Tożsamość i nijakość

Tożsamość i nijakość

Socjologowie odkrywają naukowymi metodami to, co każdy widział gołym okiem: główny konflikt polityczny w Polsce jest nadal wyznaczony podziałem na „postkomunizm” (dalej bez należnego cudzysłowu) i postsolidarność. Najzaciętsza wrogość i najbardziej bezpardonowe metody zwalczania przeciwnika są inspirowane przez ten podział. Nie działa łagodząco ani przyjęty przez obie strony proamerykanizm i antyrusizm w polityce zagranicznej ani brak istotnych rozbieżności w polityce wewnętrznej. Ten konflikt przenosi się na młode pokolenie, które nie brało udziału w wydarzeniach sprzed lat piętnastu i nie ma solidarnościowej biografii. Widzimy tu poszlakę, że wyobrażenia o przeszłości mogą niekiedy być samoistnym źródłem podziałów typu wróg-przyjaciel. To źródło ma obecnie większe znaczenie niż w dwu wiekach poprzednich, ponieważ bardzo osłabł podział na lewicę i prawicę, a różnica między bogatymi i biednymi nie kole tak w oczy jak w starym kapitalizmie. Poza tym w Polsce wyobrażenia historyczne mają przewagę nad abstrakcyjnie sformułowanymi ideologiami, czym Polacy przypominają społeczeństwa sprzed epoki powszechnej alfabetyzacji. Partia, która nie posiada własnych poglądów na przeszłość, własnej wizji historii negującej wizję przeciwnika, jest postrzegana, i trafnie, jako partia bezideowa. Podejrzewa się ją, i słusznie, że prowadzi jedynie grę o interesy własne i swojej klienteli. Może być uczciwsza niż partie spowijające swoje interesy w emocjonalnie nacechowane symbole historyczne, nie uwolni ją to od podejrzeń o cynizm i zawłaszczenie państwa. Może ona sobie wykoncypować jakąś ideologię, jakiś program nieposzlakowanie lewicowy – nikt tego nie utrzyma w pamięci, nawet gdyby przeczytał. Intelektualiści prawicowi, zwłaszcza ci, co doznali ukąszenia akademickiego, z zamiłowaniem, a nierzadko też z talentem wypowiadają swoje polemiczne poglądy w języku wysoce abstrakcyjnym. Gdy wnikniemy w ich rozumowania, przekonamy się, że u podstaw znajduje się pewna wizja najnowszej historii, zaś teoretyczny dyskurs ma ją potwierdzić lub przynajmniej, broń Boże, nie naruszyć. Aleksander Kwaśniewski od pierwszej kadencji swojej prezydentury i poniekąd zgodnie z wymaganiami pełnionego wysokiego urzędu wypowiadał przekonanie, że konflikt według podziału na postkomunizm i postsolidarność jest merytorycznie przedawniony, że nie ma on odniesienia do najważniejszych problemów społecznych teraźniejszych i przyszłych, i że należy inaczej się podzielić. W tym duchu wpływał na liderów SLD. Ci wyciągnęli wniosek taki, że z obozem postsolidarnościowym nie należy prowadzić walki politycznej, a tym bardziej toczyć irracjonalnych sporów o historię. Zasadniczy spór rozgrywa się na linii: partie proeuropejskie i partie nacjonalistyczne (bądź populistyczne). SLD przyjął taki punkt widzenia, z którego nie było widać jego najgroźniejszego przeciwnika. Znajdował się on w obozie proeuropejskim. Partia Kaczyńskich i Liga Polskich Rodzin są to ugrupowania uprzykrzone, nieraz dokuczliwe, ale dla SLD niegroźne. Przepływy elektoratu lewicowego do PiS żadne, do LPR nieznaczne. Poza tym były to partie słabo uzbrojone medialnie, dopóki Danuta Waniek ich trochę nie dozbroiła. Niestety, historyczny podział nie tylko nie chce osłabnąć, ale zanosi się na to, że w nadchodzących latach nabierze takiego natężenia, jakiego nie miał po 1989 r. Niech sobie eseldowcy nie myślą, że gdy im się uda zniknąć (a liderzy zrobią wszystko, aby się udało) postsolidarność będzie zdana na ośmieszającą walkę z cieniem. Postkomunizm już został przedefiniowany i jeżeli zabraknie w życiu publicznym byłych działaczy PZPR, ZMS czy ZSP postsolidarnościowa żądza sprawiedliwości dziejowej znajdzie sobie innych winowajców. Na przykład właścicieli film polonijnych z lat 70. i 80. oraz ich potomków. Jeśli to, co piszę, wydaje się komuś nieprawdopodobne, to świadczy, że umknęło mu posiedzenie sejmowej komisji śledczej, na którym firmy polonijne zostały uznane za element systemu komunistycznego i napiętnowane za powiązania ze służbami specjalnymi PRL. Lider PiS-u głosi, że Polska powinna mieć „tożsamość antykomunistyczną”, co znaczy, że postkomunistów nigdy nie ma prawa zabraknąć. Wysokie poparcie dla „postkomunistów” w wyborach w 2001 r., objęcie przez nich najwyższych stanowisk w państwie było dojmującym upokorzeniem dla postsolidarności. Wywalczyliśmy niepodległość, obaliliśmy totalitarne zniewolenie, wyzwoliliśmy naród z komunistycznej niewoli, a oni znowu rządzą! Nasz odwet będzie proporcjonalny do wyzwania. I był. Myślący o przezwyciężeniu czy choćby osłabieniu polaryzacji: postkomunizm-postsolidarność liderzy SLD nie śmieli nazwać najniebezpieczniejszych przeciwników. W stanie umysłowego odrętwienia patrzyli na aferę Rywina. Głosowali w Sejmie za powołaniem komisji śledczej, bo „co by powiedziano”, gdyby byli przeciw; a może też wierząc naiwnie, że komisja będzie badać, więc prawda wyjdzie na wierzch. Afera, która realnie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 01/2007, 2007

Kategorie: Bronisław Łagowski, Felietony