale… Roczna produkcja rakiet w ostatniej dekadzie mieściła się między 5 tys. a 9 tys. sztuk. Jedna wyrzutnia to sześć rakiet, Ukraińcy mają ich ok. 20. Pełna salwa oznacza wystrzelenie 120 pocisków. Niespełna 60 salw zużywa całą średnioroczną produkcję rakiet. Ukraińcy tylu pocisków nie dostali – z oficjalnych informacji wynika, że przekazano im 2 tys. rakiet. Z kolei cały amerykański zapas to pięćdziesiąt kilka tysięcy pocisków. Cena pojedynczego wynosi 150 tys. dol. Kontener wyrzutni waży 2,5 tony, a do tego trzeba dodać wiozącą go ciężarówkę. Nie ma zatem możliwości, by Ukraińcy używali Himarsów masowo (inna rzecz, że przy tej precyzji rażenia nie ma takiej potrzeby) – na przeszkodzie stają kwestie logistyczne, organizacyjne, finansowe i ściśle wojskowe. Sprzęt wymaga przerzutu przez ocean, jest kosztowny, a moce produkcyjne nawet amerykańskiej zbrojeniówki zostały po zakończeniu zimnej wojny bardzo ograniczone. Podobnie jak zapasy na „czas W”, którymi należy się dzielić z umiarem, by nie obniżać gotowości własnej armii.

Poziom komplikacji uzbrojenia i cena niezbędnych komponentów w wielu przypadkach wykluczają scenariusz rozwinięcia masowej produkcji. „Głupią” amunicję można tłuc w imponujących ilościach, precyzyjnej już nie. Niedawno ujawniono, że Ukraińcy posiadają pociski Excalibur, zdolne razić cele na odległość do 40 km. Co więcej, można je wystrzeliwać z niejednego typu haubic, a Ukraina otrzymała ich kilka, z różnych państw. Wyposażone w GPS excalibury potrafią uderzyć w cel z dokładnością do 2 m. Są odporne na zakłócenia, przewidziane do operowania w każdych warunkach pogodowych – i kosztują po 100 tys. dol. Te 900 sztuk zamówionych dla Ukrainy przez Pentagon wydaje się mikroskopijnym wsparciem – dopóki nie uświadomimy sobie, że to 900 niemal pewnych trafień. I że w przypadku „głupiej” amunicji skuteczność da się mierzyć co najwyżej w promilach. Pojedyncze trafienie może zniszczyć wóz bojowy z całą załogą, ale realia wojny są bezwzględne dla księgowych i logistyków – statystycznie na jednego wyeliminowanego z walki przeciwnika przypadają tysiące sztuk wszelkiego rodzaju „nieinteligentnych” nabojów.

Z dostępnych materiałów filmowych wynika, że na froncie excalibury wystrzeliwane są głównie przez amerykańskie haubice M777. Co każe nam zwrócić uwagę na kolejne problemy, z jakimi mierzą się dostarczyciele i odbiorcy pomocy. Popularne „emki” działają na podstawie innego systemu metrycznego, co wymaga zmiany nawyków u artylerzystów. Mało tego, inny system to inne narzędzia do obsługi sprzętu, w efekcie taka prozaiczna sprawa jak zgubienie skrzynki narzędziowej (o co łatwo, gdy użytkuje się broń z założenia przeznaczoną do ciągłego ruchu) może uczynić haubicę na jakiś czas nieobsługiwalną.

Najcenniejsza broń

Bez broni nie sposób prowadzić wojny, lecz największym wkładem Zachodu pozostaje coś innego. Najpierw jednak konieczne jest wskazanie istotnej słabości sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej. Otóż są one zakorzenione we wschodniej tradycji wojskowej, dla której charakterystyczna jest silnie zhierarchizowana struktura, z kompetencjami delegowanymi maksymalnie ku górze. Średni i niższy szczebel niewiele może, o wszystkim decyduje wyższe dowództwo. Model się sprawdza, jeśli najwyżsi rangą oficerowie dysponują technicznymi możliwościami zarządzania polem walki. Gdy ich zabraknie, bądź zabraknie dowódców, do głosu dochodzą negatywne skutki treningu kulturowego, opartego na braku poczucia sprawczości i odpowiedzialności – nieumiejętność przejmowania inicjatywy oraz obojętność. „Nie wiem”, „nie potrafię” i wreszcie „boję się”; strach jest bowiem wzmacniany doświadczeniem, w którym zbytnia samodzielność niosła ryzyko kary. Równowaga w pionowo zorientowanych systemach zarządzania opiera się na wybitnie nierównomiernym dostępie do wiedzy i władzy. Ktoś z niższego poziomu traktowany jest jako intruz/uzurpator. W wojsku, gdzie system kar – oficjalnych i nieoficjalnych – jest bardziej dotkliwy niż w cywilu, „panoszenie się” to niebezpieczny proceder. Zwłaszcza w obliczu porażki.

W praktyce oznacza to, że pozbawione dowództwa jednostki nie są w stanie podjąć sensownych działań. Na przykład mimo informacji o nacierającym przeciwniku ani się nie wycofują, ani nie przygotowują do obrony; żołnierze czekają, aż ktoś wreszcie wyda im jakiś rozkaz. Gdy ten nie nadchodzi, za to pojawia się wróg, opcje są już tylko trzy: można uciekać, można się poddać, można też podjąć nierówną z powodu nieprzygotowania walkę (oczywiście możliwy jest scenariusz realizujący w różnym stopniu wszystkie trzy postawy). Gdy wybór pada na walkę, jakkolwiek często jest w tym raczej fatalizm niż heroizm, post factum propaganda nadaje takim wydarzeniom hurrapatriotyczny charakter.

Skutki takiego stanu rzeczy oglądaliśmy podczas ukraińskiej kontrofensywy w obwodzie charkowskim. Rosjanie zostali wcześniej skutecznie dekapitowani. Za sprawą ukraińskiej maskirowki na południe pomaszerowały ich najlepsze oddziały, a wraz z nimi najwartościowsza kadra oficerska. Uwagę dowództwa „operacji specjalnej” przykuł Chersoń, ukraińscy komandosi i precyzyjna artyleria wyeliminowali kilka punktów dowodzenia na obszarze przyszłych działań. Gdy Ukraińcy ruszyli, jakościowo drugo- i trzeciorzędne jednostki wroga wybrały ucieczkę – tylko nieliczni Rosjanie byli w stanie stawić zorganizowany opór. W efekcie wyparto najeźdźców aż do granicy z Rosją. Co ciekawe, strona ukraińska użyła byłych polskich czołgów T-72 – co było pierwszym poważnym zastosowaniem tego sprzętu. Lecz podwaliny pod zwycięstwo położono wcześniej. Między 2015 a 2022 r. NATO przeszkoliło ponad 70 tys. ukraińskich żołnierzy. Obecnie w kilku krajach członkowskich, w tym w Polsce, przebywa 30 tys. wojskowych z Ukrainy.

Armia ukraińska, mimo wspólnych korzeni z rosyjską, po 2014 r. zaczęła rozwód z wojskowym „wschodniactwem”. Zmiany mentalności to zwykle długotrwały proces, ale w tym przypadku obserwujemy coś w rodzaju turboprzyśpieszenia. W transformacji wojska niebagatelną rolę odegrało rosyjskie zagrożenie – to ono wymusiło przejście na bardziej efektywny, zachodni model zarządzania i dowodzenia armią. Dzięki niemu możliwe stało się zniwelowanie przewagi technicznej i technologicznej Rosjan, co przed 24 lutego uchodziło za pusty frazes, a dziś jest hasłem „po korek” wypełnionym treścią. Widać bowiem jak na dłoni, że delegowanie kompetencji i odpowiedzialności w dół – przede wszystkim na barki podoficerów i oficerów niższego szczebla, ale i do poziomu zwykłego żołnierza – skutkuje większą żywotnością oddziałów (nie idą tak łatwo w rozsypkę), sprzyja taktycznej inicjatywie, generując korzystne sytuacje, także wcześniej nie do przewidzenia. Ukraińskie „chodzenie za ciosem” z ostatnich dni to była również suma decyzji dowódców plutonów, kompani czy batalionów, którzy nie bali się wykorzystać otwierających się możliwości. Inna sprawa, że pomagała im nieosiągalna dla armii rosyjskiej świadomość sytuacyjna. Wydolniejsza łączność i sieciocentryczność pozwalająca na bieżącą wymianę informacji między nacierającymi jednostkami i dowództwem ułatwiała podejmowanie decyzji. To zasługa m.in. Elona Muska, który oddał do dyspozycji ukraińskiej armii system telekomunikacyjny Starlink. Zestawy do odbioru satelitarnego internetu to w gruncie rzeczy też element materiałowej pomocy wojskowej.

Fot. Siły Zbrojne Ukrainy

Wydanie: 2022, 39/2022

Kategorie: Świat

Komentarze

  1. WA Zdaniewski
    WA Zdaniewski 19 września, 2022, 23:14

    Coraz więcej zachodniej broni
    „Rosja nie walczy już z armią ukraińską wyposażoną przez NATO, ale z armią NATO obsadzoną przez Ukraińców…“ Tak twierdzi Scott Ritter na łamach Consortiumnews i kończy:
    „Dla Ukrainy ogromne straty poniesione przez jej własne siły w połączeniu z ograniczonymi szkodami wyrządzonymi Rosji oznaczają, że ofensywa na Charków jest w najlepszym razie zwycięstwem pyrrusowym, które nie zmienia fundamentalnej rzeczywistości, że Rosja wygrywa i wygra, konflikt na Ukrainie.
    https://consortiumnews.com/2022/09/12/scott-ritter-why-russia-will-still-win-despite-ukraines-gains/
    (Scott Ritter jest byłym oficerem wywiadu Korpusu Piechoty Morskiej USA, który służył w byłym Związku Radzieckim wdrażając traktaty o kontroli zbrojeń, w Zatoce Perskiej podczas operacji Pustynna Burza oraz w Iraku nadzorując rozbrojenie broni masowego rażenia.)
    NATO, pod egidą podżegacza wojennego Bidena, nie ukrywa swojego zaangażowania w tę wojnę. Ze wszystkich stron słychać „szczekanie” o zniszczeniu Rosji i wszystkich Rosjan – wspaniały przykład „wysokiej dyplomacji”. Drzwi do piekła III wojny światowej są otwarte. Po raz kolejny Ameryka i Europa nie usłyszały głosu Rosji, a raczej nie chcą słyszeć. Tylko nie okarżajcie Rosji o podżeganie do tej wojny. Zełenski w szczerym wywiadzie dla BBC powiedział, że „….. my rozpoczęliśmy wojnę wcześniej…..” Maski zostały zrzucone, panowie. Bierze w tym aktywny udzial Polska, na smyczy USA, najgłupszy kraj w Unii Europejskiej.

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy