Tematy

Z sondażu „Gazety Wyborczej” (2.11.br.) dowiadujemy się, że 57% Polaków wypowiedziało się w głosowaniu za teorią ewolucji, podczas gdy odrzuciło ją na rzecz kreacjonizmu 21%. Dwie trzecie głosujących w ankiecie nastawionych jest kompromisowo, godząc teorię ewolucji z aktem stworzenia świata przez Pana Boga, 24% odrzuca ten zgniły kompromis. Pogląd na ewolucję przekracza też podziały partyjne i wypowiada się za nią także, wbrew poglądowi kierownictwa partii, młody elektorat LPR.
Tak więc problem teorii Darwina rozstrzygnięty został w sposób demokratyczny, w drodze głosowania. Ciekawe, co by się stało, gdyby podobnej próbie poddano teorię względności Einsteina, według której linia prosta zakrzywia się w nieskończoności, czego nikt rozsądny nie widział na oczy.
Wyniki głosowania w sprawie ewolucji pozostają w ścisłym związku z bieżącym życiem politycznym.
Publicysta Janusz Majcherek napisał artykuł „Zmarnowany rok opozycji” („GW” 31.10.br.), w którym słusznie dowodzi, że opozycja – zarówno PO, jak i SLD – zmarnowała rok, jaki upłynął od czasu objęcia rządów przez PiS, nie będąc w stanie sformułować w tym czasie własnej postawy ani też własnych tematów, które mogłaby przedstawić społeczeństwu. Partie i poszczególni politycy opozycji nie formułują swoich opinii na podstawie własnych przekonań, połączonych ze świadomością własnych celów, lecz reagują jedynie na wydarzenia bieżące i zachowują się wyłącznie w relacji do posunięć rządu czy zdarzeń zewnętrznych. Kogo by bowiem obchodziła teoria ewolucji jako pogląd na temat życia na Ziemi, gdyby nie to, że nieprzytomny atak na tę teorię przypuścił Maciej Giertych, ojciec ministra edukacji, a ten nakazał ukrócić ją w szkołach niejakiemu Orzechowskiemu, swemu podwładnemu? Głosowanie w sprawie Darwina jest porachunkiem politycznym i nie ma nic wspólnego z żadną pramatką Lucy, lecz tylko z ojcem Rydzykiem. Nie ma też nic wspólnego z żadnym myśleniem.
Tak się dzieje u nas niemal ze wszystkim. Majcherek ma rację, że opozycja w Polsce wygrywa – jeśli wygrywa – niemal wyłącznie dzięki błędom i idiotyzmom popełnianym przez władzę, a nie z powodu własnych przekonań i własnych tematów, które uważa za ważne i potrafi do nich przekonać społeczeństwo.
Jest to podstawowa słabość polskiej demokracji. Miarą demokracji jest u nas – od bardzo dawna zresztą, wręcz od czasów „komuny” – swoboda publicznego pukania się w czoło, wzruszania ramionami czy lamentowania w mowie i piśmie nad poczynaniami władzy, ale nie swoboda wyboru pomiędzy rozmaitymi programami, celami, światopoglądami, a także obyczajami, promowanymi przez różne partie. Wszystko dzieje się wokół wydarzeń, kreowanych przez rządzących, a nie według celów i idei wyznawanych przez rządzonych.
Oczywiście główną ofiarą tego stanu rzeczy jest Platforma Obywatelska, która naprawdę niewiele się różni od PiS, ma całkiem podobne poglądy na lustrację, dekomunizację, politykę zagraniczną, świeckość państwa, politykę społeczną, prawa mniejszości itd., ale chciałaby tylko, aby wszystko to robione było nieco bardziej elegancko, łagodniej, zręczniej, kulturalniej. PO jest lustrem PiS z lekka tylko zabarwionym na niebiesko i z uśmiechniętym słoneczkiem pośrodku. Zawszeć to milej, ale trudno przecież uznać to za jakąkolwiek politykę, a tym bardziej za postawę.
O ile jednak PO musi uprawiać taką właśnie relacyjną, a nie autonomiczną politykę, zabiegając o ten sam elektorat, dla SLD nie jest ona koniecznością, lecz wyborem. Wyborem całkowicie fałszywym. SLD nie może bowiem liczyć na to, na co spekuluje PO, że jakieś drobne wahnięcie opinii, jakiś estetyczny odruch elektoratu da mu zwycięstwo wyborcze. SLD musi zdobyć się na własne tematy, które prędzej lub później – raczej później, ale z tym nigdy nie wiadomo – przekonają społeczeństwo. Te tematy leżą na ulicy, trzeba je tylko do końca zrozumieć, choćby otwierając telewizor.
Jest to obecnie akt odwagi. Po paru sekundach bowiem obcowania z telewizorem znajdujemy się w świecie koszmaru. Ludzie setkami zabijają się na drogach, dwunastolatkowie gwałcą sześciolatków, rodzice katują dzieci na śmierć i wkładają do baniek po mleku, prominenci zamieniają się w agentów i vice versa, więźniom zakłada się elektroniczne obrączki, IPN ryje w stosach donosów, a księża modlą się rozpaczliwie i beznadziejnie. Jest to obraz kraju skryminalizowanego, rozbitego na miazgę, w którym ład zaprowadzić mogą jedynie rządy silnej ręki. I w tym sensie jest to obraz korzystny dla władzy, która taką właśnie rękę trenuje i niedługo zamierza jej użyć.
Odpowiedzią na to może być tylko społeczeństwo współpracy. Trzeba o nim myśleć, znaleźć jego formy organizacyjne, uczynić je własnym tematem, jak było zawsze w tradycji lewicowej. Bez tego lewica się nie liczy.
Premier po serii skandali szkolnych powiedział, że czas już skończyć z liberalnymi złudzeniami na temat wychowania. A więc PiS ma w sprawie szkoły jasność, choć jest to jasność pomroczna. Ponad sto lat temu szkoła, o czym mówiono całkiem otwarcie jako o poglądzie naukowym, miała być miejscem internowania młodych ludzi w wieku podniesionej agresji pod kontrolą nauczycieli i pedli, których teraz mają zastąpić emerytowani komandosi. Ze szkoły takiej wychodzili ludzie w większości złamani – wystarczy poczytać literaturę, Musila czy choćby Żeromskiego – ale posłuszni. Obecnie jednak wiadomo, że szkoła jako gułag nie jest w stanie podołać wiekowi wiedzy i informatyki. A więc sama idea szkoły liberalnej jako lekcji wolności jest tematem lewicy.
Wolność zakłada różnorodność, a nie dryl. „Wolność jest dla tych, którzy myślą inaczej”, że powtórzę raz jeszcze ten cytat. Także dla tych, którzy naprawdę są inni.
Niedawno nasi futboliści postanowili zagrać w koszulkach z napisem „Precz z rasizmem na boiskach” i mecz zakończył się bijatyką jak rzadko, przy czym czarni bili białych, a biali czarnych. Albo więc jedni i drudzy są rasistami, albo też bili się z zupełnie innych powodów, których nie rozumiemy. Ale nie uciekniemy od tych problemów, zarzekając się, jak czyni to PiS, że tworzymy silne państwo narodowe. Polacy wyjeżdżają do Anglii, ale do Polski przyjadą Ukraińcy i Białorusini. Jak z tego zbudować państwo narodowe? Jak budować je z mniejszości w ogóle, nie tylko rasowych? Do Trybunału Konstytucyjnego został właśnie zgłoszony przez PiS człowiek, który uważa, że homoseksualizm jest spiskiem. Homoseksualiści, pisze prof. Szlachta, „stanowią dobrze zorganizowaną międzynarodową grupę nacisku zarówno w mediach, świecie artystycznym, jak i w polityce”.
Można się łapać za głowę, pukać w czoło, lamentować, ale można też z tego zrobić własny temat, bardzo szeroki i trudny, pełen niewygodnych pytań. Kiedyś przebije się on do świadomości powszechnej jako autonomiczny, a nie tylko relacyjny temat lewicy. Jej własny, naprawdę przemyślany.

Wydanie: 2006, 45/2006

Kategorie: Felietony

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy