Trudny dar wolności

Trudny dar wolności

Wydarzenia ostatnich tygodni pokazały, jak bardzo niedojrzała jest nasza demokracja. O tej niedojrzałości świadczyło wszystko. Niedojrzali politycy i urzędnicy państwowi dyskutujący po ekskluzywnych, snobistycznych knajpach o najważniejszych sprawach państwa. Dyskutujący w dodatku językiem dalekim od salonowego. Niedojrzałe służby odpowiedzialne za ochronę tajemnicy, które boją się zwrócić szefom uwagę, że ci zachowują się nieostrożnie i nieodpowiedzialnie.
Niedojrzała prokuratura, która wkroczyła do sprawy jak słoń do składu porcelany. Niedojrzały minister sprawiedliwości, który krytykuje słoniowatą, ale przecież działającą zgodnie z prawem prokuraturę, pogłębiając chaos na szczytach władzy i dezorientując opinię publiczną.
Do tego wszystkiego niedojrzałe dziennikarstwo, oszalałe (szaleństwo ogarnęło nawet niektórych poważnych, wydawać by się mogło, dziennikarzy), w większości kompletnie nierozumiejące istoty swojej misji, na którą zresztą bez przerwy się powołuje, i niechcące pojąć, czym jest wolność słowa i wolność mediów, nieprzyjmujące do wiadomości, że ta wolność ma granice i nie wolno nią jak maczugą demolować państwa, szkodzić mu, zagrażać bezpieczeństwu społeczeństwa. A to właśnie zrobiono.
Przeanalizujmy rzecz na chłodno. Dziennikarze dostają nagrania pochodzące z przestępstwa. Bo podsłuchiwanie i nagrywanie czyichś rozmów jest przestępstwem. Co mają zrobić? Natychmiast opublikować? Czyli spełnić oczekiwania przestępcy, dokończyć jego dzieło? Naruszyć czyjeś dobra osobiste, ujawniając wbrew jego woli prywatną rozmowę, dodać do popełnionego już przestępstwa delikt cywilny? A jeśli to przestępcze nagranie było dziełem obcych służb? Jeśli chciały w ten sposób zdestabilizować państwo, czy polskie media w imię wolności prasy mają w tym pomagać? Co to ma wspólnego z wolnością słowa i misją mediów? Gdyby ujawnienie treści rozmów służyło jakiemuś celowi społecznemu, społeczeństwu i państwu, to co innego. Ale trzeba by umieć wykazać, że służyło i że dla tej wartości poświęcono inne, w tym dobra osobiste rozmówców. I trzeba by umieć wykazać to w sądzie, gdyby podsłuchani pozwali dziennikarzy. Sąd musiałby rozstrzygnąć, czy dziennikarze rzeczywiście działali w interesie społecznym, w granicach swojej misji.
Upublicznienie prywatnej wypowiedzi ministra spraw zagranicznych na temat sojuszów Polski i ich wartości ewidentnie w interesie społecznym nie leżało. Przeciwnie, zaszkodziło Polsce. Nie tylko konkretnemu ministrowi, partii rządzącej, rządowi, ale również państwu. Oczywiście minister do tego się przyczynił. Niepotrzebnie gadał w knajpie, w dodatku używając formy obrazowej i nadmiernie wulgarnej. Można też postawić zasadne pytanie, jak to jest, że minister spraw zagranicznych nie zgadza się z polityką zagraniczną rządu, ale odpowiedź jest problemem premiera. Każdy, kto ma odrobinę oleju w głowie, musiał być świadomy, że upublicznienie tej prywatnej wypowiedzi ministra Sikorskiego zaszkodzi Polsce, jej wiarygodności sojuszniczej. W konsekwencji może osłabić bezpieczeństwo państwa i narazić mieszkańców na niebezpieczeństwo, zwłaszcza w obecnej sytuacji za naszą wschodnią granicą.
Dziennikarz, który trzyma w garści pochodzące z przestępstwa nagranie, wie, że jego upublicznienie może szkodzić państwu, ale niemal ze łzami w oczach mówi, że musi to zrobić, bo taka jest misja mediów, albo jest kompletnym idiotą, albo cierpi na schizofrenię.
Misja mediów polega na informowaniu społeczeństwa. Dziennikarz ma zatem informować. Jego zadaniem, jego misją jest „służba społeczeństwu i państwu” (art. 10 prawa prasowego). O tym warto pamiętać. Nie jest misją dziennikarza to, co poza służbę społeczeństwu i państwu wykracza, a już na pewno nie to, co państwu i społeczeństwu szkodzi.
Poza tym zgodnie z prawem prasowym „dziennikarz ma obowiązek działania zgodnie z etyką zawodową i zasadami współżycia społecznego, w granicach określonych przepisami prawa” (tenże art. 10 prawa prasowego). Przepisy określają granice wolności słowa i wolności mediów. Nie wolno, powołując się na wolność słowa, znieważać kogoś, pisać o nim poniżających go w opinii publicznej kłamstw, naruszać jego dóbr osobistych.
Czy zgodne z etyką dziennikarską i zasadami współżycia społecznego jest upowszechnianie przestępczo zdobytych nagrań, realizowanie ostatniej fazy przestępczego planu, gdy nie wie się nawet, czyj to plan i czemu służy? Na to pytanie odpowiedzieć sobie powinni sami dziennikarze.
Wolność jest ogromną wartością. Ale każda wolność ma granice. Z wolności można robić i zły użytek. „Wolność wszakże może przerodzić się w swawolę. A swawola – jak wiemy również z naszych dziejów – może omamić człowieka pozorem »złotej wolności«” (zgadnijcie, z kogo ten cytat).
Warto podyskutować, gdzie jest granica między wolnością mediów a swawolą mediów. Granica między wolnością a „złotą wolnością”.
Może ta afera podsłuchowa, która wyrządziła wiele zła, będzie miała też jakiś pozytywny skutek? Może nasza demokracja stanie się dojrzalsza? Może ministrowie nie będą plotkować o polityce w knajpach, a dziennikarze lepiej zrozumieją swoją misję? Może prokuratura działać będzie roztropniej, kelnerzy dwa razy się zastanowią, nim przyjmą zlecenie nagrywania gości, minister sprawiedliwości zaś uwierzy, że poza opiniowaniem rocznego sprawozdania prokuratora generalnego nie ma żadnych uprawnień do oceny bieżącej pracy prokuratury, a tym bardziej do upubliczniania tych ocen? Może będziemy mądrzejsi po szkodzie?

Wydanie: 2014, 27/2014

Kategorie: Felietony, Jan Widacki
Tagi: Jan Widacki

Komentarze

  1. Mikado
    Mikado 14 lipca, 2014, 19:50

    Treść dotychczas ujawnionych rozmów jest miernikiem uprawnienia ich ujawnienia. Takiej obłudy, chamstwa i głupoty polityków i urzędników państwowych nigdy nie zarejestruje się legalnie. Ukazanie tej obłudy politycznej jest zasadniczym argumentem o zasadności społecznego celu ich nagrania i ujawnienia.

    Odpowiedz na ten komentarz
  2. Anonim
    Anonim 6 marca, 2015, 16:22

    @Mikado

    Jak najbardziej słuszna uwaga .Istotą zagadnienia tutaj NIE jest przestępcza forma uzyskania treści a JEJ TREŚĆ. Dziwi mnie że prawnik zapomina ( amnezja ? ) o kontratypie jaki występuje w art. art 26 i 27 KK .

    pozdrawiam MJR

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy