Giganci polityki

Giganci polityki

Wielcy przywódcy muszą rozumieć swoje społeczeństwa i w nie wierzyć. Ale też muszą być zdolni wznieść się ponad nie


Henry’ego Kissingera – doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego oraz sekretarza stanu w administracjach Richarda Nixona i Geralda Forda – czytelnikom PRZEGLĄDU nie trzeba przedstawiać. 2 lipca 2022 r. na łamach „Spectatora” ukazał się ciekawy wywiad, którego Kissinger udzielił wybitnemu brytyjskiemu historykowi Andrew Robertsowi. Ten ostatni jest autorem wyśmienitej pracy o Napoleonie Bonapartem, która została przetłumaczona na język polski („Napoleon Wielki”, Warszawa 2015). Mamy także przekład jego „nowej historii II wojny światowej” („Wicher wojny: nowa historia drugiej wojny światowej”, Warszawa 2010).

O Kissingerze stało się ostatnio głośno po jego wypowiedzi w Davos, gdy stwierdził, że linia demarkacyjna pomiędzy Rosją a Ukrainą powinna wrócić do stanu sprzed 24 lutego. Próba siłowej zmiany tej linii na korzyść Ukrainy może się przerodzić z walki o wolność Ukraińców w wojnę przeciwko samej Rosji. Słowa te wywołały lawinę krytyki, m.in. ze strony prezydenta Zełenskiego. Kissinger jest przekonany, że kiedy Zełenski krytykował jego stanowisko z Davos, nie zapoznał się z jego wypowiedzią. Następnie zaś przywódca Ukrainy – w wywiadzie udzielonym 7 czerwca dziennikowi „Financial Times” – zgodził się zasadniczo z Kissingerem. Zdaniem amerykańskiego polityka, jeśli sytuacja wróciłaby do stanu sprzed wybuchu wojny, byłoby to zwycięstwo Ukrainy i Zachodu. NATO, wzmocnione obecnością Szwecji i Finlandii, stało się zdolne do obrony Litwy, Łotwy i Estonii. Ukraina ma największe siły konwencjonalne w Europie blisko współpracujące z NATO. Okazało się też, że Sojusz Północnoatlantycki potrafi skutecznie przeciwstawić się rosyjskiej armii, której cień wisiał nad Europą od czasów II wojny światowej.

Ukończywszy 99 lat, Kissinger opublikował interesującą książkę „Leadership: Six Studies in World Strategy” (Przywództwo: sześć studiów na temat światowej strategii). Roberts stawia pytania dotyczące tej pracy. Wcześniej jednak porusza kwestie amerykańskiej polityki wobec Chin i Iranu, skłaniając Kissingera do podzielenia się swoimi nietuzinkowymi przemyśleniami.


Niedawno minęła 50. rocznica pana tajnej wizyty w Chinach w lutym 1972 r. Od tego momentu jest pan głęboko zaangażowany w politykę wobec Chin. Jaką politykę wobec nich Zachód powinien prowadzić dzisiaj? Co pan czuł w związku z konfrontacyjną w stosunku do Chin polityką administracji Trumpa?
– Wydaje się, że Stany Zjednoczone od czasów Trumpa prowadzą wobec Chin politykę opartą na myśleniu, że jeśli wokół tego kraju zbuduje się sieć sojuszy, przekona to Państwo Środka do zaakceptowania reguł gry wypracowanych na Zachodzie. Jednakże chińskie podejście do polityki różni się od europejskiego. Europejskie podejście zostało wypracowane przez stosunkowo małe kraje, które stale musiały mieć na uwadze wpływ otaczających je państw, co pociągało za sobą nieustanną korektę układu sił. Historia Chin na przestrzeni tysiącleci to historia kraju zdecydowanie dominującego w swoim regionie. Stworzyło to styl polityki zagranicznej, w którym wpływ wywiera się poprzez skalę swoich osiągnięć, powagę postępowania, wzmocnione tam, gdzie to konieczne, siłą militarną, ale przez nią niezdominowane. Długoterminowa polityka w odniesieniu do Chin musi zatem zawierać dwa elementy. Pierwszy – to dysponowanie dostateczną siłą, tak aby chińska potęga mogła być zrównoważona za każdym razem, gdy będzie chciała dominować. Drugi – to koncepcja, w ramach której Chiny są traktowane jak równe i jako uczestnik systemu.

Nie sądzi pan, że administracja Bidena z sukcesem realizuje obecnie tę politykę?
– Wydaje się, że próbuje ona zainicjować dialog. Ale zaczyna go zazwyczaj od oświadczenia na temat chińskich niegodziwości. Nacisk na kwestię Tajwanu prowadzić będzie do konfrontacji. Nie wiem, jaki będzie wynik dyskusji, które są prowadzone, ale myślę, że obecnie jesteśmy w nich zbyt skrępowani.

Czy uważa pan, że administracja Bidena dobrze sobie radzi w związku z irańskimi rozmowami nuklearnymi?
– Byłem pełen wątpliwości w odniesieniu do pierwotnego porozumienia nuklearnego [z Iranem – P.K.]. Sądziłem, że bardzo trudno będzie zweryfikować irańskie obietnice, a rozmowy mogą nieco spowolnić proces budowy bomby atomowej, ale jednocześnie uczynić tę budowę przesądzoną. (…) Nadal żywię obawy, które miałem od początku. (…) Tak naprawdę nie istnieje inne wyjście aniżeli wykluczenie Iranu jako siły nuklearnej. Nie ma możliwości zaprowadzenia pokoju na Bliskim Wschodzie, jeśli Iran będzie posiadał broń atomową. Zanim to by nastąpiło, istnieje wysokie ryzyko wykonania przez Izrael uderzenia wyprzedzającego, ponieważ nie może on sobie pozwolić na wytworzenie przez Iran środków odstraszających [bomby atomowej – P.K]. (…) Tutaj leży jądro tego kryzysu. (…)

Pana nowa książka (…) skupia się na szóstce ponadprzeciętnych XX-wiecznych liderów politycznych, których pan znał – Adenauerze, de Gaulle’u, Nixonie, Sadacie, Lee i Thatcher (…). Dlaczego ta szóstka i dlaczego zdecydował się pan na napisanie pracy o przywództwie właśnie teraz?
– Podjąłem decyzję o napisaniu tej książki, ponieważ moje życie upłynęło w powiązaniu z ludźmi, którzy usiłowali kształtować wydarzenia. (…) Przywódcy winni interpretować wypadki, nadawać im kierunek oraz techniczne i strategiczne znaczenie. (…) Wydawało mi się, że jeśli chce się zrozumieć z pożytkiem dla siebie, co jest niezbędne do kształtowania biegu spraw, z którymi boryka się społeczeństwo, przyjrzenie się przywódcom to dobra metoda.

W końcu 1945 r. był pan w Niemczech (…) i na własne oczy oglądał katastrofę, którą naziści sprowadzili na ten kraj. W pana opowieści Adenauer, bardziej niż ktokolwiek inny, wprowadził Niemcy z powrotem do wspólnoty narodów za pomocą tego, co nazywa pan „strategią pokory”. Co pan przez nią rozumie?
– W normalnych warunkach liderzy mają do dyspozycji pewne elementy, na których mogą oprzeć strukturę społeczną. Adenauer jednakże został kanclerzem w momencie, gdy społeczna, polityczna i filozoficzna struktura zupełnie się załamała, gdy kraj znajdował się pod okupacją. (…) Sprowadził on to rozbite społeczeństwo z powrotem na drogę demokracji. (…) Pod koniec wojen napoleońskich Talleyrand przejął stery polityki zagranicznej państwa pobitego, ale pozostającego całością i w sferze stosunków dyplomatycznych mogącego jawić się jako równe innym państwom. Inaczej Adenauer, który, gdy przejmował władzę, musiał dopiero uczynić ten kraj moralnie równym innym krajom. Aby to się ziściło, musiał przystać na jego podział, demontaż niektórych gałęzi przemysłu i stopniowe budowanie demokratycznych instytucji. Musiał zmierzyć się z tym wszystkim w atmosferze, w której ciągle istniały pewne elementy tradycyjnego nacjonalizmu i, paradoksalnie, w kontrze do Partii Socjaldemokratycznej, odgrywającej pozytywną rolę w Niemczech w poprzednim okresie, ale która teraz postanowiła afirmować ten rzekomy narodowy cel. (…) Uczynił to dzięki swojej osobowości, sile i, paradoksalnie, pokorze. W jednej z debat w niemieckim parlamencie wykrzyknął: „Myślicie, że kto przegrał wojnę?”. Nie jest to zdanie, które liderzy zazwyczaj wypowiadają!

Odbył pan kilka niezwykłych spotkań z Charles’em de Gaulle’em, wielką, lecz „niemożliwą” figurą. Powiada pan, że przywrócił on wielkość Francji, zarówno podczas II wojny światowej, jak też jako prezydent kraju, przy użyciu „strategii woli”. Czy był on geniuszem, czy po prostu irytującym człowiekiem, jak oceniali go Churchill i Roosevelt?
– De Gaulle jako przywódca Francji wyłaniał się stopniowo po klęsce militarnej tego kraju, przybywając do Anglii bez pieniędzy, bez politycznych struktur i bez znajomości języka. Jego przywództwo nad tzw. „wolną Francją” zostało ustanowione przez Churchilla, który zwrócił się do niego: „Ty jesteś sam i ja jestem sam, mogę zatem cię uznać”. Na tej podstawie zbudował on obraz – a był to nie tylko obraz, ale i jego głębokie przekonanie – że ucieleśnia on wielkość Francji, która była kiedyś wyróżniającą ją cechą. U zarania negocjacji był całkowicie uzależniony od brytyjskich funduszy, które przyjął, ale tylko jako pożyczkę i z naciskiem na zwrot wszystkiego na końcu wojny. Od początku ustanowił zasadę, że strategiczne rozwiązania dla Francji będą dziełem Francuzów, przy jednoczesnym uznaniu brytyjskiego przywództwa. Było to strasznie irytujące, ponieważ Churchill przystał na to, podczas gdy Roosevelt nigdy tego nie zrobił. Roosevelt zawsze odrzucał de Gaulle’a i uważał za samolubnego przywódcę, którym on jednak nie był (…). Po powrocie do Francji zastał potężne siły, które zawiadywały ruchem oporu, zastał partie, a on sam nie był kimś znanym na francuskiej ziemi. Na początku ludzie nie rozpoznawali go, ponieważ był zaledwie głosem płynącym z radia BBC. Zdołał jednak uzyskać taką moralną władzę, że mógł przybyć do Paryża i stanąć na czele rządu, w zasadzie o to nie prosząc. Następnie miał na tyle siły wewnętrznej, by zrezygnować (…), osiągnąwszy to, o co walczył i za co cierpiał. (…) Przebywał „na wygnaniu” przez 13 lat, powrócił, zdołał rozwiązać problem algierski i zrównać Francję z Wielką Brytanią poprzez położenie nacisku na nuklearną siłę swojego kraju. Oczywiście bez wprowadzenia specjalnych relacji z Ameryką [jakie posiada Wielka Brytania – P.K.]. Było to coś nadzwyczajnego. Francuska polityka zagraniczna pozostaje wciąż pod głębokim wpływem tradycji gaullistowskich.

Spośród tych sześciu osobistości najwięcej pracował pan z Richardem Nixonem. Generalnie w książce maluje pan jego portret w życzliwy sposób, koncentrując się na jego polityce zagranicznej, nie ukrywając jednak charakteru Nixona i wad. Jaka to była osoba?
– Nie znałem Nixona, zanim nie otrzymałem od niego nominacji na stanowisko, co samo w sobie jest godne odnotowania, ponieważ wcześniej przez 15 lat byłem głównym doradcą w zakresie polityki zagranicznej Nelsona Rockefellera – jego głównego oponenta. Nixon był człowiekiem o dużej inteligencji, o dużej odwadze, nie stronił od refleksji. Jednocześnie wobec ludzi, z którymi miał do czynienia, wykazywał rodzaj niepewności. Sprawiało to, że wykonując swój urząd, wydawał zasadnicze polecenia pośrednio, przez emisariuszy albo na piśmie. W prywatnych rozmowach nikt zatem nie mógł być pewien, jakiego rodzaju obiekcje może on żywić, on bowiem ich nie wyrażał, aby uniknąć konfrontacji twarzą w twarz. (…)

Jakie były geostrategiczne dokonania Nixona?
– Kiedy obejmował urząd, pół miliona Amerykanów było w Wietnamie, następne 50 tys. w drodze. Intelektualny, polityczny i strategiczny problem, przed którym stanął, był następujący: w jaki sposób wycofać żołnierzy, nie zdradzając tych ludzi w regionie, którzy ryzykowali życie, wiążąc swój los z demokracją. Dla Nixona i dla mnie jedyną prawdziwą kwestią związaną z Wietnamem było więc to, czy jesteśmy w stanie wycofać nasze siły w taki sposób, który niekomunistycznej części Wietnamu dawałby realną, polityczną szansę na przetrwanie. Moim zdaniem osiągnął ten rezultat. Następnie upadł, ale nie w Wietnamie, lecz w Waszyngtonie w wyniku Watergate [słynna afera, której jedną z odsłon była nieudana próba założenia podsłuchu w sztabie wyborczym Partii Demokratycznej mieszczącym się w biurowcu Watergate w Waszyngtonie – P.K.]. Po drugie, Nixon wpadł na pomysł, że kiedy ma się dwóch przeciwników – Chiny i Rosję – trzeba się przyjrzeć, czy nie istnieją między nimi rozbieżności (…). Przez 20 lat byliśmy bliżej każdego z nich, niźli oni ze sobą, co zmuszało te państwa do rywalizacji ze swoim ideologicznym partnerem. Po trzecie, na Bliskim Wschodzie udało mu się podzielić proces pokojowy i wprowadzić podejście krok po kroku, które zaowocowało serią porozumień. Pozwoliło to Ameryce przejąć rolę twórcy polityki, podobną do tej, którą Wielka Brytania odegrała przed kryzysem sueskim [wywołanym decyzją Egiptu o nacjonalizacji Kanału Sueskiego, ale przede wszystkim chęcią utrzymania przez Wielką Brytanię i Francję kontroli nad kanałem – P.K.]. Pod koniec jego kadencji Ameryka odgrywała wiodącą rolę. (…)

Konrad Adenauer zapytał pana kiedyś, czy wielkie przywództwo jest dzisiaj możliwe. Było to w 1967 r. Czy mogę zadać to samo pytanie? Czy dostrzega pan jakichkolwiek przywódców na miarę tych sześciorga, o których pan pisze?
– Ogół przymusów, w jakie uwikłana jest współczesna działalność polityczna, jest tak przygniatający, że dalekosiężne myślenie i żywe poczucie historii – coś, co było drugą naturą Churchilla – prawie nie może zaistnieć. Nie potrafiłbym wskazać współczesnego przykładu zachodniego przywódcy, który by je ucieleśniał. To ogromne niebezpieczeństwo, bo każdy demagog, potrafiący wykorzystać resentymenty, może zyskać nieproporcjonalnie wielkie wpływy. Tak wygląda największy problem stojący na drodze przyszłości demokracji. Wielcy przywódcy muszą rozumieć swoje społeczeństwa i w nie wierzyć. Ale też muszą być zdolni wznieść się ponad nie i prowadzić je z miejsca, gdzie są teraz, do punktu, w którym nigdy nie były.


Wstęp, wybór i przekład Piotr Kimla


Fot. AP/East News

Wydanie: 2022, 42/2022

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy